Poezja jest tajemnicą, którą próbujemy zgłębić. To rodzaj mowy i modlitwy. Natrętne słowa, które nie chcą sie od człowieka odczepić. To język i swiat zewnętrzny i wewnętrzny.
Poezja to kondensacja widzenia i języka, żyjąca własnym życiem. Biała kartka, bo na niej można napisać wszystko.
Biała kartka; bo na niej można napisać wszystko.
Gwara Co Se’mnom Ostała …
Tam się ostała…
Pośród traw nie skosonyk do końca na Sywarnym w Kościelisku - Polanak pod mostem przycupła zasłuchano w bystry potok zbyrkanie dzwonków pomiędzy smreckami
Owiecki becom żałośnie na widok trawy za płotem Po Świętym Michale - możno paść - nawet po powale
Rad widze, spokojne piykno i swojskość tamtej dziedziny przy pełni ksężyca, psów ujodaniy, jak dzwon echem siy miota patosem tonu, sterta sajt, ułożona wzdłóż ścian omszonych wędzarnia dymem uwodzi. Na końcu ogrodu śpiom ule zmożone.
Z radościom ucho przyłozyć do ik miodnego królewstwa coby rojki ( te na wyroju ) nie ozfurkły na śtyry strony świata.
W pamięci zatrzymać anomalie z losem pogodzonych gór ze zrębów leśnych dranice, tramy, zaplecione ciasno na węgły W ogrodzie postawiony dom. Tu, osiedli moi rodzice. Ziem, twardo jak skała, gołymi ręcami wyrywane pokrzywy.
Otrząsom siy z siwych włosów, szczęśliwy ze zmarszczkami z odrobinom bojaźni w sercu, ślabikuje nekrologi przyjaciół.
Rwa kulszowa na stałe do lędźwi powraca, tu i poza domem serce z gardłem ściśniętym nad rodzinnym grobowcem Pociorkiem łzy do rękawa. W dobrych intencjach tabliczki umarłych, pod koronami drzew kamienny aniołek i znicze.
trzeba wypedzieć co siy cuje …
Moje zdajanie
wierszykowanie
biere pocątek
nie koniecnie w głowie
w sercu siy rodzi
stamtela siy wywodzi
z echem ulatuje
na śtyry strony świata
jak dym siy unosi
dotykając obłoków
spaduje
jak kamień z serca
dziyń na łodygach
rozkwitłej wiesny
scęście motyla
w obie ręce ułapić
kolejne wersy słowa
zapałem różności
biegle umaić
dorobek myśli
dodaje polotu
skrzydeł dodaje
uwaga prowadzi
ducha mej pasji
cobyś ty
zacny czytelniku
moje myśli
mógł poznać
przyjaźń i poezja
niechaj urosnom
w majstersztyk
Jest rzecom koniecnom
coby wizerunek wiersza
płynon jak potok
nurtem od gór na kraniec
ze skrajnom prostotom
holny niek duje
niek zacino i głosce
wierszyk przydługi
zrodzony echem serca
niekby był ślebodny
jako
spojrzenie w ocy
przyjazny
podaniem ręki.
Wyrobisko
Andrzej Pitoń – Kubów Kościelisko, 1976
Od zmierzchu nocy - blask fakieł żywym tchnieniem
na grani we mgle niewyraźne Regle siy piętrzom
pomiędzy nocom śnieg żywiołem poprusył
stroskane owce trowy sukajom, od Zielonych Swiątek
wypatrujom lata z cyrwonym słonkiem jak talar.
Moja ziemio urodno (podhalańsko) niewiasto
twojom ładność wyryzowoł lodowiec
za rania wiekowej epoki, ku pamięci pokoleń
Urodnoś, mniej rodno, z królewskiegoś nadanio
po zbiórkak jesiennyk z ojcowskiego uznanio
kozdemu przyznano po cynściak.
Ziemio podhalańsko ...
wyrwano mozołem rombanic i folg
z boru smreków i jedli uśniętyk w nieładzie
po kośbie holnego z wykrotów ścierniska
docekałaś siy przecie - godnego wyrobiska
Miłujem ciy jednako ...
tak z wyśnego końca ( kaś jest barzyj rodno )
jako i płasienke, ozmokłom po dyscowej lejbie
zarysem ku grobli, chetki - młakom siy stałaś
Ino, sywor - na ściółke pod bydło przycynios.
Zawseś mi jednako,
skolno, jak dno górskiego potoka
płono, jak źle zimowano owca
bo, w wieśniany cas, holny targo ci runo traw
zapylając jesieniom, rojami zarodków - końskiego scowiu.
Skropionoś - ty - słonym potem
wceśniej jako dyscem
kolybko mojego stworzynio
w malowane leluje - fakty i skojarzynia
zoden przypodek, historia wielowątkowa.
Barz piyknie przepytuje …
- za dobre chęci, co spełnić siy nie zdolały
- za sztuke, dobryk ucynków ręce,
- za mylne kroki, kie w świat siy wybrały,
- za Wase trudy w życiowej męce,
- za źle zużyte zdolności moje
- za samowole i chwile w udręce
- za Wase troski i niepokoje
- za syćkie przykrości, za łzy, uśmiechy
- za tych co wiedli kroki moje
- za syćkie błędy, za syćkie grzechy
- za scęście, nie scęście cyjesi i swoje
- barz piyknie przepytuje.
- śp. Rodzicom
Chicago, 1983 rok
Krokusy …
Kiedy wiesna zakorzeni siy u nos na sto dwa
i śpaki za rozumem przylecom jaskółki
pod strzechom w puchowej jamie
pociechy skryte i matki troska
na zyciowej ściyzce otrzymujom wsparcie.
Krokusy spod śniega wypuscajom pędy
w purpurowej okrasie z fioletu polanka
w subtelne odcienie pod błękitem nieba
dziywecka strojno w gorsecie w leluje
tak mimochodem przystanyna na holi.
Parobecek jej w darze daruje kwiotusie
nie skąpi jej ucuć choć tako pyzato
w niewinnym uśmiechu zdarzenia
kiełkujom chwile scęśliwej godziny
w mozaice rozkoszy serca siy topiom.
Nieporadne pocałunki piyrsej miyłości
nojpiykniejsy dzień kiedy serce pęko
przecucie wyłuskuje ziorenka nadzieji
z fortyfikacji obwodnic ręka dotyka
kochanie ino siy nie kwol sąsiadkom.
śleboda jest krok przed nami …
W przesłości, dało siy zyć beztrosko w Polanach
panorama, spojrzeniem kościół, apteka, śtyry sklepy
na podmurówkach z okręgloków domy, drewniane pościele
i siennik słomom wypchany, z roku na rok malejąc
wspomnieniami odżywa. Pod skrzelami kapelusa przelicoł
obrócony w kierunku gór ( nie widzioł ik sękatych kontur ).
W przesłości, dało siy zyć beztrosko w Polanach
ino kiedy wyjedziys - kany wolności namiastka
w głębi, pocujes instynkt przerwanego łańcucha
i nikt nie potrafi uświadomić losu i umyć ręce
cemu, dzieci patrzom na koniec z końcem rodziców
ik życie na kartki. Zacynało brakować pomysłów.
Wieść żywot w takim miejscu - to owoc - słodko gorzki.
Potykając siy w sobie o scyrość w sercu kołatanie bez końca
na pastwisku dzieci, od rana pogubiyły siy w swoich regułach
krzywda ich nie jest dziwna, bedom mieli co powspominać.
Przebudzenie pająka, który wiązoł pomosty pomiędzy światami
popłoch i chaos, jak chłód z głębi, sprawio ze moja dusa kaszle.
Dziś w Polanach zycie na przemian - - - odchodzi i wraco.
Pory roku, dzień i noc, idom rutynowo, przyglądajom siy sobie
starych znajomych spotkać, co wspomnieniem zastygli
w drzemce pod jasieniami, na hamaku - ktoś machnon rękom
Zbyt duzo bojek i blizny pomiędzy swoimi, było minęło ...
ino, kiedy śnieg zginie w Polanach - siy cuje - jak ryba w wodzie.
Andrzej Pitoń-Kubów Chicago, 15 luty 1991
Pod Giewontem
Niek bedzie ze na wsi w Polanach
syćko jest takie - jak nika inyndyj
przefajnie jes hawok w ocy-wistości
gościnnie z ukłonem
przyjmuje siy gości
choć śmiecom
choć śpecom
choć łgajom
ze góry śmieci
ze słonko nie świeci
ze kohut - wcas do dnia pieje
ze pies na łańcuchu skomli
ze krowa za ścianom ogonem grzmoci
ze koń siy burzy
ze owca siy bobcy
ze kura na grzędzie wygrzebuje pędroki
ze dzieci pyskate holofiom
ze muchy kąsajom po nocy
wcas do dnia
jak zawse
w biołej kosuli
gazda unosi
kapelus pyśnie
pogodność
wychodzi mu z dusy
oddycho ślebodnie
od głębi do dali
wychodzi spojrzeniem
życliwego poranka
Zokopiańskie weekendy
scęśliwy miesiąc to Maj
moi ślicni
moi złoci
zaś hurmom
zjechali turyści
z niesmakiem
grymasom
co dłowi
nicym
ość w gardle.
zakpić
ino telo tyj codzienności
schowane głęboko
pośrodku chałup
gaździnki
w suknianych kapcach
w postrzympionych smatkach
niedorzecny horoskop w nijakie słowa
ino posłuchoj
pomiędzy słowami
krzykliwe wargi i wąsko powieki
cytelnom aluzjom
o twarz siy ociyro
gadulstwo
wytrzeszczone ocy
sąsiadce
zakpić ostrzem języka
gorść pogardy jej wyklarować
cymkolwiek
ino dosadnie
niek jom cięzor przytłocy
w zapadniętej przestrzeni
bez desygnatu
naskie życie
widzialne
nieprzewidzialne
bo na wsi
biyda honor i brudy
to tako
mozaika ze zgryzot
świadomość i fakty
zręcnie ukryte
godajom tym samym językiem.
zawrót głowy …
Stary baca mo lekki zawrót głowy Bo wyznoł siy na tym, co syćko jest wortne On, zawdy ... rozumem przed siy wybiegoł w myślak i mowie.
Od progu chałupy słonkiem kwietniowym ogrzoty najwięksom magiom wspomnieniem przodków spoziero po graniach na dno doliny - wzdłuż i syrz ... - jakiz tyn świat - stary ... - jakoz on doróst do tyj miary ?
Jego, bezzębne dziąsła hardo dzierzom starom jak świat fajke - krolickule od Tomcagi z Ratułowa cybuch drewniany wygięty na krótko spięty mosięznym łańcuskiem.
W drugiej ręce - barani miechur ze skrązanym drobno tabakiem koślawym palcem nabiył (okopiasto) udeptoł w brzuchocu krzesiwem potar - ozjorzył przekolacem pośturkoł pyknon roz - drugi - trzeci.
Jego ślubno - nie zyje od downa [ rak ]. hań, na brzyzku w truchle - struchlała
[ jesce jak nie był bezzębny, po ćmoku śli do pościeli ]
w rodzinnym sporze duzo chciwości
kie taki wielki kawoł ziemi
to od pokoleń
swary i gniewy
ślypia wyłazom ze swojej nory
ino o tym nie godo siy nienawistnie
niegodnie kalecono pamięć
utropieniem gorść wspomnień
- Takimi dzikimi to my haw nie som – panie
- Taki to lud – tu, wyrosł na tym łanie !
2.
W chałupie syćkiego pod dostatkiem
oproc mnie w natłoku
syćka domownicy pośli wsadzić wykrowki
kozdy nowy dziyń przyblizo do grobu
dobrze by było coby zycie mogło siy cofnąć
doprowdy z szadzi odkopać
zamiarom skrzydła ozcapierzyć
Siwowłosy ze słonecnym uśmiechem
kormi kury gorzciami cisko owies
na obore sfurkujom gołębie
o jedwobnyk brzuchak
ik chwała do tela zyć nie przestała
nie ginie męstwo praojców o krwi wylonej
zbacowali w modlitwe z rozmysłem.
Tkwie tu samotny jak pies przy budzie
z podwiniętym ogonem syćko zwiędłe
co było jędrne na jedno oko łzawi
w drugim przebiegło cujność
na widok sąsiadki oba przeciero
uradowany z łaski Boga Ojca
puste ławki w kościele
przylegajom ku sobie
na Syćkik Świetyk dać na Wypominki.
3.
kobieta idąco chodnikiem
przystanyna kolwicek
patrzom se w ocy
znajomi z młodości
ftej wolno im było syćko
kobieta z rumieńcem na licak
miała czelność
obejrzyć siy za parobkiem
kieby cofnyny siy roki
ta huć tyn fart i to pragnienie
nigdy nie przestać
być sobom
jak drzewiej
na cetynie w chuściokak
pozwolyła uwidzieć
ino telo
kielo trza było
- starzec - - - sie wzdrygo
- ksiądz spowiednik
- odwraco głowe.