Daleko stąd
Daleko stąd ...
 
 
Gdzieś, to wiem, że na Podhalu ...
Niewielki skrawek mojej (Naszej) ziemi
Był on moim (Naszym) początkiem raju
Wiosny kwitnącej kwieciem, lata, aż do jesieni
Powietrzem rześkim w nocy, o poranku, rosa się scieli
Złowrogo mruczą góry, w dole biały krajobraz.
Omijam ich, wzrokiem idąc w kierunku morza
Jestem przekonany, to frustrująca granica.
Dyskretnie obchodzę wydmy, po miedzy morza
Przyspieszam kroku, ogarnia mnie groza.

                                    [ *** ]

Ciszo z (Naszych) gór, w zapamiętaniu ptak się błąka
W obrzeżach Wielkich Jezior - kolejne dni. W oderwaniu
Pełne nadziei. Dostać to, czego nie było nam dane.
To logiczne, spokojna praca. Pragnienie dnia codziennego.
Na oczach milionów ludzie trącają się rodowody
Kobiety, wyczerpane trudem rozdartej Wschodniej Europy
Potrafiące zachować niezmienność międzyludzkich relacji.
Wśród tłumów  ( nasza dola tułacza ) na lata poplątane losy.

Mój Boże ( nie pozwól ) abym był rzucony jak kamień
Złamany jak drzewo. Podniose głowe dumnie, tylko podaj dłoń.
Całemu światu - nie daj nosić ciężkiego krzyża
A jeśli się spełni, to daj - krótką drogę !
Nie zawiodę, doniosę do końca - tak daleko jak mogę.

Staruszek siewca ...  / który ożył na swoją sposobność /
                                         
 
Na Podhalu ... 
 
 
Ciśnięta przed się garść owsa z nadzieją opadła skibom na ugór.
Bez prostego horyzontu niebo, o brzasku zuchwale rozpowiada o rozkoszach wsi.
Pod wierchami mgły, ku ziemi siy chylom. W obrębie dnia synoptycy
Sprawiedliwość dziejowa próbuje się odbić ponad to co widać. 

Wiater "holny", wiejący nie wiadomo skąd, po dziedzinach sporo szkód narobi.
Spod Ostrysza lodowaty powiew, plewy z przetaku wywiewa i rzuca na pastwe losu
Duszność trawiąca nozdrza, szydzi nadmiarem obornika i gębę siewcy wykręca.
Wzrok marszczy poczciwy staruszek, owinięty w płachtę zgrzebnego płótna.
 
Raniąc stopy do zmroku, włóczy za sobą gawiedź rozkrakanych gawronów.    
Siejąc rzetelność, wydeptanym szlakiem pomiędzy kopcami kretowisk.
Powłóczyste kroki echem się potykają o wystające kamienie. Z ożywieniem kroków
Przymknięte oczy widzą bruzdy rdzawych skib. Stąpa po nich ze spokojem parzenic,

Siewca, garbiący się staruszek, Przeciera wzrok wsparty o krawędź Regla
Starość ma zawsze szydzącą cierpliwość. Słonko, wstydliwie schowało się za Magórę.
Gdzie przeorana ziemia, zlatują się stada. Kolejny dzień w drodze towarzyszy.
Ze wzruszeniem spoglądam na prostowany przez niego, (obolały) grzbiet.
 

Szacun

Zeus ( bóstwo z Olimpu ) iskrą pioruna myśl wzniosłą zapalił 
Watra od znicza po ścianach świątyni strzępami płomieni się śmieje
Ku niebu się wznosi czerwienią łuku świergoczą języki mocą poznawczą
Zamykam je w sercu głęboko boskim zwyczajem w nagrodę
Nadtatrzańskie obłoki ślebodne na skrzydłach wiatru przestrzeń bez zasięgu
Po halach zwiewne słońca promienie spływają w przepaść wciśnięte 
Obłęd krokusów sięga w głąb serca pod powiekami urokiem wiosny grzęźnie
Prawda odrywa się od Turni po zrębach skał doznania się osuwają
 
Święto Gór - na tle żywiołów - MFFZG - ciągłością nastroju wieńczy 
w Zakopanem zza stołu krzyknął ktoś by Naski świat do przodu gnał
Góralska muzyka, otwartej duszy wołaniem, śpiewnym echem odpływa
Wierchowa symfonia w kręgu Regli, kierdel i Redyk Karpacki uszczęśliwia gości 
Radość widzę o każdej porze, gdziem tyle lat przeżył w transformacji
Gdzie z głazem spleciony smrek - - - strzec się szału „halnego” powietrza 
Tu na Podhalu, życie - prześpieszając kroku, mamy nierówno pod nogami
Pomiędzy spokojem (rozkosz) posłuchać muzyki Skalnego Podhala.


Wielko Noc ...                                                         Chicago, kwiecień 1982
( w mojej Ojcyźnie )
 
W tyn cas
kiedy z wiesnom
świat siy budzi do zycio
po zimowej pokucie …
wieść siy niesie radosno
Alleluja  Alleluja  Alleluja
głosom ...
pola i lasy
i hardo świadomość
w mojej Ojcyźnie
 
Chrystus ...
co z martwych powstoł
w zranione ramiona
przygarnio 
syćkie słabości
przebacuje
choć telo 
cierpień i bólu
zadajom
w mojej Ojcyznie
 
Ludziom 
w ik męce
daje nadzieje
w cierpieniu
syćkik pocieso
ze radość wiecno ik ceko
kozdego 
co idzie drogom
utrapień i cierpień 
w mojej Ojcyznie
 
Do casu ...
aż zabrzmi pieśń 
Zmartwychwstania
przejść siy powinno
przez boleść
Ostatniej Wiecerzy
rozwozyć Judosowy
wyraz pojednanio
w niejednej dusy
nienawiść siy scyrzy
w mojej Ojcyznie

A potem – potem
kołatki ogłosom
piątek ukrzyzowanio
i trud okrutnej
na Golgote drogi
i nieboskiego
z krzyzem mocowanio
pod zła cięzorem
cłek taki niebogi
w mojej Ojcyznie
 
Ale być moze 
kiedysi nadejdzie
Niedziela radości
i z przemienienio
powstanie ...
szansa na sukces
pomiędzy-ludzkie
przemogom siy złości
i triumf bedzie
i prawość
i dzielność
bodaj tak było ...
w mojej Ojcyznie.
w prawdziwej postaci ...
 
 
Codzienny trud wraz ( z babom ) na łąk kwiecistych kobiercach ( soczysto zieleń )
Na progu września grzmią wylewne chmury i kopy brwi marszczą. Opodal 
Szczeka pies. Spłoszone wróble na czubku topoli. Zagonom, łuskajom się owsy. 
W mendlu snopki (na bosaka) powiązane na obłap (lgnące pod cepy) jesienią
 
Polną drogą maki ucztują. W ogródkach świat piękna. Malwy strojne
w szafranowych sukniach. Omieść wzrokiem (studnia garbata ...  
z wyłamanym zawiasem). Na ociosanej podmurówce postawiono kościół
w strzeliste wieżyce. Tutejsi szczęśliwi ( rzędami w ławkach ) duszno.
 
Deszczowe niebo. Niedzielny odpoczynek i pacierz przykładem dziecku
Dzwon na Anioł pański, wiąże tkliwością obszary. Spiżowym językiem, 
echem, zawodzić będzie od święta. W tajemnicy pokory - boli sumienie.
Chrystus, umartwiony, w ramionach obwisły - mocuje się z losem. 
 
Na klęczkach ludzkie serca nacieszyć, świątecznym warg szeptaniem. 
Woskowa łza - wierci namiastką. Po trzykroć ( powodem ) zew koguci.
Na odsłoniętej skroni - znak popiołu. Na pamiątkę dni wszystko co wokół.
Gazdowie, z wrodzonym rozsądkiem - błagajmy chleba i wina.
 
W słodkich litaniach - misterium życia. Ufając z naręczem tajemnic
idziemy do źródła. Po niezbadanych orbitach dusza szybuje w bezmiar.
Na klęczkach rozdarta wyobraźnia i nogi sukniane w parzenicach.
Z klęcznika, gwóźdź obolały wystaje. Pomiędzy żebrami cieknie krew.
Wielość tematów

Ultramaryna (siwioł ) jest tym co rzuca się w oczy, 
od samego początku w stopniu bardzo intensywnym, 
cudem natury, zachwytem gama, wyzwolone dźwieki
( nie chodzi tu o zapis nutowy ani o klucz wiolinowy )
w tonacji durowej o donośnym brzmieniu z Sopotu
w obce nam wątki z wrzaskiem i krzykiem anglosaskiej dykcji
ewollują fragmenty nieznanego świata z innym nośnikiem
stanu skupienia spontaniczność klaszczących w dłonie
chłodnym przykładem ludzki śmiech, odsłania wstydliwą pamięć 
motywów PRL ( otchłani ) w szablonie ustrojowej Polski 
aby, cokolwiek zrozumieć, w tkankach serca klonują się kukły 
propagandy, piętnują wybryki, natury politycznej poprawności 
kompleksy katastrof, awarie sieci elektrycznej, bywaniem w mroku,
ściany gadają, w powolności zegara posiąść ufność kobiety
fizyczną tęsknotą rumieni się księżyc w scenerii żarówek
zdechłe urzędy z grymasem sklepy nie do zdobycia w obrębie
ogromna większość zycia ma zapach smutku, aż do momentu
zdrowego rozsądku, rzeczywistością spekulowanie na temat bytu
lat siedemdziesiatych, osiemdziesiatych, odczucia w zaciszu
niepewnej patologii, złość góruje nad zdrowym rozsądkiem
braki w dostawach wody, papieru, ułudą zimne kaloryfery
od kilku dni zmarznięci, zakatarzeni, w koce poowijani ...
nie rozumiem, zbyt późna noc, aby cokolwiek zrozumieć.



echo głosu  –  3 x
 
1
 
Echo głosu, po języku biegnie rozczochrana pamięć
rozum, wielorako w głowie się uformował.
 
Fajnie by było spotykać się w dzikim klimacie,
pejzażem w oczy popatrzeć, jak słowik szczebiotliwie czuły
ulatuje w przestworzach, okrzyk nieba rozcina powietrze,
na rozwidleniu przybranych potoków, wir żwir wyrzuca 
z utrapienia drapiemy się w czoło, oby nie było gorzej 
na codzienne sprawy zagryzione wargi, daremny trud, 
strategia, starym zwyczajem miewa koszmary, na trzeźwo
od detalu do syntezy, trwożnie jak dzwon, kołataniem serce
przy zasłoniętych oknach noc ze strapień znana, 
bez miłości żyć, bez gwałtownych ruchów, czekać 
nie wiadomo ile, cierpieć na znużenie od pełni do pełni
gdy księżyc poświatom do okna się wżera, prowokuje 
z niemym uśmiechem przeciąga się całą noc, wabi
w jarze ulicy, zwodzi powabem, chrapaniem zegara
hejnałem duszy poruszony odwieczny cień trwogi 
Czy bedziesz dobrą matką, powtarzając po trzykroć
w zacisznym pustkowiu mam własnego Boga
mój Bóg słowami wgryza się do sfery metafizycznej 
przyszłość jest sednem życzeń do której wzdychamy
pierzchliwą sprzecznością, samą w sobie.
 
2
 
brzuch na kolanach brzęczącą kulą ( nim poczęcie nastąpi )
ziewając do czwartej na łóżkowym czuwaniu
warkoczem międlenie z godziny na godzinę głowa pęcznieje
w oczekiwaniu krzyku chwile w opuchniętej ciszy 
z uczuciem trwogi zegarek tyka, niezmordowanie
w zmaganiach istotowym gestem, chwytając rękę 
z czystej dobroci, serca współczucie

w białej izbie powała żmudnie czysta
o jasnym hafcie zagłówki, krochmalone firanki
nie skłamaną prawdą potrafią wniknąć w duszę
ku pokrzepieniu spojrzenie przesłania, ciało się wzbiera
z siedmiu na dziesięć w bólach noc potu pełna
obnażona brzemienność za zasłonami wód pomruk 
w niebo trwoga i lęk rosnący jak chwasty.
 
3
 
dostając gęsiej skórki muszę wyjść na podwórze
z otwartymi oczami iść w parze z zachwytem 
obarczyć się przemianami przyszłości
echem głosu wszechrzeczy, olśnienie świeże
pieścić wytrwale to coś co śpi w zaciszu oczu
w odświętnych rzeczach ma wydźwięk
z kołysanką śpiewaną napar z kopru i mięty
w głębokim zagłówku nasze serce rośnie
szczerze, uchylić rąbka, taki śliczny każdy kąt 
pozwala dostrzec inne tematy, w krasnoludki makatki
z niebieskimi wstążkami akcenty dzieciństwa
w najlepsze ssąc kciuka - sedno - donośniej - gaworzy
kropla w krople  - - -  wykapany tatuś !
M 2 ...
 
 
Z góry sąsiadka ( mokre pranie ) wywiesiła na słoneczną aktywność
Wisi wśród balkonowych balustrad, opaczną stroną cały ten kram
Na trzecim piętrze (sfatygowany koc) ukosem - pół okna zasłania 
Poszwa, zwisa z balkonu w poprzek barierki. Wszystko jest czyjeś.
Okoliczne bloki wygladają niczym koszary za wschodnią granicą.
Stres zżera ludzi od środka. Duma i gorycz - pić każe z wątpień kielicha.
 
Pod dwoma kocami wzgardy ( w dostatku takim ) los kiepski przy świeczce.
W krzywym zwierciadle nikomu nie do śmiechu. Dumna żona się sypie. 
Krzyczy w moje wnętrze - utyskuje. ( Nie pij-e z majakami ) wole trzeźwy świat.
Z dozą optymizmu, jej głos mnie utwierdza. Powszechnością wrzące jej słowa.
Podobieństwem do wyjątkowych kobiet, mających obsesję na punkcie czystości
Spokojnie rękawem przecieram wąsy ( z rozlanego mleka ) na stole zacieki.
 
W istocie obrzydzenia ( że, nic mi się nie chce ) żeby tak móc, spokojnie bez końca. 
Z przyczyn znanych tylko sobie i magom (we fraku). To taki absurd (kac moralny)
Wyścielony od wewnątrz nerwowym podnieceniem. Niesympatycznie
Udawać w łóżku (mając w swoim ubogim zanadrzu) barchanowe koronki.
Obietnica gaśnie jak lampa (której brakło oliwy) na serce rzucająca mrok.
W ręce chuchając (z alchemią słowa) przyszła sąsiadka (z potrzebą mówienia) .
 
W oczy wchodzi jej ogrom słowa. Głowę nękać poczyna (głęboki jej dekold).
Bez owijania w bawełnę ( pociąga ) w tak wieczorowej porze. Wzdychając,
Całym mną zawładnie. W oka mgnieniu we władcze poczucie się przemieniam.
W determinacji - świadomość się utlenia ( a może ) zadziałała sfera mentalna?
Dla uniknienia ( wymianę zdań ) na później odłoże. Milczenie jest złotem.
Zgodnie w jakimś ( nie do uniknienia ) momencie - wpadamy w sidła kobiet.
pokalanie poczęta ...
 
 
Ze złoconymi cętkami w gorsecie biegnie ( druhna ) nocą natchniona.
Po łuku gwiezdnym dwie komety z krainy czarów. Spacerkiem po stawie  
Bóbr ( na tyłach imperium ). Pośród sitowia, nadęte wiklin pagórki,
W pajęczynę ciszy się wplotły konwalie. Z obu stron - lasu dziedzictwo.
 
Brnąc ( odarty ze złudzeń ) do odkrywczej chwili wdzięczności ( gdzie ) 
Wielkie idee szydzą z jedności relacji. Koniecznie, lawirować na skraju przymierza.
Wigor zachować. Wyczekując grzecznie nieboga ( zręczna intrygantka )
Z długimi rzęsami. Wywołując dreszcze ( noc się rozchyla ) lękiem kroczy. 
 
Rozwidnienie ( więc ręka się lęka ) dotknąć - coś co włosem porasta. 
W obnażonej ciszy bezkarność się czai i rośnie moc pokusy. Pozornie naga,
Od stóp do pasa godności ( w ogromie milczenia ) bezwstydny ruch ręki.
Bezrozumna ręka ( nie mająca rozumu ) w ciemnościach bezkarnie się błąka.
 
W istocie pasa ( rodzą się ) oswojone biodra ( zawsze lojalna podpora )
Pomiędzy wieczorem a świtem, szeptem gładzone, miłosną sennością
Ciała wtulone w odgłosy zwierzeń ( wracają ) do rzeczy w szczęścia ekstazie,
Milczące lustro pomyłką i piekłem. Napoczęte panny czas wydać !
 
 

 
Hammock ...

w pośpiechu telefonów 
dni się przepychają
w ferworze istnienia
gwiazdy zawieszone  
w materii czasu ziemia
w obiegu zamkniętym
wszystko się kręci
jedno po drugim możliwe

serce wali syczącą tajemnicą 
na Dzień Ojca trochę pamięci
najpiękniejsze kwiaty
uśmiechy ciepła
na wszelką pomyślność
czerwone wino i tort
docenić ojczulka
jak to możliwe
przytulić kochaną osobę 

na Dzień Ojca ...
córka kupiła mi hammock
duma w nas rośnie
i dzień taki szczęśliwy
rozwiązuje języki
nabrałem ochoty
by się pohuśtać, 
odleżakować wcześniejsze sprawy 
uwielbiam jedno i drugie.

niebo bez chmur
bogactwem wiatereku 
przyjemny powiew
jesień sucha 
posiedzę w hammacku
będzie mi dobrze

raptem los sprawił 
figielka 
wokoło ani jednego drzewa!

patrząc ponad wszelką wątpliwość
 
 
Bóg jest wszechmocny
świadomy 
wzajemnej relacji 
w nabożnym skupieniu

Przez sześć dni
tworzył On wszechświat 
w harmonii proporcji 
jest przyczyną wszelkiego bytu

Osobliwością niebo utrwalał
sklepienie nad wód bezmiarem
obłoki puchły, pomiędzy stromiznami
przełęcze umacniał, fundament ziemi

Stawał się dziełem sztuki
przez otchłań nocy
nie było widać kuli słońca 
ani tysiąca mrugających gwiazd.

Zapragnął doświadczyć nastroju ziemi
okrążył skamieniałą pieczerę
rzeki i morza wciąż bedą się mieszać
żywe istoty ulokują się w centrum.

Wszystko, co istnieje, powiązane jest z Nim 
Bóg, jest (modelem) wszelkiego istnienia, 
zwłaszcza człowieka, na tle rzeczy martwych
stworzył na obraz i podobieństwo.

Człowiek - nie jest więc - dziełem przypadku.
Bóg, dla świata jest wszelką sprawczą przyczyną 
Stworzył - męzczyznę i niewiastę
Tym samym człowiek jest wyjątkowy. 

Stwórcą nadprzyrodzony ...
zaprojektował wszechświat tak, 
aby, tworzył logiczną całość 
w uporządkowanym - wszechświecie. 

Laicyzacja, wyznająca filozofię naturalizmu, 
wykluczyła Boga w zjawiskach nadprzyrodzonych
ale, dotąd nikt nie jest w stanie udowodnić  
( gniewu Sodomy ) w budzącym grozę sacrum.

Krytyka (elementu) na nie istnienia Boga
siejąca zwątpienie ( siewcy wszechświata ) 
Jego, wartości niezaprzeczalnych ( jako )
Stwórcy świata i ładu wydarzeń w kosmosie.

Nawet największe - ziemskie teleskopy
zaświadczą o istnieniu galaktyk 
w kontekście ( Wielkości Stwórcy )
Który, go do - bytu powołał.
skrupulatnie ...
 
 
po raz któryś wertuje
zapomniane stronice
rzeką (nie) pamięci
 
wirem zdarzeń
na grzbiecie
życie się kłębi
 
oplątując rysopis
samo w sobie
horoskopem
 
patrząc pod nogi
co za wiosna
w ogródku
 
lew-kon-i ja
o poranku
rozziewane sny
 
faktura życia
to obowiązek
być człowiekiem

próg mój życzliwy
i drzwi otwarte
ludziom posłużą klamki
 
do głębi serca
prowadzi droga
przekonująca

pod obcym niebem
jak Syzyf
toczę skałę

cztery dekady
daleko od kraju
rzucony emigrant
kołysanka z Alaski ...
 
 
Od wczoraj - zawzięcie kurzył śnieg 
w zawiłe dróg krętych rozdroża
więc scieżka do lasu zaduta
nie widać tropu reniferów.
 
Gdzieś na Alasce, zmarznięte koło
na biegunach i skuty w mrozie wielki wóz.
W kominku sennie ogień gaśnie
zmarznięta drzemie dobranocka.
 
Chłopczyku, stuśnij oczęta senne
zamyślone dzisiejszym wieczorem
a drogę do spania niech Ci ścieli
księżyca długa zimna noc.

Tam na księżycu pan Twardowski
ze srebrnych monet kuje sny,
niedźwiedź mu żaru dosypuje
w rytm skocznie nogom przytupuje.
 
Zadute śniegiem Trapper Creek,
w odleglym Yukon, zapadł w sen
znużony rębacz – lumber man
w kraciastej koszuli - każdy dzień.
 
On grube kłody w lesie tnie
i wióra znaczą jemu dnie
w wichurę, huskie wtulil łeb
oczy się klejom reniferom.
 
Wygasło tlące się ognisko
usnąłeś wreszcie nasz syneczku
niech zorza jasna znad Denali
znów baśń opowie kiedyś tam.
 
 
 
2005,  Denali, Alaska . 
napisany dla 10 latka, synka Kubusia - 
który, był z nami i babcią na wycieczce. 
Ales Starkov - Lumber Man


Uciekła radość …    ( Kubusiowi na 8 urodziny )


Osiem, balonów uniosło się w górę
Wszystkie dmuchane i kolorowe.
Osiem, balonów musnęło gałęzi
Wolność wybrały, uciekły z uwięzi …

Jeden pofrunął, aż dotknął słońca – pękł
Drugi, wzdłuż drogi, nie dotarł do końca – pękł
Trzeci, odpocząć chciał na kaktusie – pękł
Czwarty, wpadł oknem, jest w autobusie – pękł
Piąty, fruwając zaczepił o druty – pękł
Szósty, się wyrwał - poleciał na skróty – pękł
Siódmy, wciąż krąży, nie podjął kierunku – pękł
Ostatni, wątpliwy - drugiego gatunku – pękł

Osiem balonów razem kupione
Dzisiaj już wszystkie, są zagubione
Wolność wybrały, do niej leciały
Chciały pozostać, lecz odleciały.
Bujna fantazja …
 
 
Naprawde, dziś rano, ktoś mnie uprowadził
Trzech, zamaskowanych zbirów
Zatrzymali mnie na chodniku
Kusili słodyczami i zabawkami
A kiedy, nie chciałem nic od nich wziąść
Złapali za kołnierz, czapke, naciągnęli na oczy
Ręce, wykręcili do tyłu, związali,
Wrzucili na tylne siedzenie, w czarnej limuzynie,
Powiązali łańcuchem, brudnym i zardzewiałym
Oczy i usta za-kneblowali, aby nie krzyczeć
Nie widzieć nikogo, nie poznać po głosie
Jechali ze mną 30 minut, w ogromnym strachu
Z klątwami ci łotrzy wyciągli mnie z auta 
Ciągnęli po schodach, po mokrym bruku
W piwnicy to było, bo czuć było chlód
Przywiązali do kraty, co w oknie tam była
Ktoś-kolwiek rewolwer wyciągął i trzymał za spust
To była ogromna tragedia …
Bardzo się bałem, nie byłem wesoły
Przez to się właśnie - spóźniłem do szkoły.
 
 
                                                                    Synowi  Wojtkowi ... 1994
córce Joasi na wiano…
 
 
Dziywce . . .
wiedz’se
 
kiedy pomremy
a Ty siy ostanies 
 
nie boj siy
nie strochoj
 
nie bedzies sama
 
dostałaś w spadku
nase geny
nase serca
 
Wiydz’se …
 
przeloli my na Cie
naskom miyłość 
 
Tyś, jej owocem …
 
a kiedy dojrzejys
połąc jom z innom
przekoz dalej 
potomnym
 
                  weź ’se do serca
                  to wozne 
                  przesłanie
 
 
 
 
                                         Andrzej Pitoń – Kubów
                                         Chicago,  2001
a my mamy wnuka …

na początku był spisek plemników 
więc plemnik spadł im z serca tak tajnie 
że nawet Bóg o tym nie wiedział 
jak układali ” puzzle ”z dwóch ciał 
ale dziś słyszy już cichą modlitwę 
zagryzanie  warg w przestrzeni
pomiędzy prętami lóżka trwa próba 
pierwszy krzyk kilka wdechów
wzdłuż pleców niepokój pierwszego życia

“na szczeście wasze dziecko będzie urodziwym chlopcem”

zieć z wywieszonym jezykiem zlizuje klej ze znaczka
 aby dać radość dziadkom w Dunajcu znajomym w Polsce, 
że w budynku szpitala w miasteczku Palos Park 
w którym Joasia Dańko z panieńska Pitoń, 
pierwiastka jako każda kobieta z przeznaczenia 
wypełnia boskie polecenie na mechanicznym łóżku 
bez siennika w obecności męża
który głaszcze jej wieże brzucha trzymając za ręke
do-głębnie obgryzał paznokcie 
bolące skurcze i nic przyjemnego 
pozostaje nadzieja, że będzie już tylko lepiej

emocjom rodziców fascynuje się sierpniowa noc 
przełazi szczelinami zasłon  
księżyc  wpatrzony w okno z nieba błogosławi  
lekarzom położnym pielęgniarkom 
w macierzyńskiej posłudze 
ze znieczuleniem po 18 godzinach “krzyżowej męki”
głośnym płaczem wypełnia się rzeczywistość 
na pępowinie poza ciałem przynależy do tego świata
gdzie ziemia obraca się pod nogami 
gdzie przyciąganie ziemskie jest regułą 
gdzie zaorane pole jest białe od bocianów
gdzie ściernisko odwraca się twarzą do ziemi
gdzie niebo jest obsypane gwiazdami
a ono będzie miłością  i świętym obcowaniem

OK - “uwolnić kangurka z adoracji matki  
możecie  -  przeciąć żyłe żywota ...
w kierunku służby i asystentów
padła radosna komenda (spod maski lekarza)
umyć, zważyć, pomierzyć - zapisać w metryce urodzenia 
 boy ; Andrzej Adam Danko
poczęty z woli rodziców Janusza i Joanny
16 sierpnia  tuż po 10 pm,  zaczęło się życie w pieluchach 
z pierwszym ssaniem narodziło się ( babe miłości )

Oni wpatrzeni  na cząstke siebie - maja pocieche  - a my mamy wnuka.

PS…16 sierpnia 2005, wyzdajane w szpitalnej poczekalni,  nieco pózniej uzupełnione

Andrzej Piton- Kubów – dziadek
Yellowstone Park ...

Kiedyś ...
lat temu naście
z połowicą i dziećmi
odkrywaliśmy dziki zachód
cichy, pusty, dziewiczy ...
mało kto idzie
czasami jedzie
cudowaliśmy się 
urokami Montany
Yellowstone Park-u
zalegał przeżyty dzień
gwiazdami utkany mrok
i zieleń traw stygła wokoło
w krzątaniu lipiec wirował
rojem much, trzmieli i gzów
blisko nas stado bizonów (buffalo)
w gromadzie około 200 
ustatkowanych
wyszły na wieczorny żer.

Milczeliśmy z zachwytu 
wsłuchani w rytm wrażeń
patrzeliśmy na siebie …
na długi rządek samochodów
rumieńce reflektorów
na flesze kamer w ciemnościach
zachwycane sobą zwierzęta 
rozjaśnione blaskiem chwili
której, za moment nie będzie
gdy słońce zachodząc zdezerteruje.

Rozjechać się proszę ...
Rangers(i) przeganiają gapiów
tylko pamiątki w pamięci zostaną
na papierze utrwalone zdjęcia.

Nieco podalej
na leśnej przecince
wylewał się szelest
pogłosem skubanej trawy
para łosi ...
klempa z bezradnym potomkiem
z podniesioną głową
przyroda się łasi
nad nami koło księżyca.
Crazy Horse – Szalony Koń
Sanktuarium skalne w górach Black Hills
                                                                                                                            South Dakota, 1999

Nad okolicą bezgwiezdna noc
i cisza medytuje
przykuca ogrzane powietrze
szeleści pomiędzy głowami prezydentów
duch i ciało górskich skał
na tle obłoków
mroczne dzieje bez sankcji
nie przywykłe do takich widoków.
Na rogu nieczynna latarnia
i księżyc na granicy złudzenia
zanosi się na deszcz.
W kłębowisku mgieł 
Głowy Prezydentów
postarzały się o jedno życie.
Crazy Horse w galopie Świętych gór.
Szalony Koń - głowa i korpus
o historię potknął się kilka razy 
nie poddając się presji
galopuje z wysoko uniesioną głową.
w powietrzu burzy ogólny pomruk
i niebo częściej zabłyszczy
i trzask się rozległ z piorunowej iskry
jęk potępieńczy w dół doliny się stoczył
łomot i strach zdziwionych powiek
jaśnieją oczy Wielkiego Wodza
i galop kopyt po łące równej jak stół
w ślad za odwagą serce Korczaka 
rozpędzona nadzieja rodziny Ziółkowskich 
koń z ziemi łona zamieniany w monument.
Warczą maszyny wśród gór historia się snuje
odgłosem w powietrze - wysadzanych skał
z sukcesem lata lepsze mijają się z gorszymi
o wyrwy się potykają, bo skała tutaj trudna
aby świat się dowiedział, że Człowiek ( Czerwony )
miał bohaterów i swój mocny argument
potwierdza - Indian Claims Commission.

Siuksów prawa - milczącą blizną w pamięci
pióropusz wodza i słońce co głowę praży
coraz wyżej się wzbija skalpowanie skał
spełniając życzenie Indian z Pólnocnej Dakoty.

Nie trwóż się druhu, że pracy jeszcze tak wiele.
Szalony pomysł z rumakiem - doczeka się dzieła
Na wzgórzach dziś noc, młoty i grzmoty umilkły
uzasadnione słowa z testamentu Korsaka.

 ps. Korsak Ziółkowski – wybrany przez tutejsze plemię Indian 
kamieniarz – artysta polskiego pochodzenia, 
projektant wiekowego dzieła Crazy Horse 
w masywie gór Black Hills, w Południowej Dakocie ... 
ho, ho - pracy zostało jeszcze na co najmniej - 50 lat !
tam gdzie kończy się zachód ...


Gdzie góry majaczą na horyzoncie Montany
dwaj wojownicy z plemienia Flathead
w bezksiężycową noc jadąc konno
do swych osad pod wzgórzem
w niebogłos płacz dziecka usłyszeli
na skraju lasu w pobliżu wzgórza – Flathead

W czarnej paszczy nocy - przeszukali zarośla
znaleźli niewinne nagie maleństwo 
leżące na powijaku z frędzlami ze skór
zanoszące się trwożnym płaczem ...
w ciemnościach wyglądało [ white skin ] *

Wzięli je ... jakże mogli zostawić ?

Jeden z nich otulił je pledą wełnianą
kołysząc w rytm pustki
utulił zarośniętą połówką swej twarzy 
umilkło ...
nie ujechali z 300 yardów
kiedy zew - wilczy - skowyt
wydobył się z ust niemowlęcia
wywołując panikę i zamieć

Wrzasnął, ten co je wiózł – spłoszyły się konie
w pośpiechu krzyk dzikich gęsi
nie wiedząc co zrobić z donośnym wyciem
w tej okolicy nigdy nie było wilków
z niedowierzaniem odrzucił precz zawiniątko, 
wpadło w pochyły nurt rzeki – Flathead
sami galopem pognali wzdłuż brzegu
za skrętem dali odpocząć zmydlonym koniom
sprostować plecy się zatrzymali.

Zachodni wiatr dryfuje nad wodnistym poboczem
w kierunku płaskich rozlewisk
szpalerem brzóz przydrożnych miotając
nakręca naszą pamięć
z tutejszym rozdźwiękiem indiańska ballada 




Ps. Z wycieczkowych wojaży po dzikim zachodzie – początek sierpnia 1992.
 (zasłyszana od Indian - Flathhead - ballada o białym wilku)

• white skin – biała skóra
to była straszna chwila …

Nabrzmiały paniką kadłub
spazmatycznie łapie powietrze
oszronione skrzydła trzepoczą
w turbulencji palce zakleszczone
na gardzieli fotelowego oparcia
trwożne oczy wychodzą z orbit
zapatrzone w zatrzaśnięte
klamerki pasów bezpieczeństwa
wśród strachu oswojona cisza
w milczeniu szuka schronienia
w oddali ponad otchłanią 
suchy ląd wytrzeszcza oczy

Bezradne stewardessy
przyparte plecami do siedzeń
w oczach bezsilność
z bezradnością i lękiem
ich włosy żądają poprawienia
na czole pot domaga się otarcia
wargi odmawiając modlitwy
stają się coraz bledsze
w trzęsawisku chwili
modliliśmy się szczerze
Chwała Bogu i Chwała !
Nareszcie ziemia.
bananowa republika
 

w mokrym podkoszulku
podarowałaś mi wieczór
wspaniały taki marcowy
pomazany olejkiem blokującym
jeden z tych wakacyjnych
po butelce szampana
tropikiem rozgrzane ciała
pieszczone słońcem
pod kątem prostym

na pustej plaży ślady stóp 
podobne do oniemiałych słów
w kolorach przypadków
na skróty opowiadałaś 
o wyspach dziewiczych 
gdzie lato jest wieczne
w siłę rośnie pragnienie

gdy świat już czule spał
dotykają się nocne pejzaże
tuż obok noc w hotelu
było duszno od swiateł
gdy w różu miłość legła 
spóźniona jak zawsze

( rozepnij mi stanik )
 
kobiecością 
zagasiła światło
aby w ciemności
błądzić
szukać się
i odnajdywać.
 
 
 
PS. moja 50 na „Wyspach dziewiczych” w marcu 2000 roku
fruwające oczy
 
mijające się jachty
wymieniły uśmiechy
cichym głosem 
do przechylonej 
w moją stronę kobiety
z zachwytem podniecenia
spuściłem ze smyczy 
myśl moralności
proponując jej
widokowy rejs

miss pokładu
w skąpym bikini
wyraźnie zdziwiona
mulatka
pomimo zachęt
rozejrzała się dookoła
szukając
formy odmowy 
 
spoliczkowany 
nieufnością
odpłynąłem wzrokiem
w przeciwną stronę
oślepiony słońcem
wertuje 
chmury na niebie.
 
 
PS. moja 50 na „Wyspach dziewiczych” w marcu 2000 roku
     Karaiby, całodzienny rejs jachtem wokół wysp
      St.Martin, St.Thomas, St.John, St.Croix, St.Lucia
Niedokończone dzieło …

Ekspansja - III (trzeciego) wymiaru
przejęła ster gniewnego myślenia
wyłamałem się z normalności
skrzyżowania przypadków.

Prawda otuliła się kłamstwem
w usta nabiera powietrza
tropy prowadzą w nieznane
pędzącymi  na oślep mózgami

Niedokończone dzieło
Busha - ojca
Pustynna Zamieć
mówią o niej w potrzasku
żołnierze czują .
co się zbliża
już nikt nic nie zmieni
Rozkaz – Wojna !!!

Wszędzie krwawa nienawiść
i piana zemsty na ustach
poplamione palce
przybiciem "stempla"
ślepe drogowskazy
szepczą z Pentagonu !
Za maską się skrywa
łamigłówka – XXI wieku

Krzyk nam tylko pozostał !
Ostatnia godzina ...
w cieniu przerażenia
działa gotowe do walki
pomiędzy teraz a jutro
winy zawinione
oddech codzienności
warkot samolotu
huk naloty konwoje
płyną morzem i brzegiem
rozsadzają powietrze
maszerują czwórkami
tupią ciężkimi butami
na uciechę Lucyferowi
balistyczne rakiety
pod gwiaździstym sztandarem
w sześćdziesiąt dni 
Bóg i jego przyzwolenie !

Pomiędzy podziwem a gniewem
z wymalowanym krzykiem
ze łzą w mętnym oku
w odległą krainę
kroczą niedopatrzenia
wciąż po omacku
rzadkie wzruszenia
cała przyszłość w przeszłości
załamał się schemat

Trzeba spojrzeć
w wykolejone  oczy
złe myśli i moc 
zamachowca – samobójcy
w aureoli wiary
czekającego na rozkaz
Allacha …

śmierć w zakrwawionej koszuli
uczyni go najszczęśliwszym
w pustynnej zamieci
za murem zbuntowanego miasta
smutny żołnierz czeka
z bronią gotową
do strzału

Znienacka garść kul
na twarzy grymas bólu
ducha i ciała
przeznaczeniem
zgiął się wpół
upadł miękko
kierując spojrzenie ku niebu
początek i koniec

smutne anioły 
z każdym kolejnym dniem
umierają na jałowej pustyni
w pośpiechu nachalności
wysoką cenę płacą !

Tylko łzy …
Rzeka łez …
Morze łez  …
Wyleje  rodzina w Chicago.

Chicago, kwiecień 
Halloween Day

Strachy, duchy, kościotrupy,
różne zmory nas straszą ...

Nie zrobiłem nawet trzech kroków
kiedy spotkałem ducha
jego dłonie były zimne i lepkie

Potrzebował wskazówek
jak może dotrzeć
do cmentarza

Spotkałem wnet kusiciela
ale on nie miał złych zamiarów
potrzebował pożyczyć
pompkę do roweru

Zobaczyłem wampira 
jemu nie była potrzebna 
moja krew 

Brakowało mu tylko
jednego dolara
mówił - że 
na cukierki

Spotkałem czarownice
na deszczu z miotłą 
wcinała mirabelki
pachniała czymś dziwnym

kiwając głową
była nadzwyczaj
łaskawa

Aż, się wierzyć nie chce
spotkałem tyle
przemiłych istot
w tak niemiłym dniu.
ANIELE ...
 
Sterniku mej duszy
strzeż mnie
od grzechu chroń
oddal gniew
w pierzastych skrzydłach 
schroń 
i czuwaj wiernie
prowadź za rękę 
przez drogi kręte  
trudnych chwil
życie przewrotne 
szaleństwa kratki
pijaństwo nie zna mety
ziemia wilgotna od łez 
z nawiązką wzgardy
idziemy po grudzie
do kresu podróży
ku złudnym mirażom
z zamkniętymi oczami
po czas niezmierzony
nabrzmiały wstydem
obraca się w kółko 

Sterniku mej duszy
podążaj za mną
gdy ścieżkę w życiu 
pocznę gubić.
Ostojo pełna nadzieji
stój na straży
poczucia twardości
u wezgłowia głowę
osłaniaj skrzydłami
niech stanowią zaporę
w głąb duszy 
dryfujących złogów
drobnych przerw 
perturbacji
pełen żałości
błędy moje wypleń. 

Aniele 
podaj rękę 
nieziemską
gdy stęchła noc nastanie
w modlitewnym geście
zapal świece 
by drogą ruchliwą iść 
spokojnie przejść
niechaj odwagi  
nie zabraknie
przed tronem Pana.
strach dokuczliwy
w gardle narasta
stale
oglądam się
za siebie !
 
Bóg i cwaniak w dialogu ...
 
Bóg …              Odezwał się doń dobrotliwie …
                        Czy chciałbyś się poczuć władcą 
                        na chwilę - pokierować światem ?
                      
cwaniak…      “OK” – pewnie, że tak ...
                        Z rozkoszą przejmę Twoje obowiązki …
                        Ale, gdzie jest Twój pałac, Twój tron ?
                        Gdzie berło ?
                        Najważniejsza jest dla mnie umowa
                        Co za co ... za ile ?
                        Jaka będzie za wszystko zapłata ?
                        Moje świadczenia ?
                        Kiedy przerwa na obiad i jaka długa ?
                        Należne wakacje,  przywileje ?
                        Co się stanie gdy się rozmyśle ?

Bóg …              Każdy z nas z cierpkim rozczarowaniem
                        ma swoje marzenia ...