To tu ... 1 (na obrzeżu Wielkich Jezior ) Dawnoooooo ... bardzo dawno - na odludziu - za wzgórzem co nazwy żadnej ( na ówczas ) istniejąc nie miało w omszałych lasach, opodal rzeki, gdzie sowa oczy otwiera na życie szare w czarne koszmary, nawlekają się gwiazdy. Mży wśród strumieni, na wskroś jezior sennych, bitne plemiona żyją pospołu, wojownicze ich szczepy w rytualnych kręgach, dudniące bębny w ekstazie, żądza wojaczki ich zżera o coś - krwawe porachunki, odmierzają puls tysiącom tragedii Pióropusz z oskubanych jastrzębi z lekkim podmuchem drżący wysoki płomień ciepłą tradycją wyrosłą pomiędzy źdźbłami w bezmiarze Wielkich Jezior kamienie i kości na szlaku pułapka do głębi zamknięta potęgą ducha - dobrego i złego 2 Nie bez powodu loch wspólnego grobu, u stóp wzgórza horyzont zdarzeń jako przestrzeń nieznana, naskalne malowidło idą na oślep, przez wieki wśród upokorzeń, teraźniejszość na prerii, życie kruche i popłoch gada wśród traw sennych tła Lęk z bojaźnią w uścisku, księżyc na własne stanął nogi i z wolna na nów się gramoląc, z ociężałych grzęsawisk rozciaga ramiona, niczym łuk, ponad widnokrąg moczarów chmury suną na zatracenie wędrują z ufnością na wietrze W mrocznych przestworzach gwiazdy jaśnieją, na zmianę kwadry mrugają blaskiem, nad przepaścią niebios boso z rozsądkiem wdowia czerń się osuwa z osnową kądzieli wplątaną w warkoczu z nagłym pośpiechem palców się rozplata wiele ważnych spraw Ukojenie do głębi powraca nad ranem kojoty biegną poboczem kaganiec przestrzeni czycha rozległy, pod wrażeniem kontury planet świecą, w ślad za promieniem promień, z wysokości galaktyk wszechswiata spadają ( czasami ) małe wielkie nieszczęścia.
„Odżibwe ” ... [ Ojibwejowie ] * indiańskie plemię znad Wielkich Jezior [ Ci ] byli epizodem kolejnych pokoleń z nad Wielkich Jezior Nie dali się zepchnąć z garnuszka łowisk. Za zieloną drzew zasłoną Pochyleni chyłkiem, wycofali się z głową zadartą do góry. W górę rzeki, nocny głos niepokoju ( huu - huu i czujne gwizdy ) Trwożą powietrze porachunki wodzów - ich zwycięstwa i klęski W zwarciu sporów brutalni okropnością, mściwi, wydrapują oczy Pułapki, płonący stos, czcząc słońce, stopy wędrują w rytualnym tańcu. Bojaźliwy wszechświat, okrutny od innych na krawędzi chaosu Nie daje chłodu deszcz, na przekór słońcu, skałom żłobi twarze Ciała pełzają głową w otwór, zakamarków i popękanych fałd. Z gnuśnego światła jaskiń ( za potworami ) z pychą wypełźli - Irokezi Na firnamencie ostygłych wzgórz, zespoleni szukają sensu znaczenia Korytem gniewna rzeka, lekki ma uskok i kolor szarych kamieni Ich ród o dzikim wyglądzie, od nienawiści do okrucieństwa Szerokim kręgiem idą, z uduchowieniem świerszczy, huczą sowy Wśród traw koczują, w zakątku głosy krzykliwych kobiet i dzieci Zbierają się w grupki, jako te ptaki na niebie, ruszają bezdrożem Zaciśnięte pięści. W żarze krwi zastygają, na manewr wroga czekając. O świcie znów, plemienny rozszerzają zasięg, by móc się spełnić. Po rozmazanych wzgórzach ogrom słońca i nieba splendor W lustrze wody, przeskok cienia nad śmierci rowem, dogorywa bitwa Wódz na wzgórzu, z dala od innych, sam na sam z urojoną pustką Wiatr, niemym krzykiem z mgieł otwiera przestrzeń Każdego dnia, skrzydłami bijąc o staw, nadlatuje rybołów Zatacza koło, niosąc w szponach zdobycz W ustronie wraca ze czcią - przesłanie przynosi Spełniony z własnych skrzydeł wyskubuje pióra Na oczach dogorywa tchnięte ognisko Wielki Wóz - pomostem senne ślepia wiąże Zanim słońce znów przywróci im mowę. Przez lata jak wilki, coraz bardziej na zachód - hieroglify stóp Przemykają ścieżką - raz po raz budzą w echu drżenie Generycznie, rozkwitają żywe płomienie - batalii o władztwo W ciemnościach duch w nich ożywa i nocny tembr bębnów. Nad woalem ognia ćmy zbiegające się w blasku Za lasem pachnie preria i księżyc zawieruchą świeci Na pięknym tle ( po raz wtóry ) spadł śnieg Z kołataniem serc bobry wędrują po tafli jeziora
chłodem powiało zza wzgórza ... [ dlatego wybrali „wigwamy” ] O tej samej porze z losu wstecz zrodziły się 3 zemsty Z pokoleń gniewu wyrosły nie-swojskie nastroje Wzdłóż brzegówi krew spływająca czynami plemion Niekończąca się przestrzeń krwawych chwil, myśli i spojrzeń Jadowite kły ( Fox - ów ) się szczerzą przez kolejne pół wieku W lustrze pokrewieństw, nieważne w układach sojusze Dziś, jak wczoraj, w nawale dziczy ( władcy ) chwytają za przegub dzid W transie obelg - kamienne „tomahawki” gniewne mają dłonie Znów mruczy ciemność, hukaniem sowy - okrągleją im usta Zdrętwiały skowyt, w nadętych policzkach upraszcza się zaszłość Pięć plemion ( rozkołysanych rytuałem ) słychać odgłosy żądzy Rykoszetem, strzała z nieomylną prędkością, śmierć zabrała ich wielu. Z Dakotami - - - bój toczyć - - - to wilkowi leść w paszcze ! Bo jak wściekłe psy się rzucą i każdy z naszych przy nich nic ! Zanim ktoś im karę wymierzy - zgarną wszystko co w drodze Nie znają umiaru w zadawaniu bólu. Przedrzeźniają się szramy. Na przekór słowom ( nie dasz rady wodzu ) głupiec słów nie słyszy Pod nawisłymi skałami - wniebowzięci - pokotem - ciała ludzi Biegający w panice z niedostatku sił [ wątpliwość staje się zgubna ] Zacny Wodzu [ za Dekanahwideh ] przykładem [ zawrzeć przymierze ] ! Odplata się „wampum belts” ... żądze w muszelki powiązane na supły Kąśliwe zdania, gniew i szał w błocie kłamstw, ludzkie pozory Z pokolenia zasad, po kawałku odetnijcie nienawiść wnętrza Niech spadnie w dół - ogień podepcze - wierząc - że czyni dobrze. Dziś, w pióropuszach idą nowe trendy, bez bólu stawiają stopy Z eksplozją epoki, rutynowo opadła zachłanność, o głos pyta się prerii Dokąd zmierza, z pogodną twarzą wódz brew unosi, by móc powiedzieć Niewątpliwie wszystko - co ziemskie - w człowieku siedzi - schowane. Włosy siwieją, do późna błądzimy - szukając winnych z przeszłości W płomieniach niemocy - zmogło się tchnięte ognisko Lawituje iskrami, wierzga - a my - czekamy na [ Taniec Ducha ] na okrzyki Gryzący dym nad głową, odchodząc zawraca, tuszując koszmary. Z „calumet” * rodzą się nowe kłęby - otaczają - ralacje wodzów W mistycznym kręgu ekstazy - wdychają z fajek lepkie opary Trzymają głowy wysoko, żeby zrozumieć zniechęconą prawdę. Musieliśmy zatrzymać się w hotelu - na drugim krańcu Dakoty. * ( calumet - fajka pokoju )
dogorywa bitwa ... 1. W nocny mrok - jęzory czerwieni wzbijają się ognia rebelią Otaczając - Mascoutens, w popłochu nóg umykają - Ottawa ! Z obu stron pośpieszne kroki w animozjach strachu czmychają Wolf‘s - nie mając sił - wszystko im jedno - kto w wilczej skórze. Osamotniony sojusz - Fox-ów, w diabolicznym zmaganiu Ich wódz postanowił posłać - po ludzi od - Sauk ! Pozorne plemienne związki, aby utrzymać się na jawie W bezmyślnej pysze wypalają się fajki darzących przyjaźnią 2. Kontury dni - mijają lata z epoki barwnie uwiecznionej Awanturnicze armie szły tędy, coraz okrutniej z roku na rok Mściwe ich kule i dźganie bagnetem nie miłe - Siuksom Zimne wojny, szczerzenie kłów - ich serce nadal krwawi 3. „Black Hawk” przysiadł na rozwidleniu dróg [ bez wyjścia ] ptak i wódz - na skórze jeleniej - rozkładają skrzydła kolejnych dni. Estymą w dążeniu - On, zdobył zaufanie u okolicznych plemion za siodmą rzeką - z potęgi ducha był znany wśród sprzymierzeńców. Głos Wielkiego Wodza, echo słyszalne na prerii, zgubione pióro ptaka nikt już nie sledzi ich sukcesów, porażki nie rozpalają wyobraźni.
zakochała się (w wojowniku rywalizującego szczepu ) W bezksiężycową noc - szept się tuła - jak bicz w pędzię gwałtownym ruchem namiętnosci, chce tego dokonać i erce biło jak dzwon, gdy nago leżał ich węzeł pragnień w ciała splątane, w głąb siebie, miłosne każde spojrzenie. Ojciec - ( niczym zwierzę ) przebudzony instynktem za każdym ruchem, w odgłos uniesień wsłuchany ile sił - wrzeszcząc w ciszy na ( zza ściany stukot ) ich namiętnosci - nakrył porażoną od strachu parę. Płonie w nim status i wzgarda, ojcowskiej zniszczonej dumy kontemplując lubieżny spisek, w bezwzględnej cenzurze, rozgniewany i upodlony - pojmał - na uczynku kochanka w gorączce białej go okaleczył i strącił w przepaść kanionu. Bezwładnie drętwy opadł na dno rumowiska i słychać jak traci oddech, jak krople krwi się sączą i ciało blednie, w ciepłej kałuży ziębnie powoli w hibernacji, chmury nad nami okryte żałobą. Śmierć przytula chłodno ... Córka ( oprawcy ) umiera życiem bez życia. W pamięci czyn ( ojca ) zachowała haniebny. Jej ciało wybrzuszone z podarowanym mlekiem, urywanym oddechem oddycha, serce targane na strzępy. W sobie, chowa głęboko splątany wątek ( śpi i rośnie ) z krwi, która wyciekła z głębokiej rany w przegięciu krzyk obłędu. Samotnie mijają godziny, w bólach rodziła, pomiędzy palce go upuściła, w otchłań bezradnie - na piarg ! Niechaj się z ( ojcem ) połączy, niech w oczy sobie popatrzą Wsród zimnej nocy, kobieta z twarzą wtłoczoną w pomstę Skrapla się para i dreszcze, powoli w spazmach mokre kałuże pod uroczyskiem krew się pławi, tam dzika róża wyrosła. Śmierć samobójczą panna popełniła ... z żalu do rodziców w głębinę skoczyła !
kobiety plemienne ... w coraz to innych kolorach ... 1. Niewiasty od [ Navajo ] szczere - mające ochote tańczyć przy pełni księżyca, łatwiej oswoić się z nimi na dłużej dotykać rękami, korale na piersiach w gąszczu dobroci o swicie, kokosy wypukłe na piasku, dumne swą siłą wyrazu. Ogromnieją im piersi, w istocie, rozpędzonym oddechem falują gdy mówią, kobiecym zapachem obietnic poją i kołyszą zapyziałym słowem i płaczem, empiryczną budzą ciekawość rozpaczliwie szczęśliwe, walczące o prym swojego kaprysu. 2. „Kinaadla” [ egotyczny dar Boga ] powoli i łagodnie przechodzić przez życie, nie tracąc splotu godności, z rumieńcami na twarzy z odwiecznym znakiem zapytania, boleśnie tkwiące w rozdarciu ciężkiej zadumy, trwale dotykać, onieśmielonej krwi dawać upust. W uroczystej ciszy upływa noc i rzeczywistość krwawi na piasek dyskretnie, stoją obok milczenia, wobec szamańskiej perwersji ma się wrażenie wyrzutów sumienia, na nietypowej przestrzeni całe plemię Navajo, w obrzędzie Kinaadla ( zakwitają dziewczęta ) Jaskrawa paleta czerwieni, to nie nowina, że coś w sobie się dzieje w sobie się odnaleść, zabliźnić z upławem, czuć kolejny miesiąc nieobojętną huśtawką nastolatek oblicze, w gąszczu sprzeczności gwiaździsta noc zerka, w obce ciało się wtulić, nabiegłe czerwienią. bo, kiedy „tubylcom” rodziło się dziecko ? z ciężarnych chmur wyczuwalne nadzieje gdy przyszła na nie chwila i pora jak zawsze zbyt długo trwająca bo to jest więcej niż chcenie czy - aby głową w dół ? do słów przykładem - niedbałe wykresy oby - nie miało w zaciśnietej pięści odłamka z gróźb paraantycznych bogowie uczt odziedziczeni z legęd zanim spać się pokładli z dostojeństwem czekając na dogodny moment w łono matek - fantom wkładali kuszeni losem rozchylonych warg krzykiem wystraszonych ust aby ich radość zagłuszyć dramatem ból w czterech ścianach wapiti
Squaw ... Rozkwitające lato idzie, niepokój ognia potrząsa pamięcią Na ambitnym firmamencie - szeroko budzące się prerie Nieprzypadkowo, zapachem trawy wiatr zachwycony Boso biega, wokoło tyle zieleni w gąszczu sprzeczności Squaw - - - ( łokieć oparła o kolano ) to nie jest bajka ! Kobieta z napierśnikiem na szyi, wypłowiałym od słońca miała zwyczaj nosić pióropusz z indyczymi piórkami nastroszony szeregiem pór roku, jej ręką misternie utkany naszyjnik z koralików burzliwej historii - zgrzyta zębami. Drażni emocje przeciwnych twarzy. Wilczymi kłami nadziany na wysmukłej szyi, zęby nagie zaciska. Zdumionym oczom zwójkę skrywając, ponętnie zwisa na piersiach. Z przekazu pokoleń dostała imię, urodę po babce, z tego samego plemienia status. 2. Modli się wzniosłym spojrzeniem, przy jałowcowym krzewie śpiewając stare ballady, lubi rozmawiać ze swoim Bogiem, wyplatając kosz obfitości, wciska w niego półwysep palców. W oddali horyzont ucieka, na krótki moment spogląda na rzekę, na błękit wód się gapi, na teraźniejszość ( stworzoną w sześć dni ) w połowie drogi, gęsi, z perfekcją opadać będą na taflę jeziora. Oczy, szukając postoju - utknęły w między-przestrzeni, dwie drogi w lęku, ziemia zadrżała, z chmur, co jakiś czas grom się odzywał, oddechem gór, wołał z daleka, blaskiem ostrzegał moc wyobrażani. „ Squaw” u zbiegu rzek ( od zarania ) rózgi wikliny zbierając na brzegu kruchej skały usiadła, wśród prawdy i mitów nurt rzeki świeżością spojrzenia - piękna kobieta nad rzeką. Wiatr, gwałtowny w porywie strąca z jej głowy pióropusz, wpadając do rzeki - na dno opada [ Ona ] hop i utonęła - o 7:30 płynąca nurtem, ma kolor wody i duszę - jak głębia jeziora. Squaw ... Squaw ... ten okrzyk - echem się włóczy po okolicy Squaw ... Squaw ... jak kamień w wodzie przepadła Squaw ... Squaw ... wraz z nią w odmęcie zniknęła legenda.
Fort Dearborn ... ( dopiero w marcu 1837, Chicago - nabyło prawa miejskie ) Od brzegu, roztrzepotane powietrze z furkotaniem komarów Potawatomi - płynęli nurtem, czółnami wzdłuż szuwar Ślimaczym krokiem, skrywający się w gąszczu horyzont Zza chmur nie widać słońca. W obłokach spacerują pioruny ! Ostry swąd siarki, kadzi - obficie strugą rzęsistego deszczu Po tafli jeziora, dzień się przeciąga w kolorze granatu. Wrzask, Mewy w bieli siadające na falę, niedbale moczą skrzydeł końce Ryby, uciekają z frustracją, wyczuwając deszczowa pogodę. Strzępiący się huk, na drugi brzeg przeleciał z nienacka Ukrywając się gdzieś w zakamarkach niewielkiej osady. Chaty, ułożone szeregiem wzdłuż brzegu, milczą na szlaku Długie dni w rozciągnięte sieci i palce cuchnące rybami. Wielkie lasy, wokoło bagienne pola ( żaby tu mają przystanek ) Komary, ( aż do znudzenia ) z odległych wyżyn pławiąca się rzeka W dorzeczu mokradeł, smugi dymu i mgła szarą płachtą przysłania Małą osadę, w mokrej buszu gęstwinie - ktoś ogień cudem rozpala. Ogień, przemawia i śpiew słychać nobliwy do Boga - patrzące oczy W sklepieniu otwór, pozwala widzieć księżycową syntezę Traper ( obieżyświat ) wypadem w złudnej marszrucie podróży Przygląda się bacznie, ukryty w zaroślach - stąpa na palcach. Muskularny blondyn o oczach niebieskich jak zatoka w odbiciu Tam-tamy - harmonią, jęk dziwny, w sercu postrzępione pragnienie Kobieta o kuszącym profilu w obawie przed nieznajomym Pomiędzy drzewami brzóz idąc, wzrokiem - nadziali się na się !
Być niewolnica u biały człowiek Ponoć być jasny dzień gdy Bóg stworzyć biały człowiek Stwórca mieć czarny dzień gdy rodzić sie Czarny ląd Biały człowiek popłynąć na okręt odgadnąć Nowy ląd Ameryka, być wielki daleko i nic duża robota mieć do zrobienia Biały człowiek nie lubić ciężka praca wrócić na Czarny ląd łapać niewolnik dla biały człowiek czarne godziny dużo dni trwoga na Czarny ląd Biały człowiek być i mówić złe słowa bić i wiązać łańcuchy nie dobry być biały człowiek Zostać niewolnica u biały człowiek być kupić na targ od inny biały człowiek Biały człowiek nie znosić niedbała robota nie znosić głupia mowa on wpadać w wielki gniew potykać o własne buty kurewsko mieć złe humory więc kopać swoje buty Być niewolnica u biały człowiek czołgać się na kolanach błagać - mieć - mocny łeb podłogę czyścić sprzątać brud i nogi myć nie być wolna Biały człowiek mieć duże pieniądze mieć złe towarzystwo Biały człowiek upić się tłuc lustro łamać krzesła oszaleć Biały człowiek mieć stara żona mówić do niej - idź do diabła Biały człowiek mieć stara skóra i brzuch opasły mieć sprośne myśli w sobotni wieczór kusić do grzechu na wygodny fotel chcieć kupić nowa żona urodzić dzieci dla biały człowiek zostać prawdziwa żona Udręka jak blizna być niewolnica u biały człowiek nie być wolna w obawie od biały człowiek.
Spora diaspora ... ( gdy, zobaczyłem zdjęcia i kufer podróżny po dziadku ) 1 Sto rokow wstecz - odsyła mnie [ mój dziadek ] chłop z podtatrzańskiej dziedziny z gromadką śmiałków co [ dojrzewali w obliczu historii ] pod naporem emocji, gorycz w każdej żyle ból, paranoja, bezsens, o który potyka się wielu. Chcąc wyjść z najbliższego im sercu regionu; z „ galicyjskiej nędzy” - - - zatarty trop brama - na poły otwarta, w mierzwie historii obłuda i niegodziwość - zapuściły korzenie burząc krew w żyłach, dążącym do celu wszystkie drogi usłane cierniami Na wprost - okna na świat - kroczy prawda z (nie)wielkim bagażem zgubić się w tłumie imperium - Austrio - Węgierskiej - guberni anonimowo - w podróży na Zachód wędrując. ( na zdjęciu wygląda dziś jako zdobywca ) Nie było wiecora - coby nie gwarzyli w kręgu o życiu - które, kształtuje dobrem, uszczęśliwi siostry, dziadka, brata, stukotem kół codzienność, której nie da się dłużej trawić. - Ojcze Nasz – Któryś – jest w Niebie ... - Potem długo nie mogli zasnąć. 2 Kiedy Nasi - przyjeżdżali za „ Wielkom Wode ” abo, kanysi w inny zakątek Eldorado jadąc przez dzikie miasteczka nie zatrzaskujom za sobom dźwiyrzy. Rozszerzajom ocy, na obcy język - tyko słuch i gęby na oścież ozwarte - spękane wargi, ogromniejom myśli, złudzeniem na miare codziennych wizji. Zmęcony wzrok i wyobrażnia siy ślizgo nie nadązajom zlicyć - kolejnych myśli. Niepowtarzalnościom - zaskakujom sobie nawzajem. W obcej kulturze - złożoność i dreszczem strach potęguje cy aby - pokono - swojskie nawyki ? Przedtem - o świecie - widzieli - bardzo nie wiele Wyrośnięte ich wierchy sprawdzają się w opowieści Stąd życie - pomiędzy wysokością a dnem. Intencji i pragnień też mogli zabrać (nie)wiele. Za dużo wszystkiego, za mało - rozliczyć się z jutrem. Okrzepli aby ustać - zapuścili korzenie z okruchów tradycji ulepili zlepek. Gwarą - śpiewają śpiewki i uczą się tańczyć Nie dali się przekabacić; więc są – ocaleni.
( ... ) Tętno Ameryki ... ( wyczuwa się jego światowy charakter ) ! Ze słodkich wód brzeg się wynuża półgębkiem Drętwieje, niczym ogromny nochal lichwiarza Garbate kępy traw, nad przełomem rzeki moc woni Wata z chmur, pięknie przemienia się w kwiatki Słońce, o mokre skały odbija swoje koleje losu Błękit, rajcuje z falami aby dać życie szuwarom. W głębi przestrzeni znak obecności człowieka To kamienice – szare – czerwone – brązowe Wznoszą się, z bliska coraz bardziej widoczne Na mokrym żwirze, wysypisko dmuchawców i chabrów Malowane domki - pośrodku - macierzyńska miłość Aby, się spełnić - musisz mieć kąt jaki-kolwiek. W porcie, okręty rzucane dryfują w rytm tańca Cztery żaglowce; załoga z młodych ludzi złożona Zdjęte koszule jak u mieszkańców raf koralowych Słońce, smugę cienia kładzie na przeciwnej ścianie Majtkowie, na masztach jakby im życie zbrzydło Z tej i z tamtej strony - parowiec pre na wydechu Aby odpocząć w Chicago. Kłęby dymu zostawia. Ku, miastu się wbija na srebrnej fali, przemknąć Wzdłuż brzegu, rybacy przynętę nurzają w jeziorze Ręka na trzonku styliska, w tanecznym pląsie kołowrotek Patrząc od nadbrzeża, chlubą portowy falochron Sam się sobie przygląda, tonący w głębi korkociąg Tętniące życiem miasto - przez okna wlatują komary. Dachy, barwne w mozaice figur, kwadraty, romby Skrzypiące podłogi, po kątach więzy rozluźnione Dziewczęta, przechadzają się krokiem tanecznym Powoli w sposób czytelny, bez słowa odchodzą w Światła latarni. Tylko piekarnie nie śpią za zakrętem Zapach chrupiących kajzerek. Poszukiwacze przygód Bałamucą nocnym postępowaniem, zbyt wielki niepokój. Handlują wszystkim co idzie; mydło, widły, powidło Śledzie, nafta, olejki z oliwek, napełniacze do lamp Romantyczne niewiasty, dolewają do kopcących ogarków Skrywając się za kotarami, omdlewają w żeliwnych wannach. Zdziczały busz - upartym krokiem - stał się parkiem Zasadzono egzotyczne drzewa - kazali za bóg zapłać. Prostokątny w kształcie obszar z fosą przez środek Dzielący miasto na cztery części - N - S - E - W Siedliska ludzkie, pęcznieją śladami ludzkich rąk Robotnicza część miasta - naprzeciwko karczmy ... Rozstaje dróg, na tyle - świątynia Świętego Patryka Św. Patryk, zerwał niemy cud - kłos koniczyny, Aby, uświadomić wiernym tajemnicę Św. Trójcy. Szkoła z wizjami, obok klasztor, opustoszały po pożarze W trójnasób architektura sakralna, bijąca sercem wiary Na kościelnej wieży - zegar, po nocach swobodniej oddycha Spóźnialski idący w ciemnościach [ ktoś dał mu w zęby ] Opuchnięty szpital, przytułek dla ubogich, odwszalnia W łagodnym świetle mydlanych baniek - łaźnia miejska. Za mostem - w przepychu wszystko co godne uwagi Odnogą, najbardziej tętniąca życiem część miasta Dystans - pomiędzy jednym - a tym samym brzegiem Zbiegało się tutaj - pięć najważniejszych szlaków Każdej, niedzieli - ludzie mają tu więcej czasu do stracenia Wszędzie widać - coraz to więcej kupieckiej aktywności. Częścią wydarzeń - główna ulica kieruje się w poprzek Przyjemnie można nią dojść do cmentarza - Właśnie z paradami idzie tu-tędy – f u n e r a l – [ pogrzeb ] Obok, cmentarnej bramy uśmiechnięty - Saloon & Tavern, R e s t a u r a n t - z orkiestrą dętą - dla wyższych sfer Z krytymi pluszem fotelami, odbija się znośne światło. Stypa, pechowy dzień. To tutaj ruch w interesie - potrójny ! Pokornych starców, ulubione miejsce po stypowych spotkań Na początku, sztywni milczeniem, chodzą z niemocą słów Szklaneczka pełna, po czasie się rozkręcają i robi się żwawo Słodkobrzmiącą pieśnią [ zielony mosteczek ] z ich gardeł Tańczący tłumek, wokół włości, cały parkiet upchany. Dalej łuk, spinającego brzegi, podnoszącego się mostu Naturalnie, że usprawnił on kanał odchodzący w głąb lądu Postępująca budowa, linii kolejowej i fabryk Spowodowały, że bez kłopotu idzie najść pracę. Okolice, zaczęły gwałtowniej się rozwijać Stając się zarzewiem agresji i niepokojów. PS. Polacy, są tutaj inni ... (naj)zwyczajniej ciężko pracują ...
Mrs. O’Leary portrayed a sinister-looking, old woman. Photo: Courtesy of the Chicago History Museum
ChicAgo-Land - 1871 ... ( o krowie, co mogła kopnąć lampę ) ? O jak straszny jest lęk Jak desperacko łzy zjadają w głębi Próbują ujść - lecz nie ubywać 1. Chicago; wietrzne, czerwone jabłko miesiąca Z pożaru blaskiem wspomnienia wychodzą Wypalonych ścian odpryski (hen) na drugą stronę Lampą naftową, okopcona nieszczęściem stodółka Faktem niezbitym, zostanie w historii miasta Po wiek wieków, iskrą szeleszczącą w słomie Lotnymi wiatrami. Ognistym mieczem zranione Nieludzką ręką łuny w kolorytach wieczoru Spalonych dachów - tkwią wypalone krokwie W ogniu witraży - rozsiewają się zgliszcza. W głąb nocy nurkują pomarszczone głownie Z krzykiem kaszel, tysiące - załzawionych twarzy W rękaw jesieni (po nocy) spogląda pół miasta Iskrami zdarzeń z nieba sypią się płatki Nieszczęścia się piętrzą w przydrożnym pyle Niebo, pękło deszczem we właściwej chwili. Zygzakami głaskana noc, burzliwie migocze i gaśnie Księżyca róg, zatopiony w bezmiarze Wielkiego Jeziora Rozściela się. Chłód wiatru, na pełni wieje od brzegu Rzeczywistość dookoła, siedzi zamknięta w swym swiecie. 2. Osada senna, usnęła przy blasku naftowej lampy Dzieciarnia, skulona z głowami na stole skrzypiącym Dzbanek mleka, uciszył gaduły jak sroki skrzeczące Spać poszli, wpierw licząc okręty wzdłuż brzegu. Akurat w dzień suszy, kiedy zmarła - lady McLinda, 8 października ( wiatr ) zaprószył niemiłe zniszczenie W małej obórce, na tyłach posesji rodziny O’Leary Porą, gdy cichły z wdzięcznością, celtyckie ballady Zajęła się słoma, buchnęła chmura ognia nad rogacizną Smugi dymu, kiełkują w roztańczonym roju iskier Wichru, szalony taniec, w stronę miasta niesie pożogę Niedaleko od remizy, strawione wszystko do gruntu. Gore ... gore ... na odwieczerz - zenit przeklęty Oświetla widmo chmur i tych co stoją na straży Bezmiarem chaosu, nawałnica się krwawi Zaskakując w ciemnościach ostrością widzenia. Chicago - - - w pół zdania - - - zalane morzem płomieni Kule ognia, strzelają w górę wysoko Odbija się łuną, w jeziorze potrójny horyzont Gorącem pachnie, dym gęsty, dookoła swąd Spalenizny kikuty, trzeszczące miejsca klęski Naga okolica w imię pięknej odraża Przesiąknięte śmiercią krzywiące się budynki I wichru taniec w oddechu szalony. Żałobny marsz piekła i niebo całe gorejące Chmury iskrami rzucają spojrzenia Dotykając skroni, ze wzruszeniem ramiona Głaszczą włosy najeżone lękiem. Popiół parzy w stopy językiem smoka Ognisty potwór, zuchwale sunie bez wytchnienia Dziejowa misja, na oczach zmęczone powieki Marą łuny, zgliszczami kopcą niczym z kadzidła Popiołem okryty strach - nerwowo oczekują - deszczu. jak swiat swiatem ... To tu - z potrzeby - rodzi się - wielki przemysł Jeden po drugim, wyrasta ze zdumieniem Z czołem wysokim, sny wcielane w życie Z ulgą otuchy, drzwi otwarte na emigrantów Z pomysłami, przybywają nowi pod rękę Obcując, bez trudu uczą się tekstów prawa. W nowej roli okrzyku - Wolność i Sprawiedliwość Swoją wspaniałą barwą - koloryty sztandarów Świadomie - ktoś - wymyślił te słowa - chyba tu w Nowej Ojczyźnie - czas uporać się z przeszłością Możesz mówić swoim językiem. W obcym miejscu Bądź odważny - ilekroć usłyszysz głos poniżanych Bądź czujny i poznaj taktykę dla bezbronnych Szczęściem jest sypiać na zachodnim brzegu. Eldorado, rosnące rzesze osiedleńców, splendor Żywioł własny, znak daje nosić broń, walczyć jak inni O niezwykle cenne runo. Złoto, skutkiem łamania reguł Wszyscy świrują, później czy prędzej drżąc ze zmęczenia i lęku
The Loop ... ( City that works ) Dzień i noc wypełnione po brzegi, jeżdżące tłumnie, autobusy, kolejki, tłumy, zapełniają perony, uliczne chodniki, przy pełni lamp w nocnej ciszy nie tracąc czasu wśród mrocznych zakątków, koniecznie się opanować. Zawsze tymi samymi torami, po ziemi jadą, idą, naglą - tam i nazad co rano, o szarym poranku, szare twarze, szarego człowieka. Od lat - ze zgrzytem te same klamki, do tej samej pracy, kolejny dzień, przystankiem ( aby przeżyć ) nam towarzyszy. Wstają wcześnie, wracają późno, upartym krokiem losu, rytm wieloraki. Czułymi rękami nasza „ plebejska krew” w rzeźniach rani bydlęta, Rytmicznie, nóż w serce ich bodzie, codziennie z czystym zamysłem Ludzkiego wahania, o błędy się potykając, każemy się dalej wieść.
Józefowo ... obok kościoła ... Zbita przestrzeń, podzielona na kwadratowe pola. Bloki. Nie ma tutaj żelaznej kurtyny. Świat w lustrze wystaw, ma cztery strony. Domy w oprawie drzew. Wszystko spowija językowa niemoc. Uliczki, przytulone do siebie, jakby chciały się ogrzać w bliskości Granica Cook County, biegnie wzdłuż oznakowanej drogi ( one way ) Znaki na powrót ( crossway ) na wszystkie świata odnogi. Taverna „Columbia” po-pod szczytami drzew zapełniony parking. Druga w nocy, wciąż się świeci. Grunt to rzetelna inwestycja. Nie było by w tym nic szczególnego, gdyby nie – interesy obok ? Karczmy, które otworzyli górale, po obu stronach - 47-tej ulicy. Ktoś powie: Pierwsza - lśniąca nocą niby uliczna latarnia Prosperuje znakomicie. Druga - Fest Food, z kanapkami, obumiera ? W takim klimacie bez piwa, ( zwłaszcza latem ) nie ma działalności Jak znam życie ... M.A. wyjechała do Chicago ( na fali ) w gromadzie innych. Nie da się ukryć, że robi na facetach, oszałamiające wrażenie ( tak samo było tam ) Z czego wnioskuje, że jej uroda i resztki ciepła są międzynarodowe ! Jak to jest, że (ona) idzie przez życie jak skalpel rozkoszy. A inne dziewanny, wlokę za sobą wiecznie, przydeptany ogon ? Dziś, młodzieńcy ( tuszem splamieni ) interesują się dojrzałymi „kobitkami” ( wcale im się nie dziwię - patrząc jak robią z siebie nastolatki ) ... Potykając się na menopauzie ( taka radosna barbie ) w sobotni weekend, otwiera drzwi nocy Nie mając czasu do stracenia, bierze w ramiona, do rana - będzie miała jak znalazł. Wniebowzięty ( taki ) patrzy w nią namolnym okiem i zmysłów mocą Najgorętsze uczucie, zasłonięte żaluzje i kolczyk w pępku. W dusznej frazie, przeżywa romans, spijając nektar z upojnych dni Tyle ciepła i pieszczot, szał pomiędzy pierwszą a drugą, jeszcze kilka razy, Do serca tkliwie przywiera, młoda pierś, z natury parę minut spiesznie łaskocze ucho, przymyka oczy, by chwałą serce jej biło. Sącząc "hajbocka", igrają z uczuciem po ciemku o miłosny żar Z bijącym sercem, o złocistej porze spotykać się w każde weekendy Ze strachem w ciemności poznawać czułość i ludzką anatomię Na koniuszkach palców się wspierać w szczytowym przyzwoleniu. Kochaj ... kochaj ... namiętnie ... niechaj współlokatorki zazdroszczą.
Wolna sobota ... Pół - przespana w pół-mroku dusznego bedroom-u Wolno, wolniutko, mrugają ciężkie powieki Ciepłym powiewem owocuje spóźnione lato, w pogodnej harmonii kłujący w oczy zachód słońca. Z upływem czasu, zachodzą widnokręgi więc światła zabłysły o 19 - tej. Patrząc przez roletę, wzrok się oniemia i przestrzeń się kurczy... Na [ yardzie ] u sąsiada, rozłożony parasol, mięsiwo pachnie z grilla. Dym, zalatuje w około krążący, z czułością drażni dziurki w nosie. A niech sobie mówią i mają pretensje niektórzy [ nawet ] zmarszczone czoło ! Wyobrażam siebie [ tam blisko grilla ] zagaduję - na dobry wieczór ! Księżyc, po drabinie się wspina żwawo i gwiazdy na świeczniku. W jasnym schemacie, z wiklinowego fotela mogłem już wyprostować nogi Pod szklanym [ogrodowym] blatem, natrafiłem na jedną z nóg [sąsiadki] Kiwam głową z uwagą, przyglądam się drożdżowej bułeczce z rodzynkami. Całkowicie nieźle się zapowiada. Taka nieplanowana impreza [ po sąsiedzku ]. Na stole, pokrojony w plasterki [sercu bliski] oscypek, podany do wódki. Co ja teraz zrobię ? Położę na talerz, nie będę sobie żałował Boczek wędzony [ ciepły jeszcze ] kiszka, zimne nóżki z octem, salceson Z podrobów, pasztetówka, chrzan, domowej roboty, ucierany z jajkiem ( ... ) Z chlebkiem z chlebkiem – zachęcająco – przemiła sąsiadka. Patrzymy sobie w oczy; z miną bardzo sympatyczną Kawałek sernika, białej, czosnkowanej kiełbasy, Sałatki z porów, kiszonego ogórka z jajkiem i zieleniną. Mniam, mniam - palce lizać - bez wyrzutów sumienia. Wolo moja ! Wszystko domowej roboty. Co rusz, dłonie wyciągam ! Wszystkiego spróbować, wszystkiego po trochę. Typowy polski talerz. Przegryzamy; popijając [ po całym tygodniu ] nadludzkiej roboty. Jeszcze, kilka ciasteczek z marmoladą, kilka plasterków oscypka i grzybki ! Miałem już chyba wszystko, wszystkiego dotknąłem i jest mi [ nie dobrze ]. Johny Walker, wybucha we wnętrzu, mocno uderza do głowy. O trzeciej nad ranem – siedzimy obżarci – na siebie się gapiąc. Pamiętam – jej zadyszkę – ( telefon dostałem od żony ); (...) T o - - - n i e są ż a r t y - - - p r z e b r a ł a s i ę m i a r k a ... (...) W e w s z y s t k i c h d o m a c h - ś w i a t ł a j u ż p o g a s z o n e ! Narracją, głosem protestu, źle skonstruowanych wyrażeń - - - oznajmiła ? (...) D o k ą d t a m b ę d ą w a m ś w i e c i ć ? (...) C z y, k t o ś o d p o w i e m i w r e s z c i e ? ? ? Dałem telefon sąsiadce, wyznała, że [ bardzo lubię u nich być ] do samego ostatka ! Otóż to, bo ja, naprawdę lubię taki [ po sąsiedzku ] happening Gdzie ludzie dla siebie, o krok do przodu stają się – milsi ! Wróciłem, gdzie mieszkam [ ciut ciut przed świtem ]. Więc już się nie wyśpię do syta !
Kpią z nas ... do takiego wniosku doszliśmy ze szwagrem - pijąc - po kolejnym - ( hajbocku ) Skiełkowana Finlandia - - - nam się skończyła. No to co - - - Smirnoff - - - z Coca Colą ? Limonka + plus + garść lodu w kostkach Ze stoickim spokojem, mieszane w prawą stronę Przegryzając śledzikiem, pijemy ( powód ) z kilku powodów ! Niełatwo zgadnąć - zwłaszcza - gdy obaj mamy doła. No – t o o o – może – jeszcze – po łyyyczku ? ? ? Otrzepuje mną, na samą myśl - krtań zdławiona od kawałka nocy, ćmy fruwają po ścianach trzepoczą ociężałe gwiazdy i mnóstwo pustych butelek W istotnej potrzebie, zostanie nam szczypta oszczędności. Wdzięczną omyłką jest krach na giełdzie, zdający się być w rękach manipulantów. To nie żarty - inflacja, zjada zyski z kont nobliwych ciułaczy Kursy, dyskursy, krzywe wykresy, na przemian negatywne aktywa Te same twarze i tunel strachu, spuszcza ze świata kapitał. Nie ma sensu słuchać bulgotów – chwilowo – dajmy – temu – kres ! [ Ja - już - pasuje - defi - ni - tyw - nie i ewi - dent - nie ] Tak dla kontrastu [ postoje przy oknie ] z widokiem na „ yard” Nieznośnego powietrza powącham, bo świat - się odwrotnie obraca. Niczym astronom – będę się włóczył, badawczo oczami kluczył Nad Ameryką, marszczą się gwiazdy, rzucają znaki zapytania? Krasomówstwo żyje i mieszka w logice nauk politycznych. Szczerze, gówno mnie to obchodzi [ muszę już wracać do domu ]. Kryzys w polityce coraz bardziej się zuchwali. Wstając - siadam - z powrotem na miejsce, najbardziej lubiane Wpół do drugiej - wcale nie mam zwyczaju wstawać o tej godzinie.
Illinois River ... 1 W ubiegły weekend - ryb nam się zachciało Z brzegu, widać most i barki płynące po rzece Idąc na bosaka, śladami ścieżek bezdomnych tułaczy Z ciągłością rzeki, w natłoku pławią się smutki. Mój cień, czasami z przodu, czasami za mną się wlecze. Skręcająca rzeka, żyłkę ściąga na swoją stronę Pod przęsłami mostu, w jej głębi obłąkane wiry Woda, jest lustrem twarzy, odbiciem spogląda w oczy Echo, tańczące gdzieś w zagajniku, znajome - Sto lat !!! Zachrypnięte gardła. Z naprzeciwka żałosny szloch losu W zakamarkach cienia, bezdomni winem się raczą Zwyczajowo – zwyczajni – pić prosto z gwinta. Wulgaryzmy się tłoczą, w rodzimym języku ( k - Rwa ) z ust nie schodzi - spod dyskretnej zasłony Swobodne nawyki o których nie sposób nie powiedzieć ! - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - ( ... ) Raz ( k - Rwa ) zasadziliśmy się - ze szwagrem na leszcze, - - - ( k - Rwa ) – spinningi poszły w ruch - - - Za trzecim – czwartym – ( k - Rwa) - podejściem - - - Szwagier - sześcio - pack - żywca – puszkowego – wydobył - - - Tylko, że ( k - Rwa ) - chamisko - ( 5 ) to sam - tak - od ręki - wytrąbił ! - - - Mlaskając, drwiąco z pobłażliwym uśmiechem – aby mi – zagrać na nosie ! - - - Tak mi - - - chamsko - - - odszczeknął ! . - - - Szwagierku - tobie, jakoś nic dzisiaj nie bierze ? - - - I - - - brać ( k - Rwaa ) nie będzie. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Z lękliwej chmury, trucizną mroczne myśli - Homeless ? Tabliczka na szyi z prośbą o datek, chwałą serca Głód myśli steranej, zamglonymi troskami - żadnej nadziei. Ptak, śpiewa w locie, tłumaczy ślepcowi jaki piękny dzień Ów, gra na organkach. Z pochylonym czołem pijane w buszu elfy. Stary rower oparty o skarpę, swoje miejsce wciąż zmienia. Coś w tym jest i nie zna litości, to coś chce powiedzieć Twarze, które są portretami rozmów, nie wyglądają malowniczo Przyjaciele sami się oślepili, zagubili, zmylili drogę na prostej. 2 W gromadzie żyją, ale każdy z nich cierpi samotnie ... Widać to jasno po bierności garderoby i kruchej bezradności Gdy, wiatr zimny wieje z reguły nikt nie ucieka z niewoli W przytułku starość, na żebrach w Downtown Chicago, śmierć Pod mostami wryte w ziemię fioletowe osty z kolcami bólu Lękiem targane posągi naszych czasów, normalni ludzie, bez żenady Dłoń z ułudą wyciągnięta po datek, prawdą ludzkiej słabości. Żałosny los się wije, łąkowy bluszcz - z koniczyną na szczęście. Mając nieprzejrzystą przyszłość i nieciekawe miejsca w niejasności Tory, urywają się nagle, tylko życie się toczy, tym samym szlakiem. Nikomu niczego nie zazdroszczę, co los mu skrzyżuje po drodze W walce rozpaczy z nadzieją, są za daleko – ten ból bije po oczach.
Wild style ... Mam dolegliwości żołądkowe, często w ubikacji Siedzę, przykuty nad krzyżówką stękam. Ktoś zadzwonił, Macie skradzione auto. Wybiegamy ze współlokatorem, Bierzemy udział w pościgu za skradzioną - Hondą. Raptem musimy go przerwać, bo nogawka w łańcuch się zaplątała, Wyrządzając dżinsom niepowetowaną szkodę. Czy macie psa ? Bez sensu - przy budzie by się męczył Za żadne skarby - nikt by się do niego nie kwapił. Jak się okazało - znów zwędzili [ mój ] wyścigowy rower Do domu wracaliśmy nogami. Coś nas korciło, aby usiąść w parku na ławce. W cieniu, męczymy flaszkę. Z awanturą przyszedł mundurowy i twardo nam grozi. Kumpel stawia doń nadętą skórę. Spokój – zaopiniowałem ! Flaszka od wczoraj nam się należała ! On, nie znał litości, spisał nas i zakuł w kajdany. Przez to dziś, zaspałem do pracy, więc teraz do dechy dociskam gaz ( 15-letniego ) Forda, minął zmachany cyklista. Znów grzebie pod maską [ palec mi się zaklinował ] dłoń okaleczona. Przy okrwawionym hydrancie zacząłem się pocić. Dzień po spóźnionej wypłacie był alarm [ bombowy ] Ewakuacja z tawerny. Wszyscyśmy się tym faktem bawili. Mary, zgłosiła zaginięcie Tony-ego - nie mile będzie wspominał izbę wytrzeźwień. Nawet nie była zastraszająco droga. Naprzeciwko – mamy nową lokatorkę. Nazwaliśmy ją [ makówka ] He – he – [ bo nosi kieckę w maki ]. Wkrótce, całą paką mamy jechać na wypad. Niestety, mój rower znów ma feler [ likuje ] koło wentyla. Ale, to w świecie fizycznym ma swoją dobrą zaletę, bo banknot $100 [ baków ] zostanie w kieszeni nie nadwerężony. Ludzie się jednoczą. Więc wieczorem byliśmy u Kathy [ na urodzinach ] Karminem się strasznie uwydatniła. W melodyjnych barwach wyglądała jak echo przebrzmiałej jesieni. Jamnik w ogrodzie, czerwona salamandra ! Poczerwieniały jej włosy [spłowiałe] pod kwadratowym kapeluszem, Czerwona sukienka z odrobiną błękitu chcąca zawrócić w głowie. Cały dzień siedzę przed komputerem [ chyba się popsuł na dobre ] Po szkole, przyszedł najmłodszy syn właścicielki i włączył do gniazdka. Weekend, spędziliśmy w Domu Góralskim na występach [ folklor z Podhala ] Miło było popatrzeć na znajome twarze. Tylko ta [ pukwa ] z boy-frend-em, Widok nam zasłaniała. Przez nich [ Pyzdra ] wrócił dziś nieco później. Wypuścili go [ dopiero ] po wpłaceniu - $100 dolców kaucji. W lipcu, w same upały, przyjechała polska reprezentacja [ kopaczy ] Było [ super – duper ]. Piłkarze, początkowo grali dość niemrawo Oni, tak zawsze igrają sobie, a to o pomstę woła do nieba. Za to w drugiej połowie, już nadzwyczaj szybko się poruszali ... Po całym boisku. W pogoń za nimi, rozsierdzona gromadka [ spienionych ]. Atmosfera się stała gorąca [ poszły przepychanki ] padły obie bramki, Więc policja, wciąż schładzała determinacje za pomocą sikawek. My, też mamy z tego meczu miłą pamiątkę – spalone szaliki. Kuba, dwa przednie zęby ma szczerbate a Tony, rękę na temblaku. W piątek, był czas na ryby. Smażalnia, była jednak zamknięta. Skończyło się jak zwykle [ biesiadnie ] na śledziku i wyborowej. Dziewczyny [ hip hop ] tańczące na stole jak zawsze - piękne. Igramy w owoc zakazany, a to brzmi jak uderzenie w bęben. Po wszystkim – zostałem właścicielem frontowej leżanki W ustronnym zakolu firan [ laska nebeska ] szepcze, żem - taki święty. W splendorze twarzy - ze wstydu, potwierdzam i mogę przysiąc. PS. Nie dało się dłużej w takim [ wild-style ] pomieszkiwać.
blisko kierowcy ... 1. - idealne do rozmyślania na pierwszy tydzień wiosny ? Siedze luźno z radością w pierszym rzędzie Spoglądam na ruchliwy jęzor ulicy Dzieci z tornistrami za ręce biegną na oślep W szerz jezdni – ni, stąd ni zowąd Przelatują, jakby z lasu uciekły. Garbate pojazdy w korku, tłoczą swoje kadłuby w tumanach spalin, ulice wiecznie zajechane, skłębione, z odkrytą głową przyczyn i skutków reklamy na poboczach, mokro od topniejącej bieli, psie kupy wszędzie, wydeptane alejki wokoło parku oczom nie wierze, po której stronie świata jestem ? Jakieś takie napięcie, w powietrzu wiszą druty nad wyraz niebotyczne, istotą problemu dotknięty bezdomny nędzarz w kartonie moją uwagę przykuł. Po stromych schodach, spada ciepły oddech wiosny Nad jeziorem Michigan – krzątają się ptaki Pomiędzy speszone wieżowce, mknie pociąg ze świtą w centrum człowiek na tablicy rozwiesza plakaty. Lubiłem swoją trasę do Down-Town i z powrotem W autobusie - CTA - za oknem niedzielny poranek Dryfuje po weekendowym Highway-u policyjny patrol Posuwa się na południe - trzeba być ostrożnym! Pod musem, cały weekend pracowałem sumiennie Niestety dwa tygodnie temu był luz - zupełnie - nic. To wszystko było w pokrętności przykre i niedorzeczne O „ layoff ” krąży dziwaczna pantoflowa poczta Początki zawsze w zygzaki, patrzą nam wszyscy na ręce. Siedzę przygarbiony na tylnym. Zielone światła mijamy, Pulaski and Archer. Zapytała, czy może się przysiąść. Usiadła, obok niej, roześmiane ikony ze wschodu. Posiadały na pierwszym planie, wzrok przyciągają Od wejścia – ledwo wsiadły – jazgot z przyzwyczajenia Całe rodzinne historie - od 100 lat wstecz ożywają Najprzeróżniejsze tematy – bajdurzenie z narzekaniem A to – ciężkie czasy – te ceny – wieczory panieńskie Tu leje, tam zimno, źle wszędzie, na bazarach drogo W show-biznesie lipa, esy floresy w muzyce słowiańskiej Co oni tam grają – głupoty śpiewają – zabrać im mikrofon. Bla, bla, bla – upiec Jasia w piekarniku – zostać z czarnym kotem. To zmora – choroba – dziedziczna w niewypłoszonym stanie Rozpychają się z problemami nagości, snach dzieci Kręcą oczami, trącają, nie widząc w tym prześladowań To łokciem, to torebką, pieszczotliwie po twarzy W szpilkach włażą na wyczyszczone buty W krąg ciuchy zlepione, włosy przepocone Pralka – to wielka – nieznajoma Używając egzotycznych perfum, Aż, nos wykręca ujście kobiecości. W chałatach kreacji nasi kochani ziomkowie Zadbajcie o piękno swoich nóg Cel to możliwy do osiągnięcia. Od dziś nie lubie – komunikacji miejskiej W perspektywie – kupie sobie samochód Może tez zrobię tutejsze driver license * ( prawo jazdy ) PS. Ty, też będziesz mogła usiąść blisko kierowcy. Mustang Spójrz na niego czyż nie jest piękny ? ( pod oknem ) bardzo go lubię nie dlatego że jest czarny jak najczarniejsza noc ale jak ruszamy ze świateł to wszyscy za nami zostają.
w korku ... to miał być wyjątkowo spokojny dzień a jednak na południu powiatu Cook, trochę poprószyło żadnej zawieruchy, żadnej klęski żywiołowej normalny biały śnieg i marznąca mżawka a to już wystarczy w miejskim kłębowisku w krąg, gdzie spojrzysz kilometrowe korki i ślisko na drodze - - - nie solone jezdnie, tłukące się samochody - - - w popłochu, trudno zrelacjonować zgrzyt i zamęt - - - porywczy wizerunek świateł ? - - - większość niepewnych na jezdni - - - nieprawdaż – to rejestrują kamery. Oto kobieta w dżinsach, jadąca obok po zawalonej ulicy zwalniając, zastanawia się w mechanicznej ciszy - na prawo - na lewo ? bezmyślnie gapi się na światła czy nie ma stąd jakiejś innej opcji ? czy aby to nie jest ślepa ulica ? dłoń podać takiej śmieszności ... - kobieta w popłochu to żadne szaleństwo - zmitygowane pisklę na jezdni patrzę z pokorą, ze ściśniętym gardłem powtarzam nie problem chodzić w butach na wysokim obcasie mieć fochy w nosie ... albo źle się czuję ! Nie zrozumiem kobiet; wciąż z pożądaniem ... przekłuwają uszy, nos, pępki, brodawki rodzą dzieci choć najczęściej wolą cesarkę wstrzykują silikon w różne części ciała depilują włosy gorącym woskiem pod nosem na nogach na wzgórkach łonowych robią wymyślne tatuaże odsysają tłuszcz zmniejszają pośladki operują biusty i mnóstwo oszukańczych rzeczy skłonnością uogólnień ale nie można z nimi ten tego bo głowa boli będąc po drugiej stronie lustra bez precedensu najskrytsze tęsknoty przemawiają szminki szmineczki setki kapryśnych pazurów z pasją rzecz oczywista wszystko nierealne staje obok gdy szyja rządzi głową bez morału przestrogi koniec przyglądania się sobie przymierzania klejnotów za bezcen Swarovski ... w sobotę, w niedzielę ... hmm ... a może tak jeszcze na codzień ? niewiasta ( która siedzi tuż obok ) jest rajem bo pachnie rajem. logicznie ... cicho, sprawnie i elegancko rozszeża źrenice figlarne stroi miny czerwienią pocierąjac wargi do lusterka świergocze misternie brew poprawia kredką gładząc się po podbródku jak każda kobieta z wdziękiem w zarysach nos i usta duże oczy niebieskie błyszczące wesoło kiedy nań popatrzę matowieje makijaż odbity w lusterku zegarek przystanął furiatka zdrętwiały mi nogi wiem - że, już na nie nie patrzysz ale, to nieważne w rozrywkową noc masz wdzięku do syta przytupując bierzesz, ale biorąc dajesz zbawienny łyk namiętności kobiecie się nie zabrania ja nie urodziłam się po to ? Worki pod oczami to mają inne wałki - nie gaszą mi ducha tu skinęła głowę ( furiatka ) szamocze się sobą obraca ciałem ręce wygina gdy ondol poprawia ze strapieniami w lusterku trwanie oddycha oddechem usłyszałem okrzyk ścinanego drzewa ... - - - dopasowane – pogrubia ... - - - przez co dziś „ starzej ” wyglądam - - - wiem - wiem - wiem - wstałam za wcześnie - - - wiem - skroń się srebrzy w odrostach - - - kwiaty więdnące - - - kwiaty to takie żywe istoty - - - przez ludzi deptane krokusy - - - tyle wycierpiałam ... ( tu przemówiła kobieca logika ) - - - wolałbyś młodszą - - - 20, 30 ? - - - romantyczną pieszczochę – ( sama to widzę ) - - - wy - potwory - bez duszy - bez serca - - - chcecie zawładnąć światem nie waszym tu, bijąc się w piersi stokrotnie trajkotała - kobieta o kobiecie ( ... ) Dzidzia, ze snów chuda – jak ostrewka człapie szpilkami o krawężnik zahacza, taka nasza szkapa w głąb wymięta, lalunia z blizną po macierzyństwie, posunięta w latach, o doniosłym makijażu syndrom 1661 z przodu liceum z tyłu muzeum żalu i wyczerpania za dużo przeźroczystych tkanin podkręcane rzęsy falbanki, troczki, kokardki, buty na koturnach żółtoszary biustonosz w niedobranym wymiarze balerinka - w kościele pokazuje brzuszek czupiradło - przez koronkę prześwituje nagość w euforii niewiasta która, nie milknie ani na chwilę od zaraz skłonna popadać w skrajności nie jestem godna stanąć przy takiej ( kaczce ) kończyny mam bez zarzutu co do urody na niczym nie muszę się koncentrować dopóki sił będę szła nie dam się wiem czego chce nie zawaham się o to walczyć taka jest moja wersja jej będę się trzymać uczciłem to dwoma westchnieniami ( nieładnie z mojej strony ) odetchnąłem więc z ulgą jesteśmy tylko ludźmi tu nie ma sensu odwracać bieg czasu ale, swoją drogą czy w tym kraju ktoś za ten bałagan imiennie odpowie jakiś urzędnik - jakakolwiek władza krok zrobi, akurat w tym kierunku ? spadamy w dół jak stalaktyty z magicznym lękiem połykamy chaos z kneblem na ustach ruszamy w podróże w jakim to do cholery - kraju żyjemy ? dziś trudna przeprawa przez Wietrzne miasto, więc wszyscy kiwają głowami. ( starym zwyczajem się nie wtrącam ) ... nie narażam się więcej na zaczepki poza tym – od rana pada śnieg z marznącym deszczem wycieraczki galopują z głębokim oddechem rozdrapują białe płatki marznącego śniegu jesteśmy źli, na dzień dobry - zamarzają zamki na klatkach schodowych awantury - do diabła z taką pogodą. My tu w Chicago, lubimy wszystko w najlepszym guście pierwszej jakości się gnieździć żyć w naszych życiach psotą niech da się zamrozić Denver albo Buffalo - NY przyklejając nos do zamarzniętej szyby długą drogą do domu zastanawiałem się ? praktycznie - - - ( nad niczym ) na wieczór w domu ( we dwoje ) spodziewając się łóżka rzut oka w moją stronę - My Hanny - ( po włosach gładzi ) spędziliśmy dziś w ( traffic-u ) kilka ładnych godzin a teraz pięć palców na znak przymierza - idę wziąć prysznic nabrać rumieńców spogląda na mnie szepczącym głosem maluje obietnice.
Mój przyjacielu ... Wciąż zabiegany gdzieś w Ameryce Całymi dniami wiecznie zajęty Kolejna noc to nie ostatni dzień Zredukuj tempo, wrzące sprawy Nie galopuj, żeby skutecznie móc Bo życie w biegu odbiegnie znużone. Złudzeniem biegniesz za echem głuchym Myślisz o mnóstwie przeróżnych spraw Które, się plączą bezwolnie w głowie Wynaturzone w żyłach pośpiechu Oczy przekrwione i zachód słońca Martwa natura, wyschnięta w doniczkach. Na karuzeli, dzieci z nową komórką Uśmiechnięte na twarzy zielone światło Widoczne z daleka oswojone papugi Na ramiona siadają w lesie ukrytych myśli Skrzyżowanie słabości na skrzydłach Lądy i morza za krzywym płotem bój. Pozwoliłeś umrzeć przyjaźni serca Nie miałeś czasu na uścisk dłoni We włosy wpleść złocistego promienia Z fabułą łatwo się w biegu rozminąć Gdy, dusza ze swoją zmęczoną twarzą się odwraca – to nie końskie wyścigi. Muzyka też wiecznie trwać nie może Choć mówi się że, ona nie zna granic. Znajdź chwilę na własną przyjemność W szklaneczce dobrego trunku, uśmiech Przy chmurnej pogodzie, na ryby się wybrać Jesienią pewnego dnia umilknie muzyka Pod wiersza powieką, wiele przeszłości Jest jeszcze czas i sposób się zastanowić. na przedmurzu miasta ... I - obrazek Tęczowy koń w perspektywie dorożki mknie po Michigan rześki zapach petunii i cała zieleń gna z wiatrem niesiona chybotliwie, w mydlanej pianie ulicznych plansz, licho nie śpi w okręgu światła, stąd do tam-tąd - cień nocy - Wietrznego Miasta Potykając się, oczy czegoś szukają, na nowo dotykam wskazówek to żywa logika prawdy, jest miłość szczęśliwa, obok fontanny w grzęznącym tłumie, moje myśli i nogi szurają, nie bez powodu ściszone rozmowy z duszą toczone, gdy cieniem kładzie się Loop Dzieło stworzenia, w web sieci paskudny pająk się miota niestrudzenie, ogniwa latarni oświetlają ciężar istnienia na skraju aglomeracji, o brzasku parujące obłoki i noc wbrew woli bezsenna, na krańcach przedmieścia - Palos Hills Ze złudzeniami się biernie namęczyłem i z latem pożegnałem w złotym kobiercu jesień zawitała, strojna kiściom winogron wiatr, rozpędem pootrząsał gałęzie, w klimacie cały niepokój przeistacza trwogę, gdy sznur samolotów - zapełnione arterie! II – obrazek Zawsze wody jest więcej niż ziemi, więc duszno aż do łez za oknem wilgotny cofaniem dzień, przez palce się przelewa jeży się włos, uciec by się chciało, powiedzieć do licha od tygodni upały, złudną hipotezą w kalendarzu prognoz Znów, odjechał podmiejski, po torach mknie oko ulotne w dziurawym tunelu mgłą się zadławił, porzucona cisza z ludzką twarzą, na drodze spóźniony wiecznie przechodzień w obrębie cmentarza bezdomni - to ludzie - nie straszydła. Noc, lubią spędzać potajemnie w najciemniejszych kątach siedzą milcząco, ktoś kaszle, opodal śmietnika rój much i cień przykryty - żeńskiego rodzaju - tkwi boso, swawolą wzrok mętny, spod powiek niepokój - pragnący się napić. Zawiało pośmiewiskiem, na co dzień rozbełtany letarg anielską źrenicą patrzy oko, drży człowiek, rad nie rad w swojej życiowej mądrości, zmartwychwstaje dzień tli, się jutrzenka, w dobrym uczynku mocniej kłuje serce. w ten czas innym się wiedzie … odkąd pamiętam w Chicago niektórzy zatraceni przechodnie układają swoje sny na czarnych poduszkach asfaltu w tekturowych kartonach odurzona woń życia karakony omdlewają w upale lepkich lipcowych nocy natrętne komary ciało dręczą o każdej porze wzruszenie młody człowiek śpiący stary wyrzutek emigrant szczur obok głowy się tuli pies odszczepieniec liże rany z obawy przed epidemią podano im zastrzyk rzekomo pomaga gdzieś dalej stoją leżą marzną kruche konstrukcje wszyscy w kolejce po wieczność Aniele Stróżu mój okrężną prowadź drogą.
U Pięciu Braci Męczenników w Brighton Park ... 5 października 1979 podczas uroczystej i pamiętnej Mszy Świętej, ks. bp. Alfred Abramowicz-przywitał, stojąc przodem do kongregacji, co jest znakiem szczególnym i mającym potwierdzić ważność wydarzenia iż wśród zgromadzonej licznie Amerykańskiej Polonii jest namiestnik Chrystusa na stolicy Świętego Piotra w Rzymie. Nasz umiłowany rodak - Kardynał Karol Wojtyła, dziś ... Jan Paweł II. Papież od samego początku swojego pontyfikatu zaskakuje opinie publiczną śmiałymi posunięciami i osobowością ... (...) Oto jest dzień, który dał nam Pan - weselmy się i radujmy! Obrosłe legendą spotkanie. Błogosławiona radość. Spotkaliśmy Papieża ! Jan Paweł II, wśród Polonii Oklaski i śpiewy... Niech żyje Papież Sto lat - - - Sto lat !!! Klęka i ziemię całuje Następca Św. Piotra. Na wskroś ludzkie przypadki Świętej postaci Serdeczność dla drugiego człowieka. Watykański urząd przybliża do zwykłych ludzi. Wychodzi na przeciw radościom i smutkom. Pielgrzymów wita jak gości - otwartymi ramionami. Uśmiech oknem na świat Z uśmiechem wędruje daleko Wędrowiec zdrożony (...) Opatrzność Boża pozwoliła mi stanąć wśród Was. Wiarę buduje w żywym kontakcie. Drzewo pokory w gałęziach wiary Pierścień miłości w praktyce życia Płyną wskazówki słychać w duszy Przełomowe znaczenie dla tutejszej Polonii. Był wzruszony – głaskał i błogosławił. Dawał w prezencie różańce, złote krzyżyki Brzmią pieśni. Czuł się jak u siebie w domu. (...) Bóg Wam zapłać za to że, przyszliście tutaj !!!
dary ... ( Christmas time coming soon ) choć na świecie robi się coraz chłodniej świąteczna atmosfera zawsze ociepla ludzie radują się dobrą nowiną zajęci doczesnymi sprawami to normalności rytm bez ciepła przyjaźni ludzie nie mogą stać się ludźmi kwiat nie zakwitnie bez słońca uśmiechem tyle ciepła we wspólnym języku dorastać w zaufaniu stała zgoda ludzi jednoczy to pewne - dobrze myśleć o ludziach dajesz im poczucie jak nie są obojętni przyjaźń to najkosztowniejszy dar przyjaźń nigdy nie może być ciężarem jest unoszony strumieniem sympatii szczerze przelewanym z serca do serca dar jest znakiem prawdziwej przyjaźni lekkiej jak dmuchawce jak bańki mydlane
szczęśliwym było być przy oknie ... ( śp. Mietkowi Fudali, prezesowi Koła #54 ) próżne szepty modlitw o chodźby jeszcze szczyptę życia dni policzone na palcach w ocenie szpitala - Resurrection Health Care na tle białej ściany heroicznym cieniem przemyka obraz znajomy w tonacji bitwy tygodnie poza wszelką oceną po analizie krwi żałosny szum przeistoczył sięw trwoge bez wątpliwości czuje jak sił ubywa słabnie na ciele i duchu kropla po kropli ... ścieka z kroplówką nadzieja tu zazwyczaj rodzi się wszystko i gaśnie w myśl drugiej zasady przez kilka kruchych chwil w sen uzbrojony ucieka zmaga się serce przyśpieszając rytm leje się pot i trawi wysoka goraczka myślę o tym od ostatniej wizyty nad każdym z nas wisi widmo losu MF ... połyka marzenia pacjent ... nazwijmy go ... M sny śnił na łóżku w bliskości okna wolno mu było na krawędzi usiąść wpiętym w dożylną kroplówkę koledze ze sali nazwijmy go - F na wznak tylko leżeć nieruchomo do łóżka przykutym najokrutniej na świecie błądząc myślami rozmawiali o życia potocznych sprawach o najbliższej rodzinie o pracy, ale wszystko wyszło inaczej z nieokreślonej przyczyny nieznane nękaja nas plagi Bóg jest obecny i niobecny a świat okrutny jest jaki jest mężczyzna z łóżka przy oknie - M mógł z trudem usiąść i wzrok wydłużyć zdając dogłębną relacje sąsiadowi potrafił wędrować ku szczytom pacjent z łóżka pod ścianą - F w bezruchu na zawsze zaniemógł od dawien dawna złożony chorobą ślinę przełyka i łzę co kapie z oka ulgą istnienia przez czas niemocy jego świat się przez to powiększał jak promyk słońca co swiat budzi do życia - nie chciał wypuścić z rąk M do F ... oto śledzę obłoki ... ogarniają moc ziemi z której wstaje plon źrały w brudnych dłoniach chleb jasny zamglony świt jutrzence się żali miłością do chłopskiej skiby jak świat szeroki i długi miedze od płotu do płotu ludzie idący w rytmie kroków siać będą na niej z nadzieją wspinam się teraz po drzewach gałęzie trzymam za ręce prowadźcie przez resztę życia po dziedzinach, górach, dolinach życie twarde, kobiety w bólach rodzą dzieci wokoło tyle radości bocianie gniazda młodzi i starzy tak samo szczęśliwi ( a teraz spojrzał w niebo i westchnął ) rozmawiam z ptakami trzepoczą skrzydłami są w drodze nierozmyślnie po gałęziach siadają prawdziwe oblężenie dolnej nawy na poddaszu ze szklannym oknem gołębnik matka młode z gniazda wywiodła głos mu się w sercu załamał ... gdy jastrząb na skrzydłach nadleciał w oddali pejzaże bez końca wiatr szepcze akcentem przez liście piękny widok na okolicę w pobliskim jeziorze kąpią się oczy wśród łąk żywe kwiaty i bez pachnie wszystko kwitnące okruchem cudu w kolorach radości na łodygach się chwieją a zakochani trzymają miłość za ręce kiedy M - opisywał pachnące gałązki magnolii z nieprzebranymi detalami F - bez tchnienia zamykał oczy głęboko zapadał w idylliczny pejzaż mijały dni jak zapalona świeca powoli gubi osobliwą jasność pewnego poranka - pielęgniarka zobaczyła dzielnego M ( to ten sam od okna ) jego oczy skronie usta z uśmiechem zmarł podczas snu ( wezwano pomoc – pochylili się nisko ) F - poprosił personel o przeniesienie właśnie ( na łóżko M ) przy oknie gdy księżycowe noce cierpiący na łokciu się podniósł z trudnością rzucił spojrzenie na świat istniejący za oknem pajęczą sieć i rozwiane gałęzie w oknie zobaczył białą ścianę do połowy stygnący cień kamienicy i mur wysoki co przetrwał nagle w sercu na umór mu dziwnie smutno z zaciekawieniem spytał pielęgniarkę co doskwierało niedawno zmarłemu M aby, opisywać tak wspaniałe sielanki ? powiedziała ; bo to był szczery promień M – z pejzażem urodzony - od urodzenia przyrodę widział w rzeczywistym świetle z radością podtrzymywł na duchu nie przesadzał w swym dobrodziejstwie z powiewem wiatru dalej i dalej - zaległa cisza !
przez zakratowane okno ... patrząc na architekturę to tu miała narodzić się wielka myśl to tu w klatce pytona się trzyma to tu śmieją się kiedy balkon pęka to tu fundują sobie kąpiel w lodowatej wodzie to tu nikt nie boi się ręki rodziciela to tu postrzeganie władzy podlega ludzkiej ocenie w mieście w którym jestem od lat inaczej się poruszam wychodząc na spacery o czymś tam myśle kto wie czy nie o niuansach patrząc przez zakratowane okno w sezonie ogórkowym niechcąco słysze kroki tutejsza lokatorka na tretuarze była zjawiskiem od ludzkich grzechów nie mogąc opanować ciekawości przez ramię nie spuścić jej z oka to jej uroda zdominowanie wpływa na długość relacji w kamienicy czynszowej zdrowe powietrze przyjaciół spotkać bez szczególnego powodu