America – America


To tu ...
 

1        (na obrzeżu Wielkich Jezior )
 
Dawnoooooo ... bardzo dawno - na odludziu - za wzgórzem 
co nazwy żadnej ( na ówczas ) istniejąc nie miało
w omszałych lasach, opodal rzeki, gdzie sowa oczy otwiera
na życie szare w czarne koszmary, nawlekają się gwiazdy.
 
Mży wśród strumieni, na wskroś jezior sennych, bitne plemiona
żyją pospołu, wojownicze ich szczepy w rytualnych kręgach,
dudniące bębny w ekstazie, żądza wojaczki ich zżera
o coś - krwawe porachunki, odmierzają puls tysiącom tragedii
 
Pióropusz z oskubanych jastrzębi z lekkim podmuchem drżący
wysoki płomień ciepłą tradycją wyrosłą pomiędzy źdźbłami
w bezmiarze Wielkich Jezior kamienie i kości na szlaku
pułapka do głębi zamknięta potęgą ducha - dobrego i złego
 
2
 
Nie bez powodu loch wspólnego grobu, u stóp wzgórza
horyzont zdarzeń jako przestrzeń nieznana, naskalne malowidło
idą na oślep, przez wieki wśród upokorzeń, teraźniejszość
na prerii, życie kruche i popłoch gada wśród traw sennych tła
 
Lęk z bojaźnią w uścisku, księżyc na własne stanął nogi
i z wolna na nów się gramoląc, z ociężałych grzęsawisk
rozciaga ramiona, niczym łuk, ponad widnokrąg moczarów
chmury suną na zatracenie wędrują z ufnością na wietrze 

W mrocznych przestworzach gwiazdy jaśnieją, na zmianę kwadry
mrugają blaskiem, nad przepaścią niebios boso z rozsądkiem
wdowia czerń się osuwa z osnową kądzieli wplątaną w warkoczu 
z nagłym pośpiechem palców się rozplata wiele ważnych spraw
 
Ukojenie do głębi powraca nad ranem kojoty biegną poboczem
kaganiec przestrzeni czycha rozległy, pod wrażeniem kontury planet
świecą, w ślad za promieniem promień, z wysokości galaktyk
wszechswiata spadają ( czasami ) małe wielkie nieszczęścia.
 
„Odżibwe ” ... [ Ojibwejowie ] * indiańskie plemię znad Wielkich Jezior
 

[ Ci ] byli epizodem kolejnych pokoleń z nad Wielkich Jezior
Nie dali się zepchnąć z garnuszka łowisk. Za zieloną drzew zasłoną
Pochyleni chyłkiem, wycofali się z głową zadartą do góry.

W górę rzeki, nocny głos niepokoju ( huu - huu i czujne gwizdy )

Trwożą powietrze porachunki wodzów - ich zwycięstwa i klęski
W zwarciu sporów brutalni okropnością, mściwi, wydrapują oczy
Pułapki, płonący stos, czcząc słońce, stopy wędrują w rytualnym tańcu.
 
Bojaźliwy wszechświat, okrutny od innych na krawędzi chaosu
Nie daje chłodu deszcz, na przekór słońcu, skałom żłobi twarze
Ciała pełzają głową w otwór, zakamarków i popękanych fałd.
 
Z gnuśnego światła jaskiń ( za potworami ) z pychą wypełźli - Irokezi
Na firnamencie ostygłych wzgórz, zespoleni szukają sensu znaczenia
Korytem gniewna rzeka, lekki ma uskok i kolor szarych kamieni
 
Ich ród o dzikim wyglądzie, od nienawiści do okrucieństwa
Szerokim kręgiem idą, z uduchowieniem świerszczy, huczą sowy
Wśród traw koczują, w zakątku głosy krzykliwych kobiet i dzieci

Zbierają się w grupki, jako te ptaki na niebie, ruszają bezdrożem 
Zaciśnięte pięści. W żarze krwi zastygają, na manewr wroga czekając.
 O świcie znów, plemienny rozszerzają zasięg, by móc się spełnić.

Po rozmazanych wzgórzach ogrom słońca i nieba splendor
W lustrze wody, przeskok cienia nad śmierci rowem, dogorywa bitwa
Wódz na wzgórzu, z dala od innych, sam na sam z urojoną pustką

Wiatr, niemym krzykiem z mgieł otwiera przestrzeń
Każdego dnia, skrzydłami bijąc o staw, nadlatuje rybołów
Zatacza koło, niosąc w szponach zdobycz
W ustronie wraca ze czcią - przesłanie przynosi
Spełniony z własnych skrzydeł wyskubuje pióra
 
Na oczach dogorywa tchnięte ognisko
Wielki Wóz - pomostem senne ślepia wiąże
Zanim słońce znów przywróci im mowę. 
 
Przez lata jak wilki, coraz bardziej na zachód - hieroglify stóp
Przemykają ścieżką - raz po raz budzą w echu drżenie
Generycznie, rozkwitają żywe płomienie - batalii o władztwo
W ciemnościach duch w nich ożywa i nocny tembr bębnów.

Nad woalem ognia ćmy zbiegające się w blasku
Za lasem pachnie preria i księżyc zawieruchą świeci
Na pięknym tle ( po raz wtóry ) spadł śnieg
Z kołataniem serc bobry wędrują po tafli jeziora
chłodem powiało zza wzgórza ...  [ dlatego  wybrali  „wigwamy” ]

 
O tej samej porze z losu wstecz zrodziły się 3 zemsty
Z pokoleń gniewu wyrosły nie-swojskie nastroje
Wzdłóż brzegówi krew spływająca czynami plemion
Niekończąca się przestrzeń krwawych chwil, myśli i spojrzeń
 
Jadowite kły ( Fox - ów ) się szczerzą przez kolejne pół wieku
W lustrze pokrewieństw, nieważne w układach sojusze
Dziś, jak wczoraj, w nawale dziczy ( władcy ) chwytają za przegub dzid
W transie obelg - kamienne „tomahawki” gniewne mają dłonie
 
Znów mruczy ciemność, hukaniem sowy - okrągleją im usta  
Zdrętwiały skowyt, w nadętych policzkach upraszcza się zaszłość
Pięć plemion ( rozkołysanych rytuałem ) słychać odgłosy żądzy
Rykoszetem, strzała z nieomylną prędkością, śmierć zabrała ich wielu.
 
Z Dakotami - - - bój toczyć - - - to wilkowi leść w paszcze !
Bo jak wściekłe psy się rzucą i każdy z naszych przy nich nic !
Zanim ktoś im karę wymierzy - zgarną wszystko co w drodze
Nie znają umiaru w zadawaniu bólu. Przedrzeźniają się szramy.
 
Na przekór słowom ( nie dasz rady wodzu ) głupiec słów nie słyszy
Pod nawisłymi skałami - wniebowzięci - pokotem - ciała ludzi
Biegający w panice z niedostatku sił [ wątpliwość staje się zgubna ]
Zacny Wodzu [ za Dekanahwideh ] przykładem [ zawrzeć przymierze ] !
 
Odplata się „wampum belts” ... żądze w muszelki powiązane na supły
Kąśliwe zdania, gniew i szał w błocie kłamstw, ludzkie pozory
Z pokolenia zasad, po kawałku odetnijcie nienawiść wnętrza
Niech spadnie w dół - ogień podepcze - wierząc - że czyni dobrze. 
 
Dziś, w pióropuszach idą nowe trendy, bez bólu stawiają stopy
Z eksplozją epoki, rutynowo opadła zachłanność, o głos pyta się prerii
Dokąd zmierza, z pogodną twarzą wódz brew unosi, by móc powiedzieć
Niewątpliwie wszystko - co ziemskie - w człowieku siedzi - schowane.
 
Włosy siwieją, do późna błądzimy - szukając winnych z przeszłości
W płomieniach niemocy - zmogło się tchnięte ognisko
Lawituje iskrami, wierzga - a my - czekamy na [ Taniec Ducha ] na okrzyki
Gryzący dym nad głową, odchodząc zawraca, tuszując koszmary.
 
Z „calumet” * rodzą się nowe kłęby - otaczają - ralacje wodzów                         
W mistycznym kręgu ekstazy - wdychają z fajek lepkie opary
Trzymają głowy wysoko, żeby zrozumieć zniechęconą prawdę.

Musieliśmy zatrzymać się w hotelu - na drugim krańcu Dakoty.

* ( calumet - fajka pokoju )

dogorywa bitwa ... 
 
 
1.
 
W nocny mrok - jęzory czerwieni wzbijają się ognia rebelią
Otaczając - Mascoutens, w popłochu nóg umykają - Ottawa !
 
Z obu stron pośpieszne kroki w animozjach strachu czmychają 
Wolf‘s - nie mając sił - wszystko im jedno - kto w wilczej skórze.
 
Osamotniony sojusz - Fox-ów, w diabolicznym zmaganiu
Ich wódz postanowił posłać - po ludzi od - Sauk !
 
Pozorne plemienne związki, aby utrzymać się na jawie
W bezmyślnej pysze wypalają się fajki darzących przyjaźnią
 
2.
 
Kontury dni - mijają lata z epoki barwnie uwiecznionej
Awanturnicze armie szły tędy, coraz okrutniej z roku na rok
                   
Mściwe ich kule i dźganie bagnetem nie miłe - Siuksom
Zimne wojny, szczerzenie kłów - ich serce nadal krwawi
 
3.
 
„Black Hawk”  przysiadł na rozwidleniu dróg [ bez wyjścia ]
ptak i wódz - na skórze jeleniej - rozkładają skrzydła kolejnych dni.
 
Estymą w dążeniu - On, zdobył zaufanie u okolicznych plemion 
za siodmą rzeką - z potęgi ducha był znany wśród sprzymierzeńców.
 
Głos Wielkiego Wodza, echo słyszalne na prerii, zgubione pióro ptaka
nikt już nie sledzi ich sukcesów, porażki nie rozpalają wyobraźni.
zakochała się  (w wojowniku rywalizującego szczepu )
 
 
W bezksiężycową noc - szept się tuła - jak bicz w pędzię
gwałtownym ruchem namiętnosci, chce tego dokonać  
i erce biło jak dzwon, gdy nago leżał ich węzeł pragnień
w ciała splątane, w głąb siebie, miłosne każde spojrzenie.
 
                Ojciec - ( niczym zwierzę ) przebudzony instynktem
                za każdym ruchem, w odgłos uniesień wsłuchany
                ile sił - wrzeszcząc w ciszy na ( zza ściany stukot )
                ich namiętnosci - nakrył porażoną od strachu parę.
          
Płonie w nim status i wzgarda, ojcowskiej zniszczonej dumy
kontemplując lubieżny spisek, w bezwzględnej cenzurze,
rozgniewany i upodlony - pojmał - na uczynku kochanka
w gorączce białej go okaleczył i strącił w przepaść kanionu. 
 
               Bezwładnie drętwy opadł na dno rumowiska
               i słychać jak traci oddech, jak krople krwi się sączą
              i ciało blednie, w ciepłej kałuży ziębnie powoli
              w hibernacji, chmury nad nami okryte żałobą.
                                                     


 
Śmierć przytula chłodno ...
 
 
Córka ( oprawcy ) umiera życiem bez życia.
W pamięci czyn ( ojca ) zachowała haniebny.
Jej ciało wybrzuszone z podarowanym mlekiem,
urywanym oddechem oddycha, serce targane na strzępy.
               
                W sobie, chowa głęboko splątany wątek ( śpi i rośnie )
                z krwi, która wyciekła z głębokiej rany w przegięciu
                krzyk obłędu. Samotnie mijają godziny, w bólach rodziła,
                pomiędzy palce go upuściła, w otchłań bezradnie - na piarg !
 
Niechaj się z ( ojcem ) połączy, niech w oczy sobie popatrzą
Wsród zimnej nocy, kobieta z twarzą wtłoczoną w pomstę
Skrapla się para i dreszcze, powoli w spazmach mokre kałuże
pod uroczyskiem krew się pławi, tam dzika róża wyrosła.
 
              
                Śmierć samobójczą panna popełniła ...
                z żalu do rodziców w głębinę skoczyła !

kobiety plemienne  ...  w coraz to innych kolorach ...
 

1.
 
Niewiasty od [ Navajo ] szczere - mające ochote tańczyć
przy pełni księżyca, łatwiej oswoić się z nimi na dłużej
dotykać rękami, korale na piersiach w gąszczu dobroci
o swicie, kokosy wypukłe na piasku, dumne swą siłą wyrazu.
 
Ogromnieją im piersi, w istocie, rozpędzonym oddechem falują
gdy mówią, kobiecym zapachem obietnic poją i kołyszą
zapyziałym słowem i płaczem, empiryczną budzą ciekawość
rozpaczliwie szczęśliwe, walczące o prym swojego kaprysu.
 
2.
 
„Kinaadla” [ egotyczny dar Boga ] powoli i łagodnie przechodzić
przez życie, nie tracąc splotu godności, z rumieńcami na twarzy
z odwiecznym znakiem zapytania, boleśnie tkwiące w rozdarciu
ciężkiej zadumy, trwale dotykać, onieśmielonej krwi dawać upust.
 
W uroczystej ciszy upływa noc i rzeczywistość krwawi na piasek 
dyskretnie, stoją obok milczenia, wobec szamańskiej perwersji
ma się wrażenie wyrzutów sumienia, na nietypowej przestrzeni
całe plemię Navajo, w obrzędzie Kinaadla ( zakwitają dziewczęta )
 
Jaskrawa paleta czerwieni, to nie nowina, że coś w sobie się dzieje
w sobie się odnaleść, zabliźnić z upławem, czuć kolejny miesiąc 
nieobojętną huśtawką nastolatek oblicze, w gąszczu sprzeczności
gwiaździsta noc zerka, w obce ciało się wtulić, nabiegłe czerwienią.
 
 
 

bo, kiedy „tubylcom” rodziło się dziecko ?
 
z ciężarnych chmur wyczuwalne nadzieje
gdy przyszła na nie chwila i pora
jak zawsze zbyt długo trwająca
bo to jest więcej niż chcenie
 
czy - aby głową w dół ?
do słów przykładem - niedbałe wykresy
oby - nie miało w zaciśnietej pięści
odłamka z gróźb paraantycznych
 
bogowie uczt odziedziczeni z legęd
zanim spać się pokładli z dostojeństwem
czekając na dogodny moment
w łono matek - fantom wkładali
 
kuszeni losem rozchylonych warg
krzykiem wystraszonych ust
aby ich radość zagłuszyć dramatem
ból w czterech ścianach wapiti
 

Squaw ...  
   
 
Rozkwitające lato idzie, niepokój ognia potrząsa pamięcią
Na ambitnym firmamencie - szeroko budzące się prerie
Nieprzypadkowo, zapachem trawy wiatr zachwycony
Boso biega, wokoło tyle zieleni w gąszczu sprzeczności
 
Squaw  - - - ( łokieć oparła o kolano ) to nie jest bajka !
 
Kobieta z napierśnikiem na szyi, wypłowiałym od słońca
miała zwyczaj nosić pióropusz z indyczymi piórkami
nastroszony szeregiem pór roku, jej ręką misternie utkany
naszyjnik z koralików burzliwej historii - zgrzyta zębami.
 
Drażni emocje przeciwnych twarzy. Wilczymi kłami nadziany 
na wysmukłej szyi, zęby nagie zaciska. Zdumionym oczom
zwójkę skrywając, ponętnie zwisa na piersiach. Z przekazu pokoleń
dostała imię, urodę po babce, z tego samego plemienia status.
 
2.
 
Modli się wzniosłym spojrzeniem, przy jałowcowym krzewie
śpiewając stare ballady, lubi rozmawiać ze swoim Bogiem,
wyplatając kosz obfitości, wciska w niego półwysep palców.
 
W oddali horyzont ucieka, na krótki moment spogląda na rzekę,
na błękit wód się gapi, na teraźniejszość ( stworzoną w sześć dni )
w połowie drogi, gęsi, z perfekcją opadać będą na taflę jeziora.
 
Oczy, szukając postoju - utknęły w między-przestrzeni, dwie drogi
w lęku, ziemia zadrżała, z chmur, co jakiś czas grom się odzywał, 
oddechem gór, wołał z daleka, blaskiem ostrzegał moc wyobrażani.

„ Squaw”  u zbiegu rzek ( od zarania ) rózgi wikliny zbierając 
na brzegu kruchej skały usiadła,  wśród prawdy i mitów
nurt rzeki świeżością spojrzenia - piękna kobieta nad rzeką.
 
Wiatr, gwałtowny w porywie strąca z jej głowy pióropusz,
wpadając do rzeki - na dno opada [ Ona ] hop i utonęła - o 7:30
płynąca nurtem, ma kolor wody i duszę - jak głębia jeziora.
 
Squaw ... Squaw ... ten okrzyk - echem się włóczy po okolicy
Squaw ... Squaw ... jak kamień w wodzie przepadła
Squaw ... Squaw ... wraz z nią w odmęcie zniknęła legenda.


 

Fort  Dearborn ...  
 
( dopiero w marcu  1837, Chicago - nabyło prawa miejskie )
 
 
Od brzegu, roztrzepotane powietrze z furkotaniem komarów
Potawatomi - płynęli nurtem, czółnami wzdłuż szuwar
Ślimaczym krokiem, skrywający się w gąszczu horyzont
Zza chmur nie widać słońca. W obłokach spacerują pioruny !
 
Ostry swąd siarki,  kadzi - obficie strugą rzęsistego deszczu
Po tafli jeziora, dzień się przeciąga w kolorze granatu. Wrzask,
Mewy w bieli siadające na falę, niedbale moczą skrzydeł końce
Ryby, uciekają z frustracją, wyczuwając deszczowa pogodę.
 
Strzępiący się huk, na drugi brzeg przeleciał z nienacka
Ukrywając się gdzieś w zakamarkach niewielkiej osady.
Chaty, ułożone szeregiem wzdłuż brzegu, milczą na szlaku
Długie dni w rozciągnięte sieci i palce cuchnące rybami.
 
Wielkie lasy, wokoło bagienne pola ( żaby tu mają przystanek )
Komary, ( aż do znudzenia ) z odległych wyżyn pławiąca się rzeka
W dorzeczu mokradeł, smugi dymu i mgła szarą płachtą przysłania
Małą osadę, w mokrej buszu gęstwinie - ktoś ogień cudem rozpala.
 
Ogień, przemawia i śpiew słychać nobliwy do Boga - patrzące oczy
W sklepieniu otwór, pozwala widzieć księżycową syntezę
Traper ( obieżyświat ) wypadem w złudnej marszrucie podróży
Przygląda się bacznie, ukryty w zaroślach - stąpa na palcach.
 
Muskularny blondyn o oczach niebieskich jak zatoka w odbiciu
Tam-tamy - harmonią,  jęk dziwny, w sercu postrzępione pragnienie
Kobieta o kuszącym profilu w obawie przed nieznajomym
Pomiędzy drzewami brzóz idąc, wzrokiem - nadziali się na się !
Być niewolnica u biały człowiek
 
 
Ponoć
być jasny dzień gdy Bóg
stworzyć biały człowiek
 
Stwórca
mieć czarny dzień gdy
rodzić sie Czarny ląd
 
Biały człowiek 
popłynąć na okręt
odgadnąć Nowy ląd
 
Ameryka, być wielki daleko i nic
duża robota mieć do zrobienia
 
Biały człowiek 
nie lubić ciężka praca
wrócić na Czarny ląd
łapać niewolnik 
dla biały człowiek
czarne godziny
dużo dni
trwoga na Czarny ląd 
 
Biały człowiek 
być i mówić złe słowa
bić i wiązać łańcuchy
nie dobry być biały człowiek
 
Zostać niewolnica 
u biały człowiek
być kupić na targ
od inny biały człowiek
 
Biały człowiek 
nie znosić niedbała robota
nie znosić głupia mowa
on wpadać w wielki gniew
potykać o własne buty 
kurewsko mieć złe humory
więc kopać swoje buty
 
Być niewolnica 
u biały człowiek
czołgać się na kolanach
błagać - mieć - mocny łeb
podłogę czyścić sprzątać
brud i nogi myć 
nie być wolna

Biały człowiek 
mieć duże pieniądze
mieć złe towarzystwo
Biały człowiek upić się
tłuc lustro łamać krzesła
oszaleć
 
Biały człowiek mieć stara żona
mówić do niej - idź do diabła
 
Biały człowiek 
mieć stara skóra
i brzuch opasły
mieć sprośne myśli 
w sobotni wieczór 
kusić do grzechu
na wygodny fotel 
 
chcieć kupić nowa żona
urodzić dzieci 
dla biały człowiek
zostać prawdziwa żona
 
Udręka jak blizna
być niewolnica u 
biały człowiek
nie być wolna
w obawie od 
biały człowiek.
 
Spora diaspora  ...                                    

( gdy,  zobaczyłem zdjęcia i kufer podróżny  po dziadku )
 
1
 
Sto rokow wstecz - odsyła mnie [ mój dziadek  ]
chłop z podtatrzańskiej dziedziny 
z gromadką śmiałków  co [ dojrzewali w obliczu historii ]
pod naporem emocji, gorycz w każdej żyle
ból, paranoja, bezsens, o który potyka się wielu.

Chcąc wyjść z najbliższego im sercu regionu;
z „ galicyjskiej nędzy” - - -  zatarty trop
brama - na poły otwarta, w mierzwie historii
obłuda i niegodziwość - zapuściły korzenie
burząc krew w żyłach, dążącym do celu
wszystkie drogi usłane cierniami

Na wprost - okna na świat - kroczy prawda
z (nie)wielkim bagażem zgubić się w tłumie
imperium - Austrio - Węgierskiej - guberni
anonimowo  - w podróży na Zachód wędrując.

( na zdjęciu wygląda dziś jako zdobywca )
 
Nie było wiecora - coby nie gwarzyli w kręgu
o życiu - które, kształtuje dobrem, uszczęśliwi
siostry, dziadka, brata, stukotem kół
codzienność, której nie da się dłużej trawić.

- Ojcze Nasz – Któryś – jest w Niebie ...
- Potem długo nie mogli zasnąć.
 
2
 
Kiedy Nasi - przyjeżdżali za „ Wielkom Wode ”
abo, kanysi w inny zakątek Eldorado
jadąc przez dzikie miasteczka
nie zatrzaskujom za sobom dźwiyrzy.
Rozszerzajom ocy, na obcy język - tyko słuch
i gęby na oścież ozwarte - spękane wargi, ogromniejom
myśli, złudzeniem na miare codziennych wizji.

Zmęcony wzrok i wyobrażnia siy ślizgo
nie nadązajom zlicyć - kolejnych myśli.
Niepowtarzalnościom - zaskakujom sobie nawzajem.
W obcej kulturze - złożoność i dreszczem strach potęguje
cy aby - pokono - swojskie nawyki ?
 
Przedtem - o świecie - widzieli - bardzo nie wiele
Wyrośnięte ich wierchy sprawdzają się w opowieści
Stąd życie - pomiędzy wysokością a dnem.
Intencji i pragnień też mogli zabrać (nie)wiele.
Za dużo wszystkiego, za mało - rozliczyć się z jutrem.
 
Okrzepli aby ustać - zapuścili korzenie
z okruchów tradycji ulepili zlepek.
Gwarą - śpiewają śpiewki i uczą się tańczyć
Nie dali się przekabacić; więc są – ocaleni.

( ... )  Tętno Ameryki  ...  

( wyczuwa się jego światowy charakter ) !
 
 
Ze słodkich wód brzeg się wynuża półgębkiem
Drętwieje, niczym ogromny nochal lichwiarza
Garbate kępy traw, nad przełomem rzeki moc woni
Wata z chmur, pięknie przemienia się w kwiatki
Słońce, o mokre skały odbija swoje koleje losu
Błękit, rajcuje z falami aby dać życie szuwarom.
 
W głębi przestrzeni znak obecności człowieka 
To kamienice – szare – czerwone – brązowe
Wznoszą się, z bliska coraz bardziej widoczne 
Na mokrym żwirze, wysypisko dmuchawców i chabrów
Malowane domki - pośrodku - macierzyńska miłość
Aby, się spełnić - musisz mieć kąt jaki-kolwiek.
 
W porcie, okręty rzucane dryfują w rytm tańca
Cztery żaglowce; załoga z młodych ludzi złożona
Zdjęte koszule jak u mieszkańców raf koralowych
Słońce, smugę cienia kładzie na przeciwnej ścianie
Majtkowie, na masztach jakby im życie zbrzydło
Z tej i z tamtej strony - parowiec pre na wydechu
Aby odpocząć w Chicago. Kłęby dymu zostawia.
 
Ku, miastu się wbija na srebrnej fali, przemknąć
Wzdłuż brzegu, rybacy przynętę nurzają w jeziorze
Ręka na trzonku styliska, w tanecznym pląsie kołowrotek
Patrząc od nadbrzeża, chlubą portowy falochron
Sam się sobie przygląda, tonący w głębi korkociąg
Tętniące życiem miasto - przez okna wlatują komary.
 
Dachy, barwne w mozaice figur, kwadraty, romby
Skrzypiące podłogi, po kątach więzy rozluźnione
Dziewczęta, przechadzają się krokiem tanecznym
Powoli w sposób czytelny, bez słowa odchodzą w
Światła latarni. Tylko piekarnie nie śpią za zakrętem
Zapach chrupiących kajzerek. Poszukiwacze przygód
Bałamucą nocnym postępowaniem, zbyt wielki niepokój.
 
Handlują wszystkim co idzie; mydło, widły, powidło
Śledzie, nafta, olejki z oliwek, napełniacze do lamp
Romantyczne niewiasty, dolewają do kopcących ogarków
Skrywając się za kotarami, omdlewają w żeliwnych wannach.
Zdziczały busz - upartym krokiem - stał się parkiem
Zasadzono egzotyczne drzewa - kazali za bóg zapłać.

Prostokątny w kształcie obszar z fosą przez środek
Dzielący miasto na cztery części - N - S - E - W
Siedliska ludzkie, pęcznieją śladami ludzkich rąk
Robotnicza część miasta - naprzeciwko karczmy ...
Rozstaje dróg, na tyle - świątynia Świętego Patryka
Św. Patryk, zerwał niemy cud - kłos koniczyny, 
Aby, uświadomić wiernym tajemnicę Św. Trójcy.
 
Szkoła z wizjami, obok klasztor, opustoszały po pożarze 
W trójnasób architektura sakralna, bijąca sercem wiary
Na kościelnej wieży - zegar, po nocach swobodniej oddycha
Spóźnialski idący w ciemnościach [ ktoś dał mu w zęby ]
Opuchnięty szpital, przytułek dla ubogich, odwszalnia
W łagodnym świetle mydlanych baniek - łaźnia miejska.
 
Za mostem - w przepychu wszystko co godne uwagi
Odnogą, najbardziej tętniąca życiem część miasta
Dystans - pomiędzy jednym - a tym samym brzegiem
Zbiegało się tutaj - pięć najważniejszych szlaków
Każdej, niedzieli - ludzie mają tu więcej czasu do stracenia 
Wszędzie widać - coraz to więcej kupieckiej aktywności.
 
Częścią wydarzeń -  główna ulica kieruje się w poprzek
Przyjemnie można nią dojść do cmentarza -
Właśnie z paradami idzie tu-tędy – f u n e r a l – [ pogrzeb ]
Obok, cmentarnej bramy uśmiechnięty - Saloon & Tavern,
R  e  s  t  a  u  r  a  n  t  - z orkiestrą dętą - dla wyższych sfer
Z krytymi pluszem fotelami, odbija się znośne światło.
 
Stypa, pechowy dzień. To tutaj ruch w interesie - potrójny !
Pokornych starców, ulubione miejsce po stypowych spotkań
Na początku, sztywni milczeniem, chodzą z niemocą słów
Szklaneczka pełna, po czasie się rozkręcają i robi się żwawo
Słodkobrzmiącą pieśnią [ zielony mosteczek ] z ich gardeł
Tańczący tłumek, wokół włości, cały parkiet upchany.
 
Dalej łuk, spinającego brzegi, podnoszącego się mostu
Naturalnie, że usprawnił on kanał odchodzący w głąb lądu
Postępująca budowa, linii kolejowej i fabryk
Spowodowały, że bez kłopotu idzie najść pracę.
Okolice, zaczęły gwałtowniej się rozwijać
Stając się zarzewiem agresji i niepokojów.
 
 
PS. Polacy, są tutaj inni ... (naj)zwyczajniej ciężko pracują ...

 

Mrs. O’Leary portrayed a sinister-looking, old woman. Photo: Courtesy of the Chicago History Museum

ChicAgo-Land - 1871 ...   ( o krowie, co mogła kopnąć lampę ) ?

 
 O jak straszny jest lęk
Jak desperacko łzy zjadają w głębi
Próbują ujść - lecz nie ubywać

 
1.
 
Chicago; wietrzne, czerwone jabłko miesiąca
Z pożaru blaskiem wspomnienia wychodzą
Wypalonych ścian odpryski (hen) na drugą stronę 
 
Lampą naftową, okopcona nieszczęściem stodółka
Faktem niezbitym, zostanie w historii miasta
Po wiek wieków, iskrą szeleszczącą w słomie
Lotnymi wiatrami. Ognistym mieczem zranione
Nieludzką ręką łuny w kolorytach wieczoru
Spalonych dachów - tkwią wypalone krokwie
W ogniu witraży - rozsiewają się zgliszcza.

 
W głąb nocy nurkują pomarszczone głownie
Z krzykiem kaszel, tysiące - załzawionych twarzy
W rękaw jesieni (po nocy) spogląda pół miasta
Iskrami zdarzeń z nieba sypią się płatki
Nieszczęścia się piętrzą w przydrożnym pyle
Niebo, pękło deszczem we właściwej chwili.
 
Zygzakami głaskana noc, burzliwie migocze i gaśnie
Księżyca róg, zatopiony w bezmiarze Wielkiego Jeziora
Rozściela się. Chłód wiatru, na pełni wieje od brzegu
Rzeczywistość dookoła, siedzi zamknięta w swym swiecie.






2.
 
Osada senna, usnęła przy blasku naftowej lampy
Dzieciarnia, skulona z głowami na stole skrzypiącym
Dzbanek mleka, uciszył gaduły jak sroki skrzeczące
Spać poszli, wpierw licząc okręty wzdłuż brzegu.
 
Akurat w dzień suszy, kiedy zmarła - lady McLinda,
8 października ( wiatr ) zaprószył niemiłe zniszczenie
W małej obórce, na tyłach posesji rodziny O’Leary 
Porą, gdy cichły z wdzięcznością, celtyckie ballady
Zajęła się słoma, buchnęła chmura ognia nad rogacizną  
Smugi dymu, kiełkują w roztańczonym roju iskier
Wichru, szalony taniec, w stronę miasta niesie pożogę 
Niedaleko od remizy, strawione wszystko do gruntu.

Gore ... gore ... na odwieczerz - zenit przeklęty
Oświetla widmo chmur i tych co stoją na straży
Bezmiarem chaosu, nawałnica się krwawi
Zaskakując w ciemnościach ostrością widzenia.

Chicago - - - w pół zdania - - - zalane morzem płomieni
Kule ognia, strzelają w górę wysoko 
Odbija się łuną, w jeziorze potrójny horyzont
Gorącem pachnie, dym gęsty, dookoła swąd
Spalenizny kikuty, trzeszczące miejsca klęski
Naga okolica w imię pięknej odraża
Przesiąknięte śmiercią krzywiące się budynki
I wichru taniec w oddechu szalony.
 
Żałobny marsz piekła i niebo całe gorejące
Chmury iskrami rzucają spojrzenia
Dotykając skroni, ze wzruszeniem ramiona
Głaszczą włosy najeżone lękiem.
Popiół parzy w stopy językiem smoka
Ognisty potwór, zuchwale sunie bez wytchnienia
Dziejowa misja, na oczach zmęczone powieki
Marą łuny, zgliszczami kopcą niczym z kadzidła
Popiołem okryty strach - nerwowo oczekują - deszczu.



 
jak swiat swiatem ...

 
To tu - z potrzeby - rodzi się - wielki przemysł
Jeden po drugim, wyrasta ze zdumieniem
Z czołem wysokim, sny wcielane w życie
Z ulgą otuchy, drzwi otwarte na emigrantów
Z pomysłami, przybywają nowi pod rękę
Obcując, bez trudu uczą się tekstów prawa.
 
W nowej roli okrzyku - Wolność i Sprawiedliwość
Swoją wspaniałą barwą - koloryty sztandarów
Świadomie - ktoś - wymyślił te słowa - chyba tu
w Nowej Ojczyźnie - czas uporać się z przeszłością
 
Możesz mówić swoim językiem. W obcym miejscu 
Bądź odważny - ilekroć usłyszysz głos poniżanych
Bądź czujny i poznaj taktykę dla bezbronnych
Szczęściem jest sypiać na zachodnim brzegu.
 
Eldorado, rosnące rzesze osiedleńców, splendor
Żywioł własny, znak daje nosić broń, walczyć jak inni
O niezwykle cenne runo. Złoto, skutkiem łamania reguł
Wszyscy świrują, później czy prędzej drżąc ze zmęczenia i lęku
The Loop ...   ( City that works )
 
Dzień i noc wypełnione po brzegi, jeżdżące tłumnie, autobusy, kolejki,
tłumy, zapełniają perony, uliczne chodniki, przy pełni lamp w nocnej ciszy 
nie tracąc czasu wśród mrocznych zakątków, koniecznie się opanować.

Zawsze tymi samymi torami, po ziemi jadą, idą, naglą - tam i nazad
co rano, o szarym poranku, szare twarze, szarego człowieka.
Od lat - ze zgrzytem te same klamki, do tej samej pracy, 
kolejny dzień, przystankiem ( aby przeżyć ) nam towarzyszy.


              Wstają wcześnie, wracają późno, upartym krokiem losu, rytm wieloraki.
              Czułymi rękami nasza „ plebejska krew” w rzeźniach rani bydlęta, 
              Rytmicznie, nóż w serce ich bodzie, codziennie z czystym zamysłem
              Ludzkiego wahania, o błędy się potykając, każemy się dalej wieść.
               
Józefowo  ... obok kościoła ...
 

 
Zbita przestrzeń, podzielona na kwadratowe pola. Bloki.
Nie ma tutaj żelaznej kurtyny. Świat w lustrze wystaw, ma cztery strony.
Domy w oprawie drzew. Wszystko spowija językowa niemoc.

Uliczki, przytulone do siebie, jakby chciały się ogrzać w bliskości
Granica Cook County, biegnie wzdłuż oznakowanej drogi ( one way )
Znaki na powrót ( crossway ) na wszystkie świata odnogi.

Taverna „Columbia” po-pod szczytami drzew zapełniony parking.
Druga w nocy, wciąż się świeci. Grunt to rzetelna inwestycja.
Nie było by w tym nic szczególnego, gdyby nie – interesy obok ?

Karczmy, które otworzyli górale, po obu stronach - 47-tej ulicy.

Ktoś powie: Pierwsza - lśniąca nocą niby uliczna latarnia 
Prosperuje znakomicie. Druga - Fest Food, z kanapkami, obumiera ?
W takim klimacie bez piwa, ( zwłaszcza latem ) nie ma działalności



 
Jak znam życie ...
 
 
 
M.A. wyjechała do Chicago ( na fali ) w gromadzie innych.

Nie da się ukryć, że robi na facetach, oszałamiające wrażenie ( tak samo było tam )
Z czego wnioskuje, że jej uroda i resztki ciepła są międzynarodowe !
Jak to jest, że (ona) idzie przez życie jak skalpel rozkoszy.
A inne dziewanny, wlokę za sobą wiecznie, przydeptany ogon ?
 
Dziś, młodzieńcy ( tuszem splamieni ) interesują się dojrzałymi „kobitkami”
( wcale im się nie dziwię - patrząc jak robią z siebie nastolatki ) ...

Potykając się na menopauzie ( taka radosna barbie ) w sobotni weekend, otwiera drzwi nocy
Nie mając czasu do stracenia, bierze w ramiona, do rana - będzie miała jak znalazł.
Wniebowzięty ( taki ) patrzy w nią namolnym okiem i zmysłów mocą
Najgorętsze uczucie, zasłonięte żaluzje i kolczyk w pępku.

W dusznej frazie, przeżywa romans, spijając nektar z upojnych dni
Tyle ciepła i pieszczot, szał pomiędzy pierwszą a drugą, jeszcze kilka razy,
Do serca tkliwie przywiera, młoda pierś, z natury parę minut spiesznie
łaskocze ucho, przymyka oczy, by chwałą serce jej biło.
 
Sącząc "hajbocka", igrają z uczuciem po ciemku o miłosny żar 
Z bijącym sercem, o złocistej porze spotykać się w każde weekendy
Ze strachem w ciemności poznawać czułość i ludzką anatomię
Na koniuszkach palców się wspierać w szczytowym przyzwoleniu.

Kochaj ... kochaj ... namiętnie ... niechaj współlokatorki zazdroszczą.
Wolna sobota ...
 
Pół - przespana w pół-mroku dusznego bedroom-u
Wolno, wolniutko, mrugają ciężkie powieki
Ciepłym powiewem owocuje spóźnione lato, 
w pogodnej harmonii kłujący w oczy zachód słońca.

Z upływem czasu, zachodzą widnokręgi więc światła zabłysły o 19 - tej.

Patrząc przez roletę, wzrok się oniemia i przestrzeń się kurczy...
Na [ yardzie ] u sąsiada, rozłożony parasol, mięsiwo pachnie z grilla.
Dym, zalatuje w około krążący, z czułością drażni dziurki w nosie.
A niech sobie mówią i mają pretensje niektórzy [ nawet ] zmarszczone czoło !
 
Wyobrażam siebie [ tam blisko grilla ] zagaduję - na dobry wieczór !

Księżyc, po drabinie się wspina żwawo i gwiazdy na świeczniku.
W jasnym schemacie, z wiklinowego fotela mogłem już wyprostować nogi
Pod szklanym [ogrodowym] blatem, natrafiłem na jedną z nóg [sąsiadki]
Kiwam głową z uwagą, przyglądam się drożdżowej bułeczce z rodzynkami.

Całkowicie nieźle się zapowiada. Taka nieplanowana impreza [ po sąsiedzku ].
 
Na stole, pokrojony w plasterki [sercu bliski] oscypek, podany do wódki.
Co ja teraz zrobię ?  Położę na talerz, nie będę sobie żałował
Boczek wędzony [ ciepły jeszcze ] kiszka, zimne nóżki z octem, salceson
Z podrobów, pasztetówka, chrzan, domowej roboty, ucierany z jajkiem

( ... ) Z chlebkiem z chlebkiem – zachęcająco – przemiła sąsiadka.

Patrzymy sobie w oczy; z miną bardzo sympatyczną
Kawałek sernika, białej, czosnkowanej kiełbasy,
Sałatki z porów, kiszonego ogórka z jajkiem i zieleniną. 
Mniam, mniam - palce lizać - bez wyrzutów sumienia.
 
Wolo moja ! Wszystko domowej roboty. Co rusz, dłonie wyciągam !
Wszystkiego spróbować, wszystkiego po trochę. Typowy polski talerz.
Przegryzamy; popijając [ po całym tygodniu ] nadludzkiej roboty.
Jeszcze, kilka ciasteczek z marmoladą, kilka plasterków oscypka i grzybki !
 
Miałem już chyba wszystko, wszystkiego dotknąłem i jest mi [ nie dobrze ].
Johny Walker, wybucha we wnętrzu, mocno uderza do głowy.
O trzeciej nad ranem – siedzimy obżarci – na siebie się gapiąc.
Pamiętam – jej zadyszkę – ( telefon dostałem od żony );

(...) T o - - - n i e  są  ż a r t y  - - -  p r z e b r a ł a  s i ę  m i a r k a ...
(...)  W e  w s z y s t k i c h  d o m a c h - ś w i a t ł a  j u ż  p o g a s z o n e  !

Narracją, głosem protestu, źle skonstruowanych wyrażeń - - - oznajmiła ?

(...) D o k ą d   t a m   b ę d ą   w a m   ś w i e c i ć ? 
(...) C z y,  k t o ś   o d p o w i e   m i   w r e s z c i e  ? ? ?
 
Dałem telefon sąsiadce, wyznała, że [ bardzo lubię u nich być ] do samego ostatka !
Otóż to, bo ja, naprawdę lubię taki [ po sąsiedzku ] happening
Gdzie ludzie dla siebie, o krok do przodu stają się – milsi !

Wróciłem, gdzie mieszkam [ ciut ciut przed świtem ]. 
Więc już się nie wyśpię do syta !
Kpią z nas ...                        

do takiego wniosku doszliśmy ze szwagrem - pijąc - po kolejnym - ( hajbocku )

Skiełkowana Finlandia - - -  nam się skończyła.
No to co - - - Smirnoff - - - z Coca Colą ?
Limonka + plus + garść lodu w kostkach
Ze stoickim spokojem, mieszane w prawą stronę
Przegryzając śledzikiem, pijemy ( powód ) z kilku powodów !
Niełatwo zgadnąć - zwłaszcza - gdy obaj mamy doła.
 
No – t o o o  – może – jeszcze  – po łyyyczku ? ? ?
 
Otrzepuje mną, na samą myśl - krtań zdławiona 
od kawałka nocy, ćmy fruwają po ścianach trzepoczą 
ociężałe gwiazdy i mnóstwo pustych butelek 
W istotnej potrzebie, zostanie nam szczypta oszczędności. 
Wdzięczną omyłką jest krach na giełdzie, zdający się być w rękach manipulantów.
To nie żarty - inflacja, zjada zyski z kont nobliwych ciułaczy
Kursy, dyskursy, krzywe wykresy, na przemian negatywne aktywa
Te same twarze i tunel strachu, spuszcza ze świata kapitał.
Nie ma sensu słuchać bulgotów – chwilowo – dajmy – temu – kres !

[ Ja - już - pasuje - defi - ni - tyw - nie i ewi - dent - nie ] 

Tak dla kontrastu [ postoje przy oknie ] z widokiem na „ yard”
Nieznośnego powietrza powącham, bo świat - się odwrotnie obraca. 
Niczym astronom – będę się włóczył, badawczo oczami kluczył
Nad Ameryką, marszczą się gwiazdy, rzucają znaki zapytania?
Krasomówstwo żyje i mieszka w logice nauk politycznych.
Szczerze, gówno mnie to obchodzi [ muszę już wracać do domu ].
Kryzys w polityce coraz bardziej się zuchwali.
 
Wstając - siadam - z powrotem na miejsce, najbardziej lubiane
Wpół do drugiej - wcale nie mam zwyczaju wstawać o tej godzinie.
Illinois River ...
 
1

W ubiegły weekend - ryb nam się zachciało 
Z brzegu, widać most i barki płynące po rzece
Idąc na bosaka, śladami ścieżek bezdomnych tułaczy 
Z ciągłością rzeki, w natłoku pławią się smutki.
Mój cień, czasami z przodu, czasami za mną się wlecze.
Skręcająca rzeka, żyłkę ściąga na swoją stronę
Pod przęsłami mostu, w jej głębi obłąkane wiry
Woda, jest lustrem twarzy, odbiciem spogląda w oczy
Echo, tańczące gdzieś w zagajniku, znajome - Sto lat !!!
 
Zachrypnięte gardła. Z naprzeciwka żałosny szloch losu
W zakamarkach cienia, bezdomni winem się raczą
Zwyczajowo – zwyczajni – pić prosto z gwinta.
Wulgaryzmy się tłoczą, w rodzimym języku
 
( k - Rwa ) z ust nie schodzi - spod dyskretnej zasłony
Swobodne nawyki o których nie sposób nie powiedzieć !
 
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
 
( ... ) Raz ( k - Rwa ) zasadziliśmy się - ze szwagrem na leszcze, 
- - -  ( k - Rwa ) – spinningi poszły w ruch 
- - -  Za trzecim – czwartym – ( k - Rwa) - podejściem 
- - -  Szwagier  - sześcio - pack - żywca – puszkowego – wydobył
- - -  Tylko, że ( k - Rwa ) - chamisko - ( 5 ) to sam - tak - od ręki - wytrąbił !
- - -  Mlaskając, drwiąco z pobłażliwym uśmiechem – aby mi – zagrać na nosie !
- - -  Tak mi  - - - chamsko - - - odszczeknął ! .
- - -  Szwagierku - tobie,  jakoś nic dzisiaj nie bierze ?
- - -  I - - -  brać ( k - Rwaa ) nie będzie.
 
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
 
Z lękliwej chmury, trucizną mroczne myśli - Homeless ?
Tabliczka na szyi z prośbą o datek, chwałą serca
Głód myśli steranej, zamglonymi troskami - żadnej nadziei.
 
Ptak, śpiewa w locie, tłumaczy ślepcowi jaki piękny dzień
Ów, gra na organkach. Z pochylonym czołem pijane w buszu elfy.
Stary rower oparty o skarpę, swoje miejsce wciąż zmienia.
 
Coś w tym jest i nie zna litości, to coś chce powiedzieć
Twarze, które są portretami rozmów, nie wyglądają malowniczo
Przyjaciele sami się oślepili, zagubili, zmylili drogę na prostej.


2
 
W gromadzie żyją, ale każdy z nich cierpi samotnie ...
Widać to jasno po bierności garderoby i kruchej bezradności
Gdy, wiatr zimny wieje z reguły nikt nie ucieka z niewoli
W przytułku starość, na żebrach w Downtown Chicago, śmierć
 
Pod mostami wryte w ziemię fioletowe osty z kolcami bólu
Lękiem targane posągi naszych czasów, normalni ludzie, bez żenady 
Dłoń z ułudą wyciągnięta po datek, prawdą ludzkiej słabości.
Żałosny los się wije, łąkowy bluszcz - z koniczyną na szczęście.
 
Mając nieprzejrzystą przyszłość i nieciekawe miejsca w niejasności
Tory, urywają się nagle, tylko życie się toczy, tym samym szlakiem.
Nikomu niczego nie zazdroszczę, co los mu skrzyżuje po drodze
W walce rozpaczy z nadzieją, są za daleko – ten ból bije po oczach.

 



Wild style ...
 

Mam dolegliwości żołądkowe, często w ubikacji
Siedzę, przykuty nad krzyżówką stękam. Ktoś zadzwonił,
Macie skradzione auto. Wybiegamy ze współlokatorem,
Bierzemy udział w pościgu za skradzioną - Hondą.
Raptem musimy go przerwać, bo nogawka w łańcuch się zaplątała,
Wyrządzając dżinsom niepowetowaną szkodę.
 
Czy macie psa ? Bez sensu - przy budzie by się męczył
Za żadne skarby - nikt by się do niego nie kwapił.
Jak się okazało - znów zwędzili [ mój ] wyścigowy rower
Do domu wracaliśmy nogami. Coś nas korciło, aby usiąść
w parku na ławce. W cieniu, męczymy flaszkę. Z awanturą przyszedł
mundurowy i twardo nam grozi. Kumpel stawia doń nadętą skórę.
 
Spokój – zaopiniowałem ! Flaszka od wczoraj nam się należała !
On, nie znał litości, spisał nas i zakuł w kajdany.
Przez to dziś, zaspałem do pracy, więc teraz do dechy dociskam gaz
( 15-letniego ) Forda, minął zmachany cyklista. Znów grzebie
pod maską [ palec mi się zaklinował ] dłoń okaleczona.
Przy okrwawionym hydrancie zacząłem się pocić.
 
Dzień po spóźnionej wypłacie był alarm [ bombowy ]
Ewakuacja z tawerny. Wszyscyśmy się tym faktem bawili.
Mary, zgłosiła zaginięcie Tony-ego - nie mile będzie wspominał
izbę wytrzeźwień. Nawet nie była zastraszająco droga.

Naprzeciwko – mamy nową lokatorkę. Nazwaliśmy ją [ makówka ]
He – he – [ bo nosi kieckę w maki ]. Wkrótce, całą paką mamy jechać
na wypad. Niestety, mój rower znów ma feler [ likuje ] koło wentyla.
Ale, to w świecie fizycznym ma swoją dobrą zaletę, bo
banknot $100 [ baków ] zostanie w kieszeni nie nadwerężony.

Ludzie się jednoczą. Więc wieczorem byliśmy u Kathy [ na urodzinach ]
Karminem się strasznie uwydatniła. W melodyjnych barwach wyglądała 
jak echo przebrzmiałej jesieni. Jamnik w ogrodzie, czerwona salamandra ! 
Poczerwieniały jej włosy [spłowiałe] pod kwadratowym kapeluszem,
Czerwona sukienka z odrobiną błękitu chcąca zawrócić w głowie.

Cały dzień siedzę przed komputerem [ chyba się popsuł na dobre ]
Po szkole, przyszedł najmłodszy syn właścicielki i włączył do gniazdka.
 
Weekend, spędziliśmy w Domu Góralskim na występach [ folklor z Podhala ]
Miło było popatrzeć na znajome twarze. Tylko ta [ pukwa ] z boy-frend-em,
Widok nam zasłaniała. Przez nich [ Pyzdra ] wrócił dziś nieco później.
Wypuścili go [ dopiero ] po wpłaceniu - $100 dolców kaucji.
W lipcu, w same upały, przyjechała polska reprezentacja [ kopaczy ]
Było [ super – duper ]. Piłkarze, początkowo grali dość niemrawo
Oni, tak zawsze igrają sobie, a to o pomstę woła do nieba.
 
Za to w drugiej połowie, już nadzwyczaj szybko się poruszali ...
Po całym boisku. W pogoń za nimi, rozsierdzona gromadka [ spienionych ].
Atmosfera się stała gorąca [ poszły przepychanki ] padły obie bramki,
Więc policja, wciąż schładzała determinacje za pomocą sikawek.
My, też mamy z tego meczu miłą pamiątkę – spalone szaliki.
Kuba, dwa przednie zęby ma szczerbate a Tony, rękę na temblaku.
 
W piątek, był czas na ryby. Smażalnia, była jednak zamknięta.
Skończyło się jak zwykle [ biesiadnie ] na śledziku i wyborowej. 
Dziewczyny [ hip hop ] tańczące na stole jak zawsze - piękne.
Igramy w owoc zakazany, a to brzmi jak uderzenie w bęben.
Po wszystkim – zostałem właścicielem frontowej leżanki
W ustronnym zakolu firan [ laska nebeska ] szepcze, żem - taki święty. 
W splendorze twarzy - ze wstydu, potwierdzam i mogę przysiąc.
 
PS. Nie dało się dłużej w takim [ wild-style ] pomieszkiwać.
blisko kierowcy  ...
 
1.

- idealne do rozmyślania na pierwszy tydzień wiosny ?
 
Siedze luźno z radością w pierszym rzędzie
Spoglądam na ruchliwy jęzor ulicy
Dzieci z tornistrami za ręce biegną na oślep
W szerz jezdni – ni, stąd ni zowąd
Przelatują, jakby z lasu uciekły.
 
Garbate pojazdy w korku, tłoczą swoje kadłuby
w tumanach spalin, ulice wiecznie zajechane,
skłębione, z odkrytą głową przyczyn i skutków
reklamy na poboczach, mokro od topniejącej bieli,
psie kupy wszędzie, wydeptane alejki wokoło parku
oczom nie wierze, po której stronie świata jestem ?
 
Jakieś takie napięcie, w powietrzu wiszą druty
nad wyraz niebotyczne, istotą problemu dotknięty
bezdomny nędzarz w kartonie moją uwagę przykuł.
Po stromych schodach, spada ciepły oddech wiosny
Nad jeziorem Michigan – krzątają się ptaki
Pomiędzy speszone wieżowce, mknie pociąg ze świtą 
w centrum człowiek na tablicy rozwiesza plakaty.
 
Lubiłem swoją trasę do Down-Town i z powrotem
W autobusie - CTA - za oknem niedzielny poranek
Dryfuje po weekendowym Highway-u policyjny patrol
Posuwa się na południe - trzeba być ostrożnym!
 
Pod musem, cały weekend pracowałem sumiennie
Niestety dwa tygodnie temu był luz - zupełnie - nic.
To wszystko było w pokrętności przykre i niedorzeczne
O „ layoff ” krąży dziwaczna pantoflowa poczta 
Początki zawsze w zygzaki, patrzą nam wszyscy na ręce. 
 
Siedzę przygarbiony na tylnym. Zielone światła mijamy,
Pulaski and Archer. Zapytała, czy może się przysiąść.
Usiadła, obok niej, roześmiane ikony ze wschodu.
Posiadały na pierwszym planie, wzrok przyciągają
Od wejścia – ledwo wsiadły – jazgot z przyzwyczajenia
Całe rodzinne historie - od 100 lat wstecz ożywają
Najprzeróżniejsze tematy – bajdurzenie z narzekaniem
A to – ciężkie czasy – te ceny – wieczory panieńskie
Tu leje, tam zimno, źle wszędzie, na bazarach drogo
W show-biznesie lipa, esy floresy w muzyce słowiańskiej
Co oni tam grają – głupoty śpiewają – zabrać im mikrofon.
Bla, bla, bla – upiec Jasia w piekarniku – zostać z czarnym kotem.
 
To zmora – choroba – dziedziczna w niewypłoszonym stanie
 
Rozpychają się z problemami nagości, snach dzieci
Kręcą oczami, trącają, nie widząc w tym prześladowań
To łokciem, to torebką, pieszczotliwie po twarzy
W szpilkach włażą na wyczyszczone buty 
W krąg ciuchy zlepione, włosy przepocone
Pralka – to wielka – nieznajoma
Używając egzotycznych perfum,
Aż, nos wykręca ujście kobiecości.

W chałatach kreacji nasi kochani ziomkowie
Zadbajcie o piękno swoich nóg
Cel to możliwy do osiągnięcia.
 
Od dziś nie lubie – komunikacji miejskiej
W perspektywie – kupie sobie samochód
Może tez zrobię tutejsze driver license  * ( prawo jazdy )
 
PS. Ty, też będziesz mogła usiąść blisko kierowcy.
 
 
 
 
Mustang 
 
Spójrz na niego
czyż nie jest piękny ?
( pod oknem )
bardzo go lubię
nie dlatego
że jest czarny
jak najczarniejsza noc
ale jak ruszamy
ze świateł
to wszyscy
za nami
zostają.
w korku ...
 
to miał być wyjątkowo spokojny dzień
a jednak na południu powiatu Cook,
trochę poprószyło
żadnej zawieruchy, żadnej klęski żywiołowej
normalny biały śnieg i marznąca mżawka
a to już wystarczy w miejskim kłębowisku
 
w krąg, gdzie spojrzysz 
kilometrowe korki i ślisko na drodze

- - - nie solone jezdnie, tłukące się samochody
- - - w popłochu, trudno zrelacjonować zgrzyt i zamęt
- - - porywczy wizerunek świateł ?
- - - większość niepewnych na jezdni
- - - nieprawdaż – to rejestrują kamery.

Oto kobieta w dżinsach, jadąca obok po zawalonej ulicy
zwalniając, zastanawia się w mechanicznej ciszy 
- na prawo - na lewo ?
bezmyślnie gapi się na światła
czy nie ma stąd jakiejś innej opcji ?
czy aby to nie jest ślepa ulica ?

dłoń podać takiej śmieszności ...
 
- kobieta w popłochu to żadne szaleństwo 
- zmitygowane pisklę na jezdni 
patrzę z pokorą, ze ściśniętym gardłem powtarzam
nie problem chodzić w butach na wysokim obcasie
mieć fochy w nosie ... albo źle się czuję !
 
Nie zrozumiem kobiet;

wciąż z pożądaniem ...
przekłuwają 
uszy, nos, pępki, brodawki
rodzą dzieci 
choć najczęściej wolą cesarkę
wstrzykują silikon w różne części ciała
depilują włosy gorącym woskiem
pod nosem na nogach 
na wzgórkach łonowych
robią wymyślne tatuaże
odsysają tłuszcz 
zmniejszają pośladki
operują biusty i mnóstwo 
oszukańczych rzeczy
skłonnością uogólnień
ale
nie można z nimi ten tego 
bo głowa boli
 
będąc po drugiej stronie lustra
bez precedensu najskrytsze tęsknoty
przemawiają szminki szmineczki
setki kapryśnych pazurów
z pasją rzecz oczywista
wszystko nierealne staje obok 
gdy szyja rządzi głową
bez morału przestrogi
koniec przyglądania się sobie
przymierzania klejnotów za bezcen
Swarovski ... w sobotę, w niedzielę ...
hmm ... a może tak jeszcze na codzień ?
niewiasta ( która siedzi tuż obok )
jest rajem bo pachnie rajem.

logicznie ... 

cicho, sprawnie i elegancko 
rozszeża źrenice 
figlarne stroi miny
czerwienią pocierąjac wargi 
do lusterka świergocze
misternie brew poprawia kredką
gładząc się po podbródku
jak każda kobieta z wdziękiem
w zarysach nos i usta
duże oczy niebieskie 
błyszczące wesoło
kiedy nań popatrzę
matowieje makijaż 
odbity w lusterku
zegarek przystanął 
  
furiatka 
 
zdrętwiały mi nogi
wiem - że, już na nie nie patrzysz
ale, to nieważne w rozrywkową noc
masz wdzięku do syta 
przytupując bierzesz, 
ale biorąc dajesz
zbawienny łyk
namiętności
kobiecie się nie zabrania

ja nie urodziłam się po to ?
 
Worki pod oczami 
to mają inne
wałki - 
nie gaszą mi ducha 
tu skinęła głowę  
( furiatka )
 
szamocze się sobą
obraca ciałem
ręce wygina 
gdy ondol poprawia
ze strapieniami 
w lusterku trwanie
oddycha oddechem

usłyszałem okrzyk ścinanego drzewa  ...
 
- - - dopasowane – pogrubia ... 
- - - przez co dziś „ starzej ” wyglądam 
- - - wiem - wiem - wiem - wstałam za wcześnie
- - - wiem - skroń się srebrzy w odrostach
- - - kwiaty więdnące 
- - - kwiaty to takie żywe istoty
- - - przez ludzi deptane krokusy
- - - tyle wycierpiałam ...
 
( tu przemówiła kobieca logika )
 
- - - wolałbyś młodszą  - - - 20, 30 ?
- - - romantyczną pieszczochę – ( sama to widzę ) 
- - - wy - potwory - bez duszy - bez serca 
- - - chcecie zawładnąć światem nie waszym
 
tu,

bijąc się w piersi stokrotnie 
trajkotała - kobieta o kobiecie
 
( ... ) 
Dzidzia, ze snów
chuda – jak ostrewka 
człapie szpilkami 
o krawężnik zahacza, 
taka nasza szkapa
w głąb wymięta, 
lalunia z blizną 
po macierzyństwie,
posunięta w latach, 
o doniosłym makijażu 
syndrom 1661 
z przodu liceum 
z tyłu muzeum 
żalu i wyczerpania
za dużo przeźroczystych tkanin
podkręcane rzęsy 
falbanki, troczki, 
kokardki, buty na koturnach
żółtoszary biustonosz 
w niedobranym wymiarze
balerinka  - w kościele 
pokazuje brzuszek
czupiradło -  przez koronkę 
prześwituje nagość
 
w euforii niewiasta 
która, nie milknie ani na chwilę 
od zaraz skłonna popadać w skrajności 
 
nie jestem godna  
stanąć przy takiej ( kaczce )

kończyny mam bez zarzutu
co do urody 
na niczym
nie muszę się 
koncentrować
dopóki sił będę szła
nie dam się
wiem czego chce
nie zawaham się 
o to walczyć
taka jest moja wersja 
jej będę się trzymać

uczciłem to dwoma westchnieniami 
 
( nieładnie z mojej strony )
 
odetchnąłem więc z ulgą
jesteśmy tylko ludźmi
tu nie ma sensu odwracać bieg czasu
ale, swoją drogą
czy w tym kraju
ktoś za ten bałagan imiennie odpowie
jakiś urzędnik - jakakolwiek władza
krok zrobi, akurat w tym kierunku ?
 
spadamy w dół jak stalaktyty
z magicznym lękiem połykamy chaos
z kneblem na ustach ruszamy w podróże
w jakim to do cholery - kraju żyjemy ?
 
dziś trudna przeprawa przez Wietrzne miasto,
więc wszyscy kiwają głowami.
 
( starym zwyczajem się nie wtrącam ) ...
 
nie narażam się więcej na zaczepki
poza tym – od rana pada śnieg z marznącym deszczem
wycieraczki galopują z głębokim oddechem 
rozdrapują białe płatki marznącego śniegu
jesteśmy źli, na dzień dobry - zamarzają zamki
na klatkach schodowych awantury 
- do diabła z taką pogodą. 
My tu w Chicago, 
lubimy wszystko w najlepszym guście
pierwszej jakości się gnieździć
żyć w naszych życiach
psotą niech da się zamrozić  
Denver albo Buffalo - NY

przyklejając nos do zamarzniętej szyby 
długą drogą do domu 
zastanawiałem się  ?
praktycznie - - - ( nad niczym )
 
na wieczór w domu ( we dwoje )
spodziewając się łóżka
rzut oka w moją stronę
- My Hanny - ( po włosach gładzi )
 
spędziliśmy dziś w ( traffic-u )  
kilka ładnych godzin
a teraz 
pięć palców na znak przymierza 
- idę 
wziąć prysznic
nabrać rumieńców 
spogląda na mnie 
szepczącym głosem 
maluje obietnice. 
Mój przyjacielu ...
 
 
Wciąż zabiegany gdzieś w Ameryce
Całymi dniami wiecznie zajęty
Kolejna noc to nie ostatni dzień
Zredukuj tempo, wrzące sprawy
Nie galopuj, żeby skutecznie móc
Bo życie w biegu odbiegnie znużone.
 
Złudzeniem biegniesz za echem głuchym 
Myślisz o mnóstwie przeróżnych spraw
Które, się plączą bezwolnie w głowie
Wynaturzone w żyłach pośpiechu
Oczy przekrwione i zachód słońca
Martwa natura, wyschnięta w doniczkach.
 
Na karuzeli, dzieci z nową komórką
Uśmiechnięte na twarzy zielone światło 
Widoczne z daleka oswojone papugi
Na ramiona siadają w lesie ukrytych myśli
Skrzyżowanie słabości na skrzydłach
Lądy i morza za krzywym płotem bój.
 
Pozwoliłeś umrzeć przyjaźni serca
Nie miałeś czasu na uścisk dłoni
We włosy wpleść złocistego promienia
Z fabułą łatwo się w biegu rozminąć
Gdy, dusza ze swoją zmęczoną twarzą 
się odwraca – to nie końskie wyścigi.
 
Muzyka też wiecznie trwać nie może  
Choć mówi się że, ona nie zna granic.
 
Znajdź chwilę na własną przyjemność
W szklaneczce dobrego trunku, uśmiech
Przy chmurnej pogodzie, na ryby się wybrać
Jesienią pewnego dnia umilknie muzyka
Pod wiersza powieką, wiele przeszłości
Jest jeszcze czas i sposób się zastanowić.
 
 




  
na przedmurzu miasta ... 
 
 
I - obrazek
 
Tęczowy koń w perspektywie dorożki mknie po Michigan
rześki zapach petunii i cała zieleń gna z wiatrem niesiona 
chybotliwie, w mydlanej pianie ulicznych plansz, licho nie śpi
w okręgu światła, stąd do tam-tąd - cień nocy - Wietrznego Miasta
 
Potykając się, oczy czegoś szukają, na nowo dotykam wskazówek
to żywa logika prawdy, jest miłość szczęśliwa, obok fontanny
w grzęznącym tłumie, moje myśli i nogi szurają, nie bez powodu
ściszone rozmowy z duszą toczone, gdy cieniem kładzie się Loop
 
Dzieło stworzenia, w web sieci paskudny pająk się miota
niestrudzenie, ogniwa latarni oświetlają ciężar istnienia
na skraju aglomeracji, o brzasku parujące obłoki i noc 
wbrew woli bezsenna, na krańcach przedmieścia - Palos Hills
 
Ze złudzeniami się biernie namęczyłem i z latem pożegnałem
w złotym kobiercu jesień zawitała, strojna kiściom winogron
wiatr, rozpędem pootrząsał gałęzie, w klimacie cały niepokój
przeistacza trwogę, gdy sznur samolotów - zapełnione arterie!

 
II – obrazek
 
Zawsze wody jest więcej niż ziemi, więc duszno aż do łez 
za oknem wilgotny cofaniem dzień, przez palce się przelewa
jeży się włos, uciec by się chciało, powiedzieć do licha 
od tygodni upały, złudną hipotezą w kalendarzu prognoz
 
Znów, odjechał podmiejski, po torach mknie oko ulotne
w dziurawym tunelu mgłą się zadławił, porzucona cisza
z ludzką twarzą, na drodze spóźniony wiecznie przechodzień
w obrębie cmentarza bezdomni - to ludzie - nie straszydła.
 
Noc, lubią spędzać potajemnie w najciemniejszych kątach
siedzą milcząco, ktoś kaszle, opodal śmietnika rój much
i cień przykryty - żeńskiego rodzaju - tkwi boso, swawolą
wzrok mętny, spod powiek niepokój - pragnący się napić.
 
Zawiało pośmiewiskiem, na co dzień rozbełtany letarg
anielską źrenicą patrzy oko, drży człowiek, rad nie rad 
w swojej życiowej mądrości, zmartwychwstaje dzień
tli, się jutrzenka, w dobrym uczynku mocniej kłuje serce.



w ten czas innym się wiedzie …


odkąd
pamiętam
w Chicago
niektórzy
zatraceni przechodnie
układają swoje sny
na czarnych poduszkach
asfaltu
w tekturowych kartonach
odurzona woń życia
karakony omdlewają w upale
lepkich lipcowych nocy
natrętne komary
ciało dręczą o każdej porze
wzruszenie
młody człowiek
śpiący
stary wyrzutek
emigrant
szczur obok głowy się tuli
pies odszczepieniec liże rany
z obawy przed epidemią
podano im zastrzyk
rzekomo pomaga
gdzieś dalej
stoją leżą 
marzną
kruche konstrukcje
wszyscy
w kolejce
po wieczność

Aniele
Stróżu mój
okrężną
prowadź
drogą.
 
Pope John Paul II walks among the thousands gathered for a Mass
in the parking lot of Five Holy Martyrs Church in Chicago.
U Pięciu Braci Męczenników w Brighton Park ...

 
5 października 1979 podczas uroczystej i pamiętnej Mszy Świętej,
ks. bp. Alfred Abramowicz-przywitał, stojąc przodem do kongregacji, 
co jest znakiem szczególnym i mającym potwierdzić ważność wydarzenia 
iż wśród zgromadzonej licznie Amerykańskiej Polonii 
jest namiestnik Chrystusa 
na stolicy  Świętego Piotra w Rzymie. 
Nasz umiłowany rodak - Kardynał  Karol Wojtyła, 
dziś ... Jan Paweł II.
 
Papież od samego początku swojego pontyfikatu 
zaskakuje opinie publiczną 
śmiałymi posunięciami i osobowością ...
                
(...) Oto jest dzień, który dał nam Pan - weselmy się i radujmy!
 
Obrosłe legendą spotkanie.
Błogosławiona radość.
Spotkaliśmy Papieża !
Jan Paweł II, wśród Polonii 
Oklaski i śpiewy...
Niech żyje Papież 
Sto lat - - - Sto lat  !!!
Klęka i ziemię całuje 
Następca Św. Piotra.
Na wskroś ludzkie przypadki Świętej postaci
Serdeczność dla drugiego człowieka.
Watykański urząd przybliża do zwykłych ludzi.
Wychodzi na przeciw radościom i smutkom.
Pielgrzymów wita jak gości - otwartymi ramionami.
Uśmiech oknem na świat
Z uśmiechem wędruje daleko
Wędrowiec zdrożony
 
(...) Opatrzność Boża pozwoliła mi stanąć wśród Was.
 
Wiarę buduje w żywym kontakcie.
Drzewo pokory w gałęziach wiary
Pierścień miłości w praktyce życia
Płyną wskazówki słychać w duszy
 
Przełomowe znaczenie dla tutejszej Polonii.
Był wzruszony – głaskał i błogosławił.
Dawał w prezencie różańce, złote krzyżyki
Brzmią pieśni. Czuł się jak u siebie w domu.
 
(...) Bóg Wam zapłać za to że, przyszliście tutaj !!!
dary ...             
 
 
( Christmas time coming soon )
 
choć na świecie robi się coraz chłodniej
świąteczna atmosfera zawsze ociepla
 
ludzie radują się dobrą nowiną zajęci
doczesnymi sprawami to normalności rytm
 
bez ciepła przyjaźni ludzie nie mogą stać się ludźmi
kwiat nie zakwitnie bez słońca uśmiechem
 
tyle ciepła we wspólnym języku dorastać
w zaufaniu stała zgoda ludzi jednoczy
 
to pewne - dobrze myśleć o ludziach 
dajesz im poczucie jak nie są obojętni
 
przyjaźń to najkosztowniejszy dar
przyjaźń nigdy nie może być ciężarem
 
jest unoszony strumieniem sympatii
szczerze przelewanym z serca do serca
 
dar jest znakiem prawdziwej przyjaźni
lekkiej jak dmuchawce jak bańki mydlane
szczęśliwym było być przy oknie ...         

( śp. Mietkowi Fudali, prezesowi Koła #54 )




 
próżne szepty modlitw 
o chodźby jeszcze szczyptę życia
dni policzone na palcach w ocenie
szpitala - Resurrection Health Care
 
na tle białej ściany
heroicznym cieniem przemyka
obraz znajomy w tonacji bitwy
tygodnie poza wszelką oceną
 
po analizie krwi żałosny szum
przeistoczył sięw trwoge
bez wątpliwości czuje jak sił ubywa 
słabnie na ciele i duchu

kropla po kropli ...
ścieka z kroplówką nadzieja
 
tu zazwyczaj rodzi się wszystko
i gaśnie w myśl drugiej zasady
przez kilka kruchych chwil 
w sen uzbrojony ucieka
 
zmaga się serce przyśpieszając rytm
leje się pot i trawi wysoka goraczka
myślę o tym od ostatniej wizyty
nad każdym z nas wisi widmo losu

MF ... połyka marzenia
 
pacjent ... nazwijmy go ... M
sny śnił na łóżku w bliskości okna
wolno mu było na krawędzi usiąść
wpiętym w dożylną kroplówkę
 
koledze ze sali nazwijmy go - F
na wznak tylko leżeć nieruchomo
do łóżka przykutym
najokrutniej na świecie
 
błądząc myślami rozmawiali
o życia potocznych sprawach
o najbliższej rodzinie
o pracy, ale wszystko wyszło inaczej
 
z nieokreślonej przyczyny
nieznane nękaja nas plagi
Bóg jest obecny i niobecny
a świat okrutny jest jaki jest
 
mężczyzna z łóżka przy oknie - M
mógł z trudem usiąść i wzrok wydłużyć
zdając dogłębną relacje sąsiadowi
potrafił wędrować ku szczytom
 
pacjent z łóżka pod ścianą - F
w bezruchu na zawsze zaniemógł
od dawien dawna złożony chorobą
ślinę przełyka i łzę co kapie z oka
 
ulgą istnienia przez czas niemocy
jego świat się przez to powiększał
jak promyk słońca co swiat budzi
do życia - nie chciał wypuścić z rąk 
 
M  do F ... oto śledzę obłoki ...
 
ogarniają moc ziemi
z której wstaje plon źrały
w brudnych dłoniach chleb jasny
zamglony świt jutrzence się żali
miłością do chłopskiej skiby
jak świat szeroki i długi
miedze od płotu do płotu
ludzie idący w rytmie kroków
siać będą na niej z nadzieją
 
wspinam się teraz po drzewach
gałęzie trzymam za ręce
prowadźcie przez resztę życia
po dziedzinach, górach, 
dolinach życie twarde, 
kobiety w bólach rodzą dzieci
wokoło tyle radości 
bocianie gniazda
młodzi i starzy tak samo szczęśliwi
 
( a teraz spojrzał w niebo i westchnął )
 
rozmawiam z ptakami  
trzepoczą skrzydłami
są w drodze 
nierozmyślnie po gałęziach siadają
prawdziwe oblężenie dolnej nawy
na poddaszu 
ze szklannym oknem gołębnik
matka młode z gniazda wywiodła
            
głos mu się w sercu załamał ...
gdy jastrząb na skrzydłach nadleciał
 
w oddali pejzaże bez końca
wiatr szepcze akcentem przez liście
piękny widok na okolicę
w pobliskim jeziorze kąpią się oczy
 
wśród łąk żywe kwiaty i bez pachnie  
wszystko kwitnące okruchem cudu
w kolorach radości na łodygach się chwieją
a zakochani trzymają miłość za ręce
 
kiedy M - opisywał pachnące gałązki magnolii
z nieprzebranymi detalami
F - bez tchnienia zamykał oczy
głęboko zapadał w idylliczny pejzaż
 
mijały dni jak zapalona świeca 
powoli gubi osobliwą jasność 
pewnego poranka - pielęgniarka
zobaczyła dzielnego M 
( to ten sam od okna ) 
jego oczy skronie usta
z uśmiechem zmarł podczas snu 

 
( wezwano pomoc – pochylili się nisko )
 
F - poprosił personel o przeniesienie
właśnie ( na łóżko M ) przy oknie 
gdy księżycowe noce 
cierpiący na łokciu się podniósł 
z trudnością rzucił spojrzenie na świat 
istniejący za oknem
 
pajęczą sieć i rozwiane gałęzie 
w oknie zobaczył białą ścianę 
do połowy stygnący cień kamienicy 
i mur wysoki co przetrwał
nagle w sercu 
na umór mu dziwnie smutno
 
z zaciekawieniem spytał pielęgniarkę
co doskwierało niedawno zmarłemu M
aby, opisywać tak wspaniałe sielanki ?
powiedziała ; bo to był szczery promień
 
M – z pejzażem urodzony - od urodzenia
przyrodę widział w rzeczywistym świetle
z radością podtrzymywł na duchu
nie przesadzał 
w swym dobrodziejstwie 
z powiewem wiatru
dalej i dalej - zaległa cisza !
przez zakratowane okno ...
 
 patrząc na architekturę 
 
to tu miała narodzić się wielka myśl
to tu w klatce pytona się trzyma
to tu śmieją się kiedy balkon pęka
to tu fundują sobie kąpiel w lodowatej wodzie
to tu nikt nie boi się ręki rodziciela 
to tu postrzeganie władzy podlega ludzkiej ocenie

w mieście w którym jestem od lat
inaczej się poruszam
wychodząc na spacery
o czymś tam myśle
kto wie czy nie
o niuansach
 
patrząc przez zakratowane okno
w sezonie ogórkowym
niechcąco słysze kroki
tutejsza lokatorka
na tretuarze
była zjawiskiem
od ludzkich grzechów
nie mogąc opanować ciekawości
przez ramię
nie spuścić jej z oka 
 
to jej uroda zdominowanie
wpływa na długość relacji 
w kamienicy czynszowej
zdrowe powietrze
przyjaciół spotkać
bez szczególnego powodu