Poezja jest tajemnicą, którą próbujemy zgłębić. To rodzaj mowy i modlitwy. Natrętne słowa, które nie chcą sie od człowieka odczepić. To język i swiat zewnętrzny i wewnętrzny.
Poezja to kondensacja widzenia i języka, żyjąca własnym życiem. Biała kartka, bo na niej można napisać wszystko.
Biała kartka; bo na niej można napisać wszystko.
To – America Way
TO AMERICA WAY …( ... ) Rodacy ... bracia i krewni ... spotkajmy się w Teksasie !!!Niechaj to bedzie nagłówek z listu pisanego do swoich braci, kuzynów - zam. w Płużnicy Wielkiej na Sląsku ...przez ojca Leopolda Moczygęba – ( franciszkanina z okolic San Antonio w Teksasie w latach 1853-1854 ) ...sam będąc tam na posłudze duszpasterskiej - wsród osadników koloni niemieckiej.
Przyjeżdzajcie - - - a rychło ...
Ziemi, tu mają pod dostatkiem !
Żadnych podatków - - - w perspektywie danin !
Żadnej branki do prusackiej armii.
Słonecznie ... cudowny klimat ... zlewa się z sennym niebem
W czeluści ogród uprawiać ... ile się tylko (za) chce.
Patrzeć jak łany uwodzą porannym śpiewem
Falują wyprostowane, bez nie-pewności jutra, do słońca się śmieją
Bażanty, za fałdą terenu, zielono w puste przestrzenie
Dobrym owocem rodzi ziemia, nie na daremnie
Wierna pokaźnym łanem zakwita w kęs chleba i wina
Wiecej, niż ludziom potrzeba przez cały rok - uwierzcie
Bóg, dał do szczęścia ryb pełne rzeki i przyszłość głęboką
Raczy nam dać ziemia w duchu dobroci przez lata
Na każdym tutejszym zagonie wyżywisz siebie z rodziną
Niewiele pracy potrzeba przy jej obfitości, sen wymarzony
Albo ... roztropnie ... kupić i sprzedać ... z pomnożeniem dochodu !
Nie ma sensu, zbyt długo się zastanawiać
( od zaraz ) bez namysłu, zabierajcie swój cały dobytek
Sprzedajcie marne zagonki, ugory – poniechajcie
Zezbierajcie się w chętnych - - - całe wasze rodziny
Na rzetelny sposób - - - ( ja ) - - - to - - - wam obiecuję !
W tutejszych stronach, życie potrafi utożsamić swój wyraz !
Na pierwszy plan ( wylewa się tło wiekopomne) złapać oddechu nie mogąc
W glorii - wielkimi hasłami - ryte wieści w mig obiegają okolice
Płużnicy Wielkiej, Toszek, aż do Strzelec ( pod strzechy ) dobiegły
W żyłach Ślązaków - mrowią wcielenia - nieznane im światy !
Kiełkowały i rosły ich serca - drążone - świetlaną przyszłością !
W ludzkich rozumach nie ma odpoczynku.
Ksiądz Jegomość - - - świętą prawdę prawi !
Na oczywistość [ wino z gąsiora ] sygnowana wieść się powtarza
Burzeniem krwi w żyłach, nadzieja szczęśliwych się wyłania.
Jawi się z szumem teksańskich łąk i pól ... [ szansą się staje ]
Dzisiaj ... jutro ... pojutrze ... to takie proste ... jak nigdy dotąd!
Ku - - - „ Teksańskiej ziemi ” ...
Jechali - - - przygodnie - - - do Bremy, Bremerhaven
nie mając pojęcia, dokąd ta ślepa droga się iskrzy
i nocą błyska spod kół sfatygowany dym kopci z komina
w pulsujących drgawkach zziębnięci trzepoczą się ludzie
chcący za jednym przysiadem dojechać do celu.
Tobołki lokują w końcowym wagonie, za plecami wychodek
nadyma policzki. W uroku spojrzenia przygodne twarze
mijanych na [ bahnhof ] wzdłóż torów - dzień i noc ...
w ciągłym upojeniu, Na własne spozierają - sponiewierane ręce.
Wio – Hetta – Wiśta – Prrr r – Curik – za pługiem – był nawrot !
Od dziś – nie będą musieli batem zacinać ...
Koń, opaternie w zakleszczonej szczęce ślepym milczeniem
głowę chylący ufnie - wędzidła mowę dusił - zaciskając wargę.
Kiedy, bat bije po zadzie. lejce i słowa skore do przekleństw
Pełnią nadzieji śniedż się wdziera do pługa i lemiesz trawi.
W rozterce nad martwą bruzdą, własny wyśniony portret
Odganianie myśli przeoczonych w przeszłości
dwoistym lustrem w wyobraźni prostego człowieka.
Na małą chwilę, strach wietrzą i trwoga wędrującej grupy
Włóczęga, skryty w noc - czatuje - więc czujność pośród sukman
Od dna po karb w haftkach zapięci na ostatni guzik
Wciąż, nadsłuchują echa. Martwi cudzych kroków szorstkość.
I znów cisza, postokroć, to co przeżyte pozostanie z nimi.
Lśniąca myśl przemyka [ w oczach pamięci ] całe lata przychodzą
Za każdym razem pytają; czy łaska - już na nich spłynęła ?
Wszystkie odcienie szarości i mgła zwisa strzępkami z gałęzi
Życiodajna równina, pełna kwitnących sznurami sadów
Zbóż, falujących świeżym chlebem i miodem.
Dłuży się w sobie - droga poprzez - Dolną Saksonie.
Zwyczajem – nos wścibić wszędzie ...
Grupa wędrowców od [ bahnhof ] kroki kieruje ku brzegu morza
Nie widać bojaźni [ na samprzódzi ] z uwagą trzeba obserwować
Wszystko tu inne – na głowę się kładzie pęczniejącą obręczą
Zniża się wieczór – huczące morze i grube liny zgrzytają zagadką
Nikomu się przypochlebić – gdzie i na jaki wsiadać okręt ?
Jakieś tu dziwne panuje prawo i brak wrażliwości ?
Od rana siąpi, wilgoć, na tle swiatełka latarni trzepocze bandera
Wiatr zeskakuje – wzdyma trwogę piętrzącej się wody
Srebrną falą obmywa falochron, zimne ze zgrozy niebo
Sunie wskroś uliczkami. Ludzie się tulą pod kapotami.
Instynktem wiedzeni - wartę trzymają przy krzyżu,
Oczy mrużą do Panny Chwalebnej – Pełnaś Ty łaski!
Ich wędrówka podszyta rozpaczą złowieszczego przekazu
Nic nie mogą odczytać ani zgadnąć przyczyny
Nad własnym losem [ przejmujące ] mówią pacierze,
Naobkoło – wszyscy wtórują – ze śląskim akcentem.
Ty - - - Panie - - - jeden - - - wisz najlepiyj !
My na klęcząco szukamy Ciebie - idąc za wiarą
Dzięki Tobie - - - duch nasz ożywa
Krzyż - - - co go ze sobą niesiemy i dzwon
Też jest z naszej - - - rodzimej kaplicy !
Zwady niech (za)przestaną istnieć.
My, zaś razem - - - razem - - - bądźmy - roztropni !
Po rampie – świat się zahuśtał, ponad wszelką wątpliwość
Żwawiej podchodzą gęsiego - wyżej - wyżej - dziarsko
Schodami, chwiejnie – na pokład – WESER , ANTONIETTE, ( oba żaglowce )
Szare żagle mają [chorągiewek tysiące] kołyszą się na wietrze
Mnóstwo tęsknot i nerwów, radosniej serca pęcznieją.
Zygzakiem, monotonny horyzont, początkiem nowej wędrówki
Przecierają oczy – pomiędzy żaglami – mewy kołują.
Na , wolę boską ruszyli - - - 26 września 1854.
265 - tonowa drewniana łódz, a na niej około - 250 - ślązakówmoże i wiecęj było luda ... ( niektórzy gwarzyli, że drugie tyle ich było ) ... nikt ich nigdy dokładnie nie zliczał ...
Zatłoczonym żaglowcem ruszyli ... w pierwszy życiowy rejs!
WESER ... zapięty na ostatni guzik ...
Trwając na głębiach obrócony twarzą do fali
Prąc przed się orze jak chłop lemieszem skibę wywraca
Tam, jakiś człek stoi z kuferkiem, otwarta gęba
Mokre oczy patrzą do świateł i zgiełku
Dłużą się kwarty z miesiąca
W międzyczasie człowiek zabija się sam w sobie
Stygnie noc, zaczytana w gwiazdach
Dzień, znów się wypełnia słonecznym olśnieniem
Jasność myśli zaczyna pulsować z oddechem - zachwycać
Wszystko co nowe, to slepe intencje.
Pora zmierzchu, noc na morzu
Sny, mają z zapadłych wiosek
W niewiadomych porach dnie im się dłużą
Cierpki w ustach samogon – pozwala się rozweselić
Ku rozpaczy w głowie – chyba znów błądzimy ?
Przez ten wiatr porywisty - szalupa się przechyla
Cisza zapadła, patrzeniem oślepiona noc się przeciąga
Twarzą w twarz zachmurzone niebo i bryza upajająca !
Poniedziałek - - - żagle ustają - - - po raz pierwszy bezradne
Przecierając oczy - łzy się ronią - - - Nasza - - - skonała !
Pod gołym niebem - - - żona – J. Moczygęby – zmarła
Brzemienna była, pod fartuchem maleńkie serce rosło !
Spojrzeniem szeptała – Kocham Was – Drogie Istoty
Niemocą słów - dech jej zaparło – taka młoda i piękna !
Mąż ( na nią ) z czułością spogląda i gładzi po włosach
Drżący w każdym słowie, twarz w dłoniach skrywa.
Co będzie z ciałem ?
Sygnaturki jęk dobiega spod ramion krzyża
Wali do wewnętrz martwej ciszy – raniąc każdą cząstkę.
Morze rozpaczy rozhuczało się gradem łez.
Od tchnienia - duch lżejszy - odeszedł - uniesiony w przestworza.
Niewiasty z olejkiem, w pobliżu bledną najpiękniejsze słowa
Następnej godziny [ głęboko tonąc ] nie ma już po niej śladu
Kipiela morza i brak słów – świadkował zebranym w duszy.
Kronikarz [ powtarzając słowa ] notuje w sztambuchu;
Nie dane jej było dotrzeć do celu – odnaleźć właściwego klucza
Los tak zrządził – niesprawiedliwie – jakież to straszne ?
Dzień, znów wschodzi jak co dzień, od dednia samego
Jutrznią, śpiewaną ze zdrowym rozsądkiem przekonując wiarą.
Zaszyfrowanym widokiem rozkwita z obu stron błękit na niebie
Fale wody poszarpane na strzępki, znów przyjaźnie się łączą
W cieniu, mnóstwo postaci w beztroskiej mowie
Od żaru, krew w żyłach zaczęła tłoczyć się zuchwalej.
Patrz , widzisz ( hen) przed nami - - - ląd - - - ku nam zerka !
Port na widoku – portowy brzeg – oczekiwanie znojem się zmaga
Do niego wpływamy – ziomkowie – chórem – pieśni śpiewajcie !
Na kolanach – zwyczajem – fale wspomnień wracają do granic.
Odżywają na nowo słodko brzmiącą pieśnią – Boże, coś Polskę !
[ On] – ciągle widzi ukochaną postać, jej uśmiech sprzed dwóch dni
Widzisz – te, bujne gałęzie – rozcapierzone – w dziwnym przekazie
Zobacz, to – palmy, jak w naszym małżeństwie – spoglądają na siebie
Na powitanie – ich bose stopy – machają ramiona – ślą pozdrowienia.
Ziemia obiecana ...
Już wyrok wypełnił się w boskiej dobroci
Na nowym lądzie zuchwalej śmieją się twarze
Patrzeć, zrozumieć, do wnętrza iść trzeba
Wśród dróg zabłądzeni, przełykają ślinę
Gdy obcy z kpiną spozierają im w twarze.
Półgębkiem uśmiech, patrzeniem przez ramię
Wędrówki koszmar - niewiadomy początek
Byle nie okazał się eksplodującym dramatem?
Odrzućmy pychę, która nadyma policzki
Ostatnia deska ratunku - skrzywiona.
Na przodek - krzyż weźmy - na trudną drogę
Nieśmy z honorem los człowieka
Na ( obiecanej ziemi ) po jej bezkresach
Poczniemy (wnet) nowe życie budować
Nie (bez) powrotu w Ojczyste progi !
Niezbadane są nieba wyroki ?
Ludziom – od pól wyrwanym ...
Z kraju niewoli – rozterek, wojen i nędzy.
Dziś, wznosimy do nieba ramiona
Tułaczy los w podarunku troski
Tłumnie szczęśliwi z dotarcia do celu !
Hołd – czynią – dla portu Galveston
Przechodniom w Meksykańskiej Zatoce
Pod niebiosa pieśń leci ...
Serdeczna Matko ...
Bądź - nam żywym strumieniem
Iskrą pośród ścieżyn bezdroży
W rozterkach znaki Twej mocy !
Czując treść i wydżwięk słowa
Coś za coś. Nic tu po nas !
Dzisiaj jak nigdy - uważajmy na siebie
Skoro gasnąć będą latarnie !
Rzucają się w oczy ...
Ze zdwojonym echem nurza się zachwyt skojarzeń
Od portu idą w głośnej mowie – kolejna uliczka
Na końcach nerwów, kurzem podłoża docondrane stroje.
Katanki, sukmany, tradycyjnie na supły
Z koronkową kryzą w motywach – fartuchy, czepce
Kiecki, trzepoczą zwiewne u śląskich niewiast
Obrąbkiem kończące się – w pół łydki
W purytańskiej Ameryce, w jej [ interior ]
Za nieprzyzwoitość wielką uchodzi !
Na nogach schodzone – komiśne chodaki
Z litymi cholewkami wyblakłe buty odświętne
Kościółkowe – sznurowane pokracznie ciżemki.
Chusty wzorzyste z frędzlami, uśmiechają się szale
Wełniane kubraki z pętlicami w obrębie kreacje
U obcych wzbudzają – nieufne boczenie !
Są tutaj zagadkom, niecodziennym przejawem.
Mieniąca się w słońcu dziwacznie wystrojona chalastra
Snuje się niczym pies po Indianol-skim porcie
Zamaszyście szurając buciorami o jałowy piasek
Tam i nazad [ czekają na kogoś ] kto im doradzi ?
Co mają robić ... w którą udać się stronę ?
Od kogoś ... pozyskać ... wiarygodne namiary ?
Swojaka, księdza [ krajana ] jak na złość
Nie szło uświadczyć ... za – Kyrie Eleyson !
Pogubił się hetki – Nasz Naród w czekaniu
Po okolicy, ciasnymi krokami, ściele się ugór i piasek
Grunt kiepski, umierają drzewa, nadzieji zieleń zbladła.
Wśród jęków modlitwy i przekleństw
Winniśmy wzgardę dać winowajcy ...
Jeśli Bóg istnieje – poczujmy się zawiedzeni !
W takt ociężałych kroków nieliczna już grupa
Po bezdrożach, samotnie szła za cieniem w nieznane.
Do – San Antonio – z ciszą na ustach – to znów ze śpiewem
Iść nam potrza – inkszych pomysłów nima – trza obadać, skąd ten list
do Płużnicy dotarł o treści tak złudnej nadzieją ?
( Je tyż człek bamontny - jak niy wiy prowda - podropiy sie ino po glacy ).
Spijając słońce, idą w drewniakach, w chodakach, na bosaka, przez pola
Przez równinę, stopą pełną jadowitych tarrantul.
Grzechotniki, pełzają w ciemności – patrzą na swoje stopy
Kroki w natłoku stawiają ostrożnie ... a kysz ... a kysz !
Przodem - wsród spojrzeń z wyrzutem spraw cudzych ... idą - meksykańscy farmerzy.Zmówieni w porcie – właściciele rozklekotanych wozów, zaprzągniętych w rogate bawoły.Wiozą przybyszów (zawzięty) dobytek – poświęcony krucyfiks i dzwon z rodzimego kościoła!
Dzień ...
w gorącej przestrzeni
męczą się słońcem
mozolą z wiatrem upalnym na twarzy
wieczory nieco zimniejsze
w księżyca cieniu stoją
pierścieniem rozlewa się noc
ślepa po stronie nieba galaktyka
w ciemnościach rozmodlona
przypatrując się bacznie nurtom
w strumyku, raźniej przytupują nogą
z łoskotem piasek na suchych wargach
w swym gniewie przegrani
barwą wikliny otuleni
padają rzędem
Wody im brakło
nogi krwawo płaczą
kojoty w ciemności szybsze od antylopy
poprzez zakątki drogi nieprzebyte
garstka z nich - na wieczność ustaje
umierają na płaskim niczym patelnia stepie
dookoła dziesiątki – tysiące mil
bezludzia bez trumien na zwłoki
kaktusy jak drzewa z cierniem kłującym boleśnie.
Wędrowali uparcie ... noga przy nodze
pomiędzy ciernie blizny, swoją miarą
los ich był srogi na wybranej drodze
Ziemię za pościel najwygodniej mieli
i niebo – za przykrycie – migoce w ciemnosci
gwiazdy spadają, zewsząd kurz klęski i plagi
i widmo śmierci kpiąco zwodzi
i dalej ogarnia ironicznie trwoga.
Ktoś nam tu robi dowcipy - takie niewybredne ?
Stosując je całkiem nie w pore ...
Zdrada – oszustwo – ponad wszelką wątpliwość !
Ktoś, prawdą rzuca w oczy i waśń podburza ...
Ksiądz – nie jest [ czysty ] wyrugował krajanów !
Bożej Mądrości – polecajmy skruchę ...
Z przyciszoną wrzawą, burczeli pod nosem!
ks. Leopold Moczygemba, franciszkanin, pionier polskiego osadnictwa w Teksasie.
rozmachem szli – za daleko – zaszli ...
był dzień - 21 grudnia 1854 „w San Antonio osadnicy jakimś cudem odnaleźli księdza - Moczygembę, który powiódł ich znów około 100 kilometrów na zad, do miejsca, gdzie za kościelne pieniądze kupił dla przyszłych osadników ziemię od irlandzkiego bankiera Johna Twohiga ( przepłacając podobno - cztery razy )”.Meksykanie wyładowali toboły z wozów, zainkasowali umówioną należność i odjechali.I tu mały happy end: niedoszli osadnicy pozostali mocno zaskoczeni ; sami ... na płaskim, jak patelnia stepie.Nie było tu nic, nic kompletnie. Dookoła - dziesiątki mil ukrywanej pustki.W wigilię Bożego Narodzenia ksiądz Moczygemba odprawił – ( pod sławetnym dębem ) - pierwszą mszę dla osadników. Był to symboliczny początek osady ... nazwanej - Panna Maria.
Pod dębem – odprawiono wigilijną pasterkę ...
Panna porodziła niebiańskie Dzieciątko
W żłobie położyła małe pacholątko
Pasterze śpiewają na multankach grają
Hej - - - kolęda ... kolęda !!!
Skoro pastuszkowie o tym posłyszeli
Zaraz do Betlejem czem prędzej bieżeli
Witajże Dzieciątko - Małe Pacholątko
Hej - - - kolęda - - - kolęda !!!
Hej – bracia czy śpicie? Czy aby baczycie - dziwy niesłychane ?
Trwoga ta od Boga - - - właśnie, coś się dzieje ?
Jasność w nocy, choć nie dnieje – my ją taż widzimy !
Ino się boimy – patrzeć na to nocą – serca nam truchleją !
Z pastuszkami razem dziś się radujemy !
Gloria ... z aniołkami wraz wyśpiewujemy !
Bo ten Jezus z nieba dany ...
Weźmie nas między niebiany !
Hej, kolęda ... kolęda ...
grudzień się zjawił nagle ...
podkradł i przycupnął ...
z zamkniętymi oczami wróg i przyjaciel ...
przedswiąteczny nastrój podnosi na duchu ...
- - - no i ze wschodu – nie napadało ...
- - - nie nawiało – nie zabieliło z nienacka ...
- - - nie zimno ...
- - - nie marzniecie ...
wyście się - dość na śnieg napatrzyli ...
dość, wam nasypało po twarzach ...
teraz będzie już zawsze ciepło ...
boso, po trawie można tutaj cwałować !
modlitwa ... / nie jest orydinalna - uzdajana przez autora całości - APK /
- ks. Leopolda Moczygęby do Matki Bożej Dziekczynnej – po ich przybyciu do Texasu...24 grudzień 1854
- Świynto Maryjo - Dziewico ... Wiekuisto ...
Kaj yno umiyłowanie Syna Bozego, Kery, bezgraniczniy upodobał se Tobiy
Coby wydżwignońć pamiyńć poponad chóry janielskie:
- Wysłuchoj Ty nos i modlij się za nami wandrusami a beztoż szczynśliwcami
Co tukej ... Dziynki Oćcu - szczynśliwie doszusowali.
- Świynto Maryjo - wspiyroj Ty nos i wstawioj się za nami :
Pochlybioj - coby Bóg, uwolniył nos i strzog od wszelechniejakich złości
- Od wszelechniejakiego niebeśpiyczeństwa,
- Co na nos czychać łase i skore belekaj.
- Od wszelechniejakich mitręg, tropacji, marasu.
- Człek ich ominąć nie jest sposobny !
One stojom na naszyj drodze i bez końca medytujom !
- Świynto Maryjo, Dziewico - Dziewic, od wszyskiego zgubnego
wspiyroj nos fest yno bezto do samego końca - nie puść nos po omacku
- Świynto Maryjo, Pani nieba – od wiekow Królowo całego świata
wspiyroj nos wdycki w każdym kroku - Ojcze nosz, keryś w niebiosach
- Świynto Maryjo - nadziejo wandrusów - - - modlij sie dziś za nami ...
wesprzyj Ty kożdygo – dziś tu markotnygo - smutnygo - zalęknionygo.
- Świynto Maryjo, najdobrotliwszo pocieszycielko uciekajoncych sie do Tobie,
Ty nos wspiyroj i módlij się za grzychy i zaniedbanio podle naszygo żywota.
- Świynto Maryjo - wysłuchoj - pytomy ! Nos, co tu - na obcej ziemi żywot skorzy zaczynać
wzdycki sie do Ciebie uciykomy, niek-by nosz ludek - odczuł Twojom pomoc - - - zawżdy.
Tukej - dycki fajnisty wiaterek zawiywo. Widzis tera, wiela poradza dać uciychy.
- My, błagamy wsparcio. Świynto i Chwalebno, najmilyjsza Bogu ze wszyćkich Niewiast.
- Matka Dziękczynna - - - Panna Maria - - - na dobre i na złe !!!
Panna Maria - - - na dobre ...
( choć więcej na złe )
Boże, któryś na pustyni
Błogosławił pięciu chlebom
Niech Twa łaska nam przyczyni
Chleba, życia, ku potrzebom.
Bądź na wieki pochwalony nieśmiertelny Panie
Twoja łaska, Twoja dobroć nigdy nie ustanie
Uchowaj nas, dopóki raczysz na teksańskiej ziemi
My, lud wierny, skrywany pod skrzydły Twojemi !
Tyś nam słoneczko świeciło nad głową
I księżyc srebrzysty prowadzisz za sobą
Tyś gwiazdy rozrzucił w przestrzeń lazurową
Tukej zima w kręg bez śniega - jasnolazurowa
* * *
Kiedy oczy otwierał nabrzmiałe lękiem na Amen
Wzniósł je ku niebiosom i wyrzekł w pokorze
Ty, co opiekę masz nad tym wokoło
Myśli moje, słowa moje – pobłogosław Boże
Potem wiernych – troski, znoje
Poświęconą skropił wodą
Wielki Boże, dary twoje
Niech do szczęścia nas zowiodą.
Noc ...
głucha pustynia
otoczona strachem
dookoła cisza
ani ptak się nie odezwie
ani liść na wątłym drzewie
razu nie zaskomli
głucha cisza hen daleko
dziarsko księżyc wschodzi
splendor widać nieba
w mroku kroków roztargnienie
matce oczy mdleją
czuć westchnienie bólu
dwa grzbiety pękate
spódnica spodnioki
dycki patrzom pod nogi
pierwsy krocy mąż brodaty
gadzim jadem ukąsana
omdlewa niewiasta
nie potrafi iść przed siebie
moje serce jest dla ciebie
w domu małe dzieci
widząc kogoś w czerni
dramatycznie zasłaniają oczy
bliskich śmierć, wielki ból
Na pustkowiu łzy
Gdzież ta chata mchem obrosła
Co mnie wychowała ?
Gdzież jabłonka tam wyrosła
Co w ogrodzie stała ?
Gdzież to źródło czystej wody
Z pod ziemi bijące ?
Gdzież ten widok w duszy młody
Jak kwiatki na łące ?
Chata w gruzach obalona
Źródła bić przestały
Jabłoń w kaktus zamieniona
Jeno łzy ostały.
Dola ...
w ocak ciymno serdce boli
i zapłakać kce siy
pódym sukać lepsy doli
wywoływać w lesie.
przyjońć chlebym, solom przyjońć
W scyrej gościnności
Odezwij siy lepso dolo
I zawitoj w gości.
Na pustaci między krzewa
Darł siy pośród ciszy
Ale słowa wiatr odwiewa
Dola nie posłysy !
* * *
Och - ni mosz tu ciynia
jako w olszynioku w lyszczynie
co gowa osłoni
Och - ni mosz tu wtóru
bo strumyk nie płynie
ze szmerem po błoni !
ku nim tęskniy z wieczora
z jutrzniom wzdychom i płacze
com pożygnoł nie wczora
jutro niy obacze !
(...) w dniach zwątpienia
Gdzieś pod niebem pod dalekim,
Na tułaczce, na wędrówce;
Pieśń tę dały nam przed laty
Bohaterskie, polskie hufce ...
Pieśń co serca nam rozgrzewa
Na Alp szczytach się poczęła
Grzmiąc jak górskich wód ulewa
„ Jeszcze Polska nie zginęła ” !
W dniach zwątpienia w dniach katuszy
Tyś, o pieśni nam pociechą
Nieprzerwanie gra nam w duszy
Raz schwycone twoje echo
Tyś na niebie mleczną wstęgą
Coś nam nowy cel wytknęła
Tyś nam hartem i potęgą
„ Jeszcze Polska nie zginęła ” !
Cień, co staje o zmierzchu ...
1.
Wypalone słonko z pozoru się skrywa
Kropelkami rosa roślinność okrywa
Rozgrzane powietrze w cieniu nie ulżyło
Trawy stulają spieczone kwiatki
Pochylają główki na łodygach bratki
Niczym srogie węże ciała ich skręcone
2.
Dzieci usnąć nie skore
bolą brzuszki od głodu
pszczoły brzęczeć przestały
nie zbierają miodu
kowal młotem nie wali
nie brzęczy żelazo
Wszystko śpi już bez ducha
noc ziemię okryła
Bóg, kotarę zasłonił
ciemność izbę spowiła
On, nam senność darował
dla spoczynku po trudach.
A. Piaskiem po oczach ...
Dalibóg – Ślązacy, wsadzili ziemnioki,
Darnią przykryli, gliniastą skorupą
Na jałowej ziemi wystrzeliły kiełki.
Słońce, zrzuca snopy światła - złociste
Z rana, hojnie dzień się snuje - świt wzlotem
Ku wieczerzy, słońce schodzi - głową w dół.
Ziemia drzemie powalona w spoczynku
Kiedy lato praży słońce, cierpnie skóra na plecach
Pora suszy pali w krtani, głowę od snu odrywa.
Wzdłóz drogi śmiech gaśnie, węży pełny garnitur
Febra czycha obrzydliwa, nieznajome chorości
Dziesiątkują Naszych ziomków pleniące się zapaści.
B.
Czy widzicie tą lepiankę za osłoną mroku
Przy kolebce matka we łzach nieustannie ślęczy
Niespokojna o swe dziecko co w zagłówku niańczy.
Z wielką trwogą wciąż spoziera na twarzyczkę bladą.
Przypatrując się oczętom skargę dziecka dzieli
Niepokojem w roztargnieniu w oczy se patrzeli
Zapadnięte ma policzki, oddech ciężki na kredyt
Czegóż by Ta nie dała - by mu życie ocalić
O Panie; bez wahania wyrwe włosy - byle jutro oddalić
Płacząc rzewnie, każe zasnąć dziecięciu.
Na skraj świata powędruję dla Ciebie.
Wszystkio oddam ... życie swoje ... dołoże.
Coraz głośniej śpiew ptaków, co budzą o świcie
Z taką samą czułością w ostatecznej udręce
Ósma rano [ nieszczęsna] załamuje ręce.
Na samprzódzi [ onego ] nieszczęsnego poranka
Ojciec pęka, gdy próg izby przekroczył,
Widok smutku zastaje [ więc się stało najgorsze ] !
Na pagórku mogiły, stosem cierpień usłane
Sztywne rzędy w świetle świeczek
Przekonujom się rychło, tak być jednak musiało.
Krzyż na drogę ...
Morze - którędy wkrótce popłynie nasz okręt
Powiedz, dokąd podążasz z rytuałem ulewnych chmur
Równiny i góry, szeroko rozlany zuchwały kontynent
Na linii przepływu, za kręgiem widzenia, zdwojone obszary wód
Zatopione w milczeniu wyspy, ciekawie z falami się biją
Kołujące ptaki w romantycznym zwidzie.
Do jakiego portu zahaczę?
Zrozum ludzką udrękę ?
Przy porannym słonku, obłoki zeszły na gliniasty brzeg
Dwie żarłoczne mewy bój toczą o kęs
Skórka z chleba i morskie ryby pływają
Wzdłóż burty, wszystko staje się przepełnionym lękiem
Falą rozkołysany pokład i chłód wieje, pod stopami drgania
Morze jest ciągłą kipielą - dławiącą ością
Od głowy do ogona, głębią idącą przed siebie
Dzis, wszyscy są razem, patrzą na wszystko
Z rękami na podbródku upiorne myśli.
Horyzont daleki, widok oderwany od brzegu
Do gwiazd wieczornych spazmatyczne ścieżki
Z obu stron awantura wiatru i niezmierzone morze
Na ludzkich oczach, wielokrotnie odpychając się falą
Od kilkunastu dni pod wpływem emocji
Wschody, zachody słońca z otwartymi ustami.
Parowiec z kominem z nowym symbolem
Oliwna woń i pokładowych łańcuchów chrzęst
Bandera, trzepotaniem na zachód budzi zrozumienie
Okręt, płynący pod prąd, w turbinie piana się miele
Prącą falę wyrzuca, morskim węzłem się krztusi
Kropla w morzu, wachlarze bełkoczą, falujące półkola
Muskają o nadżarte nabrzeża. Szturmem fala się wżera
Szerokością zatoki, przypływ i odpływ w ruchu bez końca
Rytm morza - wchodzi, wracając wychodzi
W takt oceanu, niebo i ziemia w bezgranicznej toni
Morska latarnia, kołysze się wspomnieniami lądu.
Ellis Island – wpływamy zakolem na nie otwarte już morze
Mewy i krzewy w okopach wody.
Z biblii czytanie, wina rozlewanie
Stoimy wryci w duszne staroświeckie odzienie
Ponad zwierciadłem wód, w nasze wnętrze się wtacza
The Statue of Liberty - Statua Wolności - dumna witając każdego !
PS.
łacny dudków ( mój dziadek ) dotarł na drugi kraniec „ ziemi obiecanej ” w 1905 r
100 lat pózniej - wiersz ten wyzdajał, Andrzej Pitoń - Kubów - 2 pazdziernik 2005 r
Uchodźcy - sierpnia 80 ...
bez żadnej wersji wariantowej
zbuntowani wobec ludowej Polski
na znak protestu manifestując
swoją werbalną niechęć
to ewidentna prawda
rozpierzchli się bezpowrotnie
po kilku nieudanych próbach
nie było w tym logicznego związku
kwestia to ważna nie raz bolesna
wplątana w wir spraw nieskończoność
z oczami czerwonymi od niewyspania
klątwa komunistycznej dominacji
rozległą linią korowód portretów
wypchane pomniki bohaterów
uważane dziś za warte śmiechu
bezcelowe karne zakłady
internowani na przyczółkach świtu
nieświadomi i słabi bez krzty złej woli
ubek wśród nas za odpłatą czatuje
i tak się nie dowiecie ?
dziś, trzeba głośno o tym
o wydarzeniach o których milczą
z tego powodu żywimy nadzieję
pamięć o czynach trwać musi wiecznie.
TRANSAMERICA
(na truck-stopie w Californii)
Pędzą truck-i szalone, ogromne
Zmęczone twarze, nieprzytomne
Szum wiatru we włosach,
Na ciele potu perlista rosa
Daleką drogą, gnają przed siebie
Upalne słońce praży na niebie
Żar wielki z nieba doskwiera
Kolarze mijają się na rowerach
Wzgórze, strumyk i most na rzece ucieka
Jezdnia szeroka do celu daleka
Lepkiego asfaltu pomruk słodki
Roboty drogowe, uważać na wypadki
Oczy szeroko otwarte, noga z gazu
Nie możesz zatrzymać się ani razu
Truck Stop - łąki zielonej skrawek
Chwila odpoczynku, malutki przystanek
Przymykasz oczy, spokój błogi
Lecz to nie koniec żmudnej drogi.
PS. Dedykuje polskim kierowcom (trucków) dalekich tras
Gwarnie dziś wszędzie, tu i tam …
1984 wrzesień, odbywa się Sejm Związku Podhalan
Po tylu rokach poświęceń, upadków i wzlotów,
Stoimy przed faktem w góralskim przebraniu
W gnioździe, w Biołej Izbie nie sukojmy suflera
Chciejmy być samodzielni, według włosnej koncepcji,
W wykrzycanych dyskusjach, zdaniach krótkich,
Zamiast bojek, pokazujmy naskiego cłowieka, rodoków
Na obcyźnie, ozmiyłowanych po ostatnie rzędy ...
W naskiej, góralskiej tradycji i zwyku.
Sabałowo nuta, spod smycków siy wymskła
Ulatuje, precki siy nosi, po nieswojej dziedzinie
Gęślanym echem, po zrębak dziwacnyk budowli
Miłość ku ślebodzie, w radości śpiew siy rozlego
W powietrzu, fabrycnych kominów dotyko
W promieniu kilku mil, niebotycne wieżowce
Z niepokaźnym kościółkiem pośrodku.
To hyr nas ( honor w diasporze ) roki bytowanio
Pasierbów miasta nad słodkim jeziorem Michigan
Podhalańsko misja, by swoim wnukom przekozać
Nute, po nucie, puścić w obieg, naskie obycaje
Choć obcy widnokrąg i życie biegnie tu innym rytmem
Stulanie języka. Podholanie wiedzom o tym nojlepiej
i rosnom w świadomości, nicym ta data – dziś tako okrągło.
Po tylu rokach, po tylu ... na straży marzeń, w harmoni
50 ... [ p i ę ć d z i e s i ą t) z honorami mineno w paradach …
Galowe przyjęcie, urocysty obchód – kwiaty
Sejmowy Bankiet, wstęgi przecięcie – na nowy cas.
Moc ludzi przysło, na ucieche sala siy wypełnio – tłum i zgiełk
Wyzdajani, spojrzenia w szeleszczące tybety, jedwobie,
Fiolety. Klejnotami oblepieni w szlachetne kruszce.
Dziś siy paradzom, tońcom, pijom. Faluje tłum wytworny.
Muzyka gro, do zgiełku wtóruje, rozplątuje nogi.
Okna, dźwiyrze, ozewrzyjcie na oscierz, nojwyzsy cas …
Nutom, dajmy ulecieć, bo - nik nom tutok nie bruździ !
Niekze nos - po sąsiedzku usłysom - ajrysze / irlandczycy /
Nuta - niek stela wyrusy - nie jedna - ba dwieście,
Na nowe jutro, pojutrze, na rok cały - do zycio siy ocknie.
Jak drzewiej, choć świat mo - woźniejse sprawy na głowie.
Muzyke - posłysoł komedyjnik i okpiś ... Sabała,
Starej daty muzykant, złóbcoki (nosowoł w rękowie).
Skrywający treme - kcioł poznać rodoków z atomowej ery,
W pośpiechu - zjechoł fasiągiem z nieziemskiego grodu.
Tu, karcme napotkoł - - - w niej pełne jantołki gorzołki.
Wloz do [ inside ] i okowitej - kworte - wloć kozoł …
Piwo w [ pitcherze ] zamówił ! Pociagnon roz, drugi i piąty,
Dwudziesty piąty ... potem … nie przerywając picio,
Pocon cytać kronike z wydarzeń, tutejsego zycio !
Nogle, włos mu siy zjyrzył i kłabuk do zadu odchylył,
Ciupagom ( co w gorzci dzierżył ) kielo sił – vis a vis uderzył
Nieziemskim głosem ( dosadnie ) oburzenie swoje wymierzył.
Do tłumu ( donośnym głosem ) słowo siy niesło - muzyka ucichła!
- Ej ty ... w biołej kosuli z non-iron-u - skrowanej …
- kutom spinkom juhaskom - na piersiak spinanej …
- Coześ taki honorny - kaześ, portki ( góralskie ) zapodzioł?
- Kany’z - cucha - kapelus z kostkami. One by rade - z tobom w paradach?
- Cemuś ik na siy nie zawdzioł - - - pewnikiem siy ik wstydzis ?
Gościu - przeleknon siy - tak okrutnej wrzawy …
Trucicielke ( przez słomke ) w pośpiychu wysącył …
Mocno siy tym zmitygowoł ( odeseł ) boł siy burniawy.
- Ej ! ! ! - wy - paradnice - ka’z wase korole, gorsety, spodnice?
- Moje dziatecki w głowicki płowe …
- Cyście, zabocyły ojców swoik mowe ?
- Kiedy wlezies między wrony - musis krakać tak jak one !
- Od kiedy tempo basom - podpieroł akordeon ?
- Jak tak pudzie dalej - trafi w niego - pieron !
Sinymi wargami porusoł ( tysiące niegodziwości ) kcioł im wypedzieć.
- Mniesciy na śyćkie sposoby chcieli nazwać (pachołem),
- Ale, pośród wos - mili rodocy, nie kcem być - warchołem !
- Intrygi, plotki, zwady, sukanie w tym syćkim winy
- Powiedzcie bracio rodocy - jakiez som tego przycyny ?
Po telu rokach, po telu Sejmach, znów gwornie - tu i tam.
Kolejny Sejm Związku Podhalan, nie na pokaz - dziś siy odbywoł
We włosnej ( sercu nojbizsej ) bo Naskiej - góralskiej chałupie.
Godnie więc dzisiok ( wysłuchojmy ) Sabałowej mowy
Musimy, jako tyn - - - Orzeł tatrzański - - - Orzeł nas bioły,
Po tropach zadymki - naznacyć - przemyslany - ślak nowy.
DELEGATOM - NA XXII ZJAZD PODHALAN W AMERYCE
Na wielkie dziś przecie zbiyrocie siy rady,
A z rad tych wielkie, majom powstać czyny,
Przeto bez uprzedzeń, w myśl starej zasady
Zbierojcie siy - jako jednej Matki - syny.
Niek’ze z ust wasyk ślachetne płynom słowa,
Niek, kozdo urada z przemyślunkiem siy zmiyrzy,
Delegackiej przysięgi, niek kozdy dochowa ;
Wierności Związkowi w Miłość Macierzy.
Radźcie; coby Związek - na długie, długie lata,
Pod skrzydła zaskarbioł lud podhalański i dziatki,
Coby nie zagineni, wśrod obcego im świata,
Polski sprawami zyli – Nasej wspólnej Matki!
A kiedy po Sejmie do Kół siy syćka wrócicie
I przy związkowym raźniej staniecie pługu,
Niek’ze robota zgodno - plon wydaje obficie;
Owocem niekze by była spłata, choćby ... (cąstki)
Nasego wspólnego, na Domu Podhalan długu.
911 WTC TT
RIP to all the innocent victims who had their lives taken by the 911 tragedy
1[ 911 ] w tym dniu; tropem śniętym po niebie gniew się afirmuje
za echem prawdy w ulicznym ścisku, śmierć od zwątpień truchleje
w lęku ulic z głośnym jękiem biegną żywi, co śmierci cudem uszli
w porę, parę tysięcy istnień [matko litościwa] aż do dnia sądnego,
odważnie, w górę schodami brną na niepewność, w policyjnych mundurach
posłuchali rozkazów śmiertelnego krzyku. nie dla zaszczytów i sławy
padają z nóg, w ręce losu wtuleni z bezludzkiej woli, tysiące zranionych
przebiegle zabitych krocie, na zewnątrz są winni, w prostocie swej obłudni.
2
pustymi słowami serca nas bolą, wściekłość, od zwątpień wrześniowych następstw niebo
w ruchomej przestrzeni, rozpędzona smuga po wrakach zagina szyję, na wietrze
dzień przyszły niepewnym pomostem, raz jeszcze alarm krzyczy z kontrolnych wież
tysiące stóp nad ziemią (nie) ziemską klęską, ma znaczeniue - - - najsmutniejsza z rozpaczy
zawieszona na skraju nieba, śmierć opętana w kręgu ciszy, pułapką, raną krwawiącą
pod stopą [ KiBLA ] zaminowana, w tunelach kurz opadł, z trwogą wyją do pożogi
Armagedon - - - popiół się sypie, gruzu strzępy, żelastwa stos ocieka ogniem
wiele kontrowersji wpleść ( potężne jest zło ) haniebnego aktu - ochydny czyn.
3
nie można dłużej zwlekać, aby dostrzec wejście do wnęki następstw, móc zabijać
nie po raz któryś, z nagła [ IBLIS ] odważył się przyjść, lawitować, przeszkadzać
w nie obliczalnie zaplanowany dzień, przy uchylonym oddrzwiu oczy rozwartych
korytarzy, nie wysłowiony gąszcz, rządową furtką potrafią wejść w nasze ściany
wniknąć nachalnie, głowa węża tkwi pod gorejącym drzewem, skucząc na dywaniku
mistyk, wargami wiary zręcznie karmi sen z maku, za jadło postne niebo penetruje
skrycie, do rąk wkłada miny i rzeczy śmiertelne, aż do krwi rozdźwięku się raniąc
„Bismillah”, kładący czoło na kamyk - Al-Kaidy, ofiarę składa z kozłów ofiarnych.
IHWH - zzuty, szedł blisko obok żywych przestrzeni, kamuflaż w strefie naroża
uszczerbione słowa, w człowieku się wypełnia czytelna historia (nań) śmiertelne poty
na politykach plama - (US-tawy dygocą) gołosłownie wypaczone manewry,
czułe na ogień, w załomie widma myśliwców z pełnymi koszami uchwał i paragrafów.
oczy we łzach ...
1
a gdyby do bazy WTC wpleść lament, rzewny krzyk i strach kompleksu
gdy wokół tłumy, broczące w wezbranych kałużach ran, z głową wtuloną
desperat frunie, w cielistości obłudy strach śledzi, zagadkowy dziedziniec
z rękami wyrzutów, zmartwienia, przez wiele dni - nawiedzała ich będzie pamięć
na górze, przepaść widzi swój cień, na skrawku schodów traci nadzieję
stojąc pokornie, pochyla się dym i żar, w zagłębieniach nozdrza drażni
z czterech stron ciała obok ciał, z nadzieją większą na sen wieczny idą
w pędzie, szaleństwa zmysłów opadających, niezręcznie się czują odłamy z elewacji
ruina przy gruncie, popłoch rozwagi, wściekłość ohydztwa, anielskie modły
przestały uprzykrzać atelier, z ram TT ( Twin Towers ) wyskakują następni
z okien nad sobą, zagęszczenie, rodzi się eksperyment myślowy, niebo ciemnieje
to nie jest banał w motywacji rozumu, gasnących zmysłów eksplozje
twarze jak żółć zardzewiałe, w globalnym rozrachunku brzęczy złoto,
przygniata i kłuje zdeterminowane zyskiem, źrenice nad głową się kręcą
karuzela nieszczęść, na żywo, mnóstwo spraw pogmatwanych rozwikłać
wśród bomb i kul fałsz niepokoi, śmierci ogromność negatywnych zdarzeń.
2
krętacze niech się nie kręcą od zmierzchu do cienia, puenta w świetle jupiterów
wśród świata małe zaćmienie, upadły kości (powtarzają się kwestie) wrażenia skaczą
po rozbitym szkle, królestwo śmierci, transmisje na żywo, w zbiorowej żałobie
niekończąca się księga, w blasku tragedii żmije wywiadu, z podziemia pale wystają,
przebite na wylot ciężarem upadku, pomarszczone koło zapaści, awaryjne systemy
zawodzą w zbiorowej żałobie, na państywowych pogrzebach głośniej niż normalnie
za parawanem żar spopiela skrzywienia, nad rumowiskiem wież ból od zniekształceń.
żywiołem słów iskrzą osierocone więzy krwi, czerwone wstęgi szarf przesłaniem
na białej płycie z marmuru, martwe strofy, nazwiska głęboko wyryte rylcem
milczą, wypłakane w tajemnicy rozpaczy, w głuchej ciszy szum krwi, pojąć
nieboskłon, niegasnąca gloria, w ukojeniu szare znaki [ argumentacja ]
podąża w przeciwnym kierunku, pociechą na jawie, ciemność trwa niema
zagłusza klaskanie, klątwa jutra kluczową się staje, kamery nas obserwują
od zewnątrz myśl śledzą bacznie, na najwyższym szczeblu wciąż twierdzą swoje.
Chicago ...
( inaczej - wietrzne miasto )
wieżowce
zadają szturchańce niebu
łaskoczą gwiazdy
chmury wiatrem gnane
gałęziom wiatr
rozplata warkocze
we włosach babie lato
w słoneczne cętki
miasto patrzy
milionem odcieni
szarości i blasku
uniesieniem
wesołe raz smutne
latarniami zamyślone
w firance uwięzione myśli
czuć tęsknote
stary wiarus …
„na obczyźnie tyle rzeczy nam się nie podoba I nie podoba, ale mimo tego czujemy się jak w domu"
Siedziało ich dwóch
stary i młody ...
w szóstym dniu przyszli odpocząć
Ten stary, był łysy ( kombatant wojenny )
co szlaki bojowe forsował
Ten drugi - milczący
nikomu nie znany ( o lat dziesiątki ) był młodszym
Siedzieli tuż obok - za barem przy piwie
na zbiegu ulicy
Pulaski and Archer
gdy słońce już zgasło a blaskiem świeciły latarnie.
Stary rozmowny, wszak ( ciężki przypadek )
Szczęśliwie przeszedł bojowym szlakiem
Medal nie jeden - pierś mu dziś zdobi
nie jedna śmierć - zazierała w oczy.
Patriota ( wie tylko swoje )
Rozum mu został w tamtej epoce ( nie może się wytaraskać )
Zapomnieć nie zdołał, więc ciągle szuka starych symboli
Trzydzieści już ponad - lat upłynęło
On, ciągle nosi na stopach - wojenne pęcherze.
Bolączką lat - tamtych
nie sposób mu deptać po ziemi matczynej.
Czas, tak bardzo skandalem powszedni
zatoczył nim błędne koło.
Do dziś nie świadom
przejrzawszy tutejsze gazety
że taki bałagan.
Kto więźniem reguł ruskiego systemu i czemu?
Od dawien dawna nie wspiera
sprowadzanych z Polski produktów
bo to jest skandal !
gdy tutejsi handlowcy wspierają ten system
Kolaboracja,
w dodatku towar jest z ( c i e m n o g r o d u )
Nie lubi
ma za nic
importerów
polskich handlarzy - piwem i wódką
Z polskich symboli najwyraźniej ceni
B ó g , H o n o r , O j c z y z n a !
Tylko, że Ta - za żelazną kurtyną
w dodatku - Orła w Koronie - jej brak !
Mazurka Dąbrowskiego - kocha
jeszcze
przedwojennych oficerów
Boleje nad ich - bestialskim mordem
Katyń - ta rana - do dziś w sercu nam krwawi.
Powiedział także [do młodego ]
że. jest tutaj od niedawna
przesiąknięty tamtym systemem
i jest mu obcy
Czemuś, przyjechał do mojego kraju ?
- Nie możesz mieć (jak ja) stałej pracy ?
( ... ) trzeba się było uczyć angielskiego
a nie ruskiego
Korupcja i wojny skandale
dla narodów
wchodzących w skład państwa
sowieckiego!
Sam dorabiał - do renty
nocnym stróżowaniem
pomimo przekroczonej siedemdziesiątki
miał dobrą pamięć i serce
wysyłając siostrzeńcom symboliczne dary
na drugą stronę ( wielkiej wody )
szkolne foldery z rysunkami żołnierzy
gumę do żucia kawę
koszulki ze Statue Of Liberty.
Siedziało ich dwóch przy barze
w przytulnym - saloon - pub
Młody milcząco pił piwo
i słuchał pogwarek weterana.
Pan starszy - pił z kufla
bez soku, bez piany
przegryzał preclami i śpiewał
Polskie piosenki
( ze starego kraju )
o przedwojennych treściach.
Za Chruszczowa, wszystkim było źle,
zimna wojna ( wy - odcięci od świata )
Za Breżniewa, jeszcze gorzej
( pranie mózgu, lasowanie rozumu )
Mózg mamy wszyscy
ale nie wszyscy - dość rozumu
Sam - jadał chętnie wędzone ryby - Omega3 !
Nic inne nie posiada podobnej wartości
Wybierał więc ości
układał obok
do pełnej już popielniczki
Przeraża mnie ziemi skalpowanie
tej pojałtańskiej części Europy
Pozwolił oglądnąć swoje dokumenty
( green cart and social security )
Stwierdził, że w kraju nad Wisłą
co czwarty obywatel
to wcielenie partyjnego.
Wspominał o wojnie bolszewickiej
o spisku na życie Kennedy’ego
Swojego Życia nie kocha
śmierci, też się nie boi
( ona sama przychodzi )
kiedy – jej się spodoba
Jego kolega co był ze szwadronu
twierdził podobnie
jednak już się stąd wyprowadził
tylko dusza jest nieśmiertelna !
Chcąc umocnić kurs dolara
zamówił jeszcze ... d w a p i w a
przekornie, ale pouczająco,
że, tu na gościnnej ziemi Washingtona
Do tawerny zachodzą tylko tacy
co mają w banku przynajmniej ... 2 koła
to znaczy
że, wiedzą i krzepko stoją na własnych nogach
Ameryka, to taki tygiel z obietnicą wolności
między morzem i lądem
Tu, dla Polaków
na zdrowy rozsadek
można by zrobić coś dobrego
Z Polakiem, jednak - nigdy
nie jesteś pewien do końca
Gdzie naszych dwóch
tam dwadzieścia dwa
odmienne zdania
Przy piwie siedziało ich dwóch
w tavernii przy Archer
Młodym ( tym obcym ) byłem ja
nowoprzybyły - zza żelaznej kurtyny
Pijąc piwo z weteranem
poznawałem wyrwy i mity Ameryki
Skomercjalizowana góralka egzystująca w nowym świecie
widziana na zdrowy rozsądek w Chicago ...
- patrzy w lusterko, przed skręcaniem daje znać migaczem
- obraca się, odchyla do tyłu - uśmiechnięta mówi po angielsku
- siada, lekko skręca stopy pod siebie, zakłada nogę na nogę
- wyjmuje notes z aktówki, kalendarz, pośpiesznie zapisuje notatki
- rozmawia przez telefon ( Samsunga ) patrząc na wystawowe okno
- przekłada rutynowo torebkę na prawą stronę siedzenia
- odchyla głowę do tyłu i znów śmieje się radośnie ( bussines woman )
- odkrywa w sobie wartości o których przedtem nie wiedziała
- oblicza, że na czynności domowe poświeca 9 i pól godziny, nieodpłatnej pracy
- wracając do swoich tradycyjnych zajęc - lubi to robić w otoczce
strażnika domowego ogniska, kiedy ucichną rozmowy o wielkich sprawach
- idąc do łazienki poprawia włosy, maluje usta czerwieniom, pocierając wargi
- zamyka drzwi wyprowadzając ciało prawą nogą i biodrem
- po domu chodzi w ( papuciach ) z owczej skóry, czarnych rajstopach i podkoszulku
- bez stanika, przytula się obejmując dłońmi splecionymi na szyji
- wypina pośladki, podkurczając kolana napina skórę, zastyga, kładąc twarz
- na poduszce wypchanej gęsimi piórami - przestaje pracować - odjeżdża ...
- leży na boku, śpią jej włosy, ramiona, usta, oczy nie mrugają do tych poza nią
- podąża ścieżkami życia, wypuszcza swój uśmiech, w góralskim spojrzeniu
- zapał, dążeniem do normalności, do konkretu, do życiowego sukcesu
- każdy z nas przyspiesza kroku, marzy, by mieć pracę swoich marzeń.
niejeden co zszedł na drobne …
w PRL
mijały
dni
miesiące
jak każdy
inny dzień
lata
Ty
znany od lat
dr. docent
uznawany
ceniony
naukowiec
i nagle
okowa
nikomu
niepotrzebny
odpad
wróg
ustrojowy
został
wyrzucony
na margines
życia w USA
na pohybel
na zatracenie
ofiarą systemu
z empatią
w ludzkiej
pamięci
równy chłop
PS.Koledze z pracy na kontraktorce, równy chłop: mgr dr doc. z politechniki – Zbyszek!
ciężko mu było dostosować się do nowych okoliczności, wykładowca na uniwersytecie,aktywny działacz Solidarności... poczem został bez pracy ... polecono mu wyjechać...?