Właśnie tam

Gdzieś - kiedyś
Wiem że, na Podhalu
Niewielki skrawek mojej
Naszej ziemi
Był on Naszym początkiem
Wiosny kwitnącej 
Lata, aż do jesieni
Niech dniem i nocą 
Nasze życie kolorami się mieni

Boże mój, nie daj 
Bym, rzucony był jak kamień
Złamany jak drzewo
Powstane, tylko podaj dłoń
Nie daj nosić ciężkiego krzyża 
A jeśli ma być 
daj krótką droge
Nie zawiode 
Doniose do końca, 
Tak daleko jak moge.

Jestem z gór


Z którymi igrać nie można.
Majestatycznych z koroną w chmurach
Mogą zwiastować złe rzeczy
Śmierć i rozkojarzenie w ludzkiej słabości
Patrzą na wszystkich, którzy przychodzą ich uczcić.

Jestem z gór pokrytych śniegiem
Zaprzepaszczonej Hali, okolonej drzewami
Więc patrzę na jutro z wysoka
Na wieczność w niebiosach,
Wszystkie rzeczy przeszłe, teraźniejsze i przyszłe.

Uznaję ich boskie stworzenie,
Ale, nie potrafię wyjaśnić najmniejszych cudów.
Narodziłem się z tej ziemi
Kośćcem czasu z elementów
Wiatru, deszczu, ognia, dujawic.

Jestem z gór ( góral ) ślebodny
Piórkaty w dziedzictwie bez skaz
zakorzeniony język gwary
Ojcowizna wpadła w niepowołane ręce
Przestrzeń nękana w niedogodności reklam
Szuje

Po wojnie z odrętwienia się dźwiga wytyczony cel
spod znaku sierpa i młota przechodzi ludzkie pojęcie
bestialski zmysł nawołuje do mordu palić żywcem
na celowniku AK zdradziecko jaskrawym przykładem
sowiecki terror pod szyldem NKWD więzienia-gułagi
doba niewolniczej pracy dla wrogo nastawionych
los „wrogów” do dziś nie znamy grobów represji

Jedno ucho w przedsionku rozmawiają zziębnięci
marszem nadziei zmęczeni narzekają na władzę
przegonić pukających do drzwi agenturalnych
ochronić państwo i ludność przed zagładą gier
bezpieki. Watażka, przejściem na lewo, w konspiracji
aresztowania ze strony aparatu bezpieczeństwa
wbrew zasadom ich posunięcia zdziwieniem dla ofiar

Krew idzie nie tylko z nosa, od bicia nogi spuchnięte
w trakcie przesłuchań przemoc fałszywych zeznań
w karcerze łóżko bez pościeli, 300g chleba i wrzątek
w toku śledztwa knebel wciśnięty w usta
pokazowe procesy to najkrwawsze żniwo
wyrokiem śmierć przez rozstrzelanie w potylicę

Tendencje mogą być różne o lokalnym zasięgu
kariera, to najlepsze lekarstwo werbowania agentów
wznieść się na szczyty władzy, zaspokoić kaprys
kolejnego piekła, z rumieńcem udobruchać ideę
mnóstwo ludzi chyłkiem po ulicy, krzyki i narzekania
w imię wątpliwości, cierpienie skrywają w sobie
podstęp wyznawanych wartości stał się sprawą istotną

Zemsta wampira po dziś dzień włosy dęba stają
gdy na sygnale jednostki ZOMO okalają bliźnich
nie widać końca bezdusznym kontrolom (komisarzy)
z kogutkami incydent serce nam kurczy razem z portfelem
szklące się oczy na każdy czyn serce nie biło spokojnie
biło jak granat znacząco przekleństwem ekspansji.

zza żelaznej kurtyny

1.
W PRL - owskiej partii
zwyrodniałym tworze bolszewii
jako przewodnia siły narodu
wierchuszka
Polska Zjednoczona Partia Robotnicza

Suto zastawiony stół
pomarańcze mandarynki
dla uprzywilejowanych
żerujących na pracy robotników i chłopów
klas rzekomo-uprzywilejowanych
wszelkie przejawy inicjatyw społecznych
muszą być zgodne z ideologią
kradnąc brutalnie złudzenia
z czerwoną flagą
plutony specjalne

Dostęp do paszportów
wyłącznie zaufanym
partyjnym służbistom.
Jak sie nie wkurwiać ?

Szerzeniem nienawiści klasowej
zwłaszcza do ludzi
którzy działali w podziemiu
stawiając opór władzy
się aresztuje ...
dostają wyroki
siedzą w więzieniach

Gniew się rodzi
z tej sprawiedliwości
ocean łez
przybierał
w swoim zamyśle
o chłodnym poranku
zewsząd słychać
milicyjne syreny

2
Pielgrzymka papieska ...
Papież wygłasza orędzie
płonącymi słowami
strach zewsząd
największy w szeregach
upartyjnionych cwaniaków
urządzających życie
kosztem innych
powinien zawstydzić ich samych.

Oklaski tłumione przez ZOMO

Upokorzony naród
któremu pętla zaciska szyję
otrzeźwiał wściekły
zbuntował się przeciw
chlubnemu przywódcy
z jego dworem i policją.

3.
Biały Orzeł - kołuje dziękczynnie
z niepokojem patrząc na ceny
chleba, mleka, masła, sera
koszuli, czynszu i prądu
głód skomlił i chłód przenikliwy
egzystencja zmartwieniem ogółu.

Pogarszające się warunki
lawiną rosnące ceny
zbuntowały
dziesięciomilionową armią
rutynowo
pokazując partii
co robotnik sądzi o władzy

4.
Karnawał Solidarności ...
ze szturmową piosenką
wychodzą złączeni
poza obręb stoczni
z harmonią ciała i duszy
determinacja ludzi
pracujących za grosze
poganianych normami
obalają „szczęśliwy” ustrój
na grząskim gruncie
woleli ginąć solidarnie
niż zgodzić się na kłamstwa
poniżanej godności.

Ta krew mroźnego śniegu
modlitewnym szeptem
wołająca o pomstę
zdaje się być
nie-usprawiedliwioną


1990
UKWALOWANIE



Urodzołek 
z Nojwyzsym Gazdom 
same wozne sprawy 
co mnie tropi 
co buduje 
cemu jest tak 
a nie inacej ?

Powinien wiedzieć
o syćkim
o setkach styrmanionyk szans
co mi siy widzi 
co nie widzi
trudno uwierzyć
dotrzeć do świadomości
nasz świat
zrozumieć
nature ludzkom
mnożące siy sprawy

cłek syćko zniesie
choć burzy i grzmotw siy boi

trzymając w ręku różaniec
paciorki wargami 
asertywnie wsród ciszy 
 ( co była pomiędzy )  
Jo 
coroz głośniej 
ale-k Go 
chyba nie przekonoł 

z niedobocka wlazła Moja
siy pyto ?
coz tak siedzis 
po ciymku ?

Zaświeciła światło. 
prządki

( pleść na drutach jest sztuką )

kieloz radości wkłados
do mozołu ścibanio
wełnianego swetra
śkarpetek

z kłębka plątaniny
wzorzysty kiyrdel
owcych pyrci
holnych źdźbeł

przy gajzsowej lampce
twoje zgrzeblawe
palce
przędom

w podzięce
mosiężnom spinkom 
z przekolacem
twojom rzetelnom robote
w nagrode

PS. W podzięce - syćkim gażdzinkom, 
co umiejom plesć na drutach 
Złotogłów i sałas

Dorodny złotogłów
więdnie przy ścianie
zbutrzniały jyj tram

słonko siy schylo
za turnic granie
w przepychu gam

i takom cisko
jaskrawość cieni
to w przód i w zod

widokiem wśród
pokrzyw siy mieni
bacowskiej "koliby" ślad

Pospołu cyniom
na tle natury
rzodki dziś znak

wędrowcu
starający siy
poznać
(te naskie) góry

Był tu kiedysi
Wołochów
P a s t e r s k i s z l a k



Andrzej Pitoń – Kubow
Chicago, lato 83
(  Pominęło siy pasterstwo na holak )

Drzewiej
kosarzono
tu owce

niek
świadcy
moja pamięć

zaprzepascone
szałasy
milcom

przesłość ulatuje
sprzeniewierzono
historia


POSIADY

I

Był cas,
lampa naftowa siy tlyła
jedyno na całom gazdówke.

Knot kopciył migotliwie
oscędnie
coby gajzsu (nafty) starcyło na dłuzej.

Pamiętom - - -
nie tak downo to było
a juz poł wieku z okłackiem
jak po skończonej posłudze
obejście trza było ogrotać
zamieść foszty w izbie i w sieni
bo zacni goście przyjść mieli
przyjaciele znajomi sąsiedzi
na pogwarki we spólnocie posiedzieć.

Na powitanie zdrowkali przyjaźnie …
Wtej - mama podkręcała lampe,
coby plotki nie były robione po ćmoku.
Opowieściom nie było końca.

II

Wcora z wiecora zdajołek wiersyk
Pragnieniem było coby ktosi
troskliwie podkręcił mój zapał !
Niestety, zabrakło gajzsu (nafty)
ostoł siy ino knot.
Moze dzisiejszej nocy ?

III

Ludzie przydźcie w gości
Skoro ino chcecie przyjść
syćkik pytom Wos z radości
przydzcie’z zaros - choćby dziś.

Jedzcie, pijcie, dolewojcie
Słowem grojcie w różne gry
ino pytom pochowojcie
swoje grożne wilcze kły.

Plotki schować do kiesonek
Rozjaśniojcie śmiechem twarz
małom kładke przez potocek
niek przeruci - kozdy z Wos.

IV

Przyjaciele,
Downo nie widziane twarze
odlatujom jak ptoki na jesieni.

Coś-ik nom siy przypomina,
casami zapomino.

W podkrążonych ocach
u znajomych
widzimy samego sobie
i jest troche miło
i jest troche żal.

Dziękować Bogu
ze - nie jesteśmy - jedyni,
co wierni zostali sobie i światu

ino od nas zolezy
cy tego siy nie wyzbędziemy?

60 - - - mineło ...
starannie dobrane okulory
przybliżajom druk
oddolajom lęk.

Więcej jak kopa ( w kalyndorzu )
lato siy więc przesiylyło
niebawem jesień
do wiesny daleko
a moze siy nie dozyje?

Gorzść piasku cisnięto za siy
zdmuchnięte świycki
gasnom na połowie
Niewiele zostało na drugom
a ona moze nie przyjść
bo powie ze ślisko.

O trzeciej - ni ma juz mowy …
Wystarcy ozejrzeć siy dookoła.
Samotność - bezzębne dziąsła
nie jest miyło
pułapka
ciągle siy skrado
wywołuje zmortwienie

Krok po kroku sukomy pocątku
wiedząc, ze rad przychodzi
na samym końcu
i ciągle siy go obawiom …

Cas mi zacon pomalućku uciekać
nie wiem cy jest sensem go gonić
na osiągi nie wypodo juz cekać
przed casem siy nie do uchronić.
fragment pasieki
płony rok

dudła
postawili
na kulickach
słomom
nie otulyli
zimom
pscoły
skapły
bezwiednie




po ćmoku, gazdujom dziwożony

ćma – ciemniućka noc
poćmie
ponad bajorkiem
lawiruje ćma

poplątany len
cuchrajom topielice

horror ...
rozchylo jałowce
po śladach
za sierpem księżyca
splątane ściyzki
wśrod smreków i jedli
śkaradne leśne mamuny
z obwisłymi piersiami
namolne - boginki
zanurzone po łydki
pluskajom siy w wirze
wodnym odmęcie
spokój bajorka
i wielko frajda
łasi siy co noc
gestami uroków
podniecajom staruszków
omamiajom parobków
dziwadła im w głowach inwestujom
z gołymi nogami
brzydkie tatuaże
na samym dnie oka

ćma
ćme
ćmi
po ćmie
połówka nocy

niebo
ciece
śiompom
w scelinie
pukło
ziorko bucyny

w cienistych wnękach
trzy ćwierci nocy
wymazuje świt
Malczewski Jacek, w uściskach dziwożony, obraz z cyklu Rusałki
Podoba


Pytołek holnego,
coby przygnoł mi twoje słowa,
On, ik ino ozduchoł wbrew obiegowej opinii

Ujonek pytać słonko,
coby pokozało mi swój rumieniec
ono, go skryło w odlotowych chmurach.

Skierowołek prośbe do źródlanej wody
wereda, zakopała jom na dnie źródła
głęboko, kany wzrok nie dosięgo.

Poconek jej sukać środ piorgów urwiska;
odsłońcie mi choćby jej nikły ślad . . .
one, niezwykłe dawać drugom szanse.

Po wiyrchach wiatry hulajom bez celu
chmury piyrzaste, ogromne, biołe dmuchawce
cięgiem . . . syćko jawi siy jawom

Dopiero kie ciemność snem siy przytula
na niebie, spojrzeniem zablinkały gwiozdy
i księżyc, co ma własne pomysły na życie.

pokochać za nic

idzie kierny
kiełzo na zelówkach
piętrzom siy przekleństwa

w gojach ptosków 
lękliwe ćwiergotanie
w mgłom osnutym poranku

cy dysc, słota, szaruga
wse chodzi kierny 
a ona w doma boleje

bez głosu i szans
boli jom scęście połowicne
 we wnuku wiarygodne sumienie 

Prymista

kajsi grajom
słychno muzyke
piętrzące siy dźwięki
targajom mi duse

choć dzisiok
nimom na nic
drygu
nieugłoskano
ciągota
siy jawi
   krew burzy
 w żyłach
rozjaśnio myśli
dżwiękami strunic
przerywo cisze
do brody 
gęśle przycisko
 smycek wsturzo 
do gorzci

prymisto groj 
Sielanka 
juhaskie myśli nie ucesane
( juhas i pasterka )

na mój dusiu
kciołek
dać
Ci
porannom rose
kciołek
szarotke z turni
co hań
wyrosła
pośród mgławic
dać
Ci
kciołek
choć nie dołek
krokusów
bukiecik
wceśnom wiesnom
dać
Ci
kciołek
słonka
złocisty promień
co oszlifował
niebiosa
bez wieści
przyleciałaś
boso
pod wykrot
w zgrzebnej sukience
na wpół ozpiętej
cy marzyłaś
wtej o tym ?

Ruszyła lekko ramieniem!
na holi 

słota 
docondrany dzień
śiompom zacino
po licach
lejbom onacy
w scyrby ozwarte
plute wdeptuje
liście opadłe 
w splątanom wełne owiec
w krakanie wronie
nisko przy ziemi
wilgotne powietrze
 w zadymce jesieni
ziąbem przesyty dzień
wśród plątaniny
półmrok wrześniowy
mgławicami siy mości
po dolinie
stompiy w sepii
po nocy suko jutra
rozpogodzonego
z pełniom
ozywionej trowy
dlo stada
owiecek

styrmacka

                                                            -  daleko nie blisko
                                                               wysoko nie nisko –


Zamarlej Turni 
nie peć w samotności
kapryśnej wiesny
rąbek mokrego nieba
wokółko gór
skostniałe powietrze
i dysc
po chropowatej skórze
skał

góra 
górze
nie równo

styrmacka
                      ludzi
                                   z upustu dna
desperacko                                                        
przykuwa uwage
na wskroś
pogodzonych z losem
boski dar
i cisza 
szumi w uszach
niepewność i lęk 
pomiędzy górom
a
         cłowiekiem 
                        zachybotał
                                        strach
utracono radość …


( po nasemu - po goralsku )


Janicku …

obziyrałak twojom podobe
szybowała w nieznane
zachodzącego miesiącka

dygotoł w twoik ocak
pomimo ze śmioły siy ciepło
lęk w dusy skrywołeś

w jesiennom noc przymrozek
opatulił trowe
skostniałym lodem

trowa cuje to samo co jo
kiedyś odjechoł precki
za Wielkom Wode

cekom teroz
z zamarzniętym sercem
na odrobine ciepła.