To tu ...
1 (na obrzeżu Wielkich Jezior )
Dawnoooooo ... bardzo dawno - na odludziu - za wzgórzem
co nazwy żadnej ( na ówczas ) istniejąc nie miało
w omszałych lasach, opodal rzeki, gdzie sowa oczy otwiera
na życie szare w czarne koszmary, nawlekają się gwiazdy.
Mży wśród strumieni, na wskroś jezior sennych, bitne plemiona
żyją pospołu, wojownicze ich szczepy w rytualnych kręgach,
dudniące bębny w ekstazie, żądza wojaczki ich zżera
o coś - krwawe porachunki, odmierzają puls tysiącom tragedii
Pióropusz z oskubanych jastrzębi z lekkim podmuchem drżący
wysoki płomień ciepłą tradycją wyrosłą pomiędzy źdźbłami
w bezmiarze Wielkich Jezior kamienie i kości na szlaku
pułapka do głębi zamknięta potęgą ducha - dobrego i złego
2
Nie bez powodu loch wspólnego grobu, u stóp wzgórza
horyzont zdarzeń i przestrzeń nieznana w malowidło naskalne
idąc na oślep przez wieki wśród upokorzeń, teraźniejszość
na prerii życie kruche i popłoch gada wśród traw sennych tła
Lęk z bojaźnią w uścisku, księżyc na własne stanął nogi
zwolna na nów się gramoląc z ociężałych grzęsawisk
rozciąga ramiona, niczym łuk ponad widnokrąg moczarów
chmury suną na zatracenie wędrują z ufnością na wietrze
W mrocznych przestworzach gwiazdy jaśnieją na zmianę kwadry
mrugają blaskiem, nad przepaścią niebios boso z rozsądkiem
wdowia czerń się osuwa z osnową kądzieli wplątaną w warkoczu
z nagłym pośpiechem palców się rozplata wiele rozważnych spraw
Ukojenie do głębi powraca nad ranem kojoty biegną poboczem
kaganiec przestrzeni czycha rozległy, pod wrażeniem kontury planet
świecą, w ślad za promieniem promień, z wysokości galaktyk
wszechswiata spadają ( czasami ) małe wielkie nieszczęścia.

„Odżibwe ” ... [ Ojibwejowie ] * indiańskie plemię znad Wielkich Jezior [ Ci ] byli epizodem kolejnych pokoleń z nad Wielkich Jezior Nie dali się zepchnąć z garnuszka łowisk. Za zieloną drzew zasłoną Pochyleni chyłkiem, wycofali się z głową zadartą do góry. W górę rzeki, nocny głos niepokoju ( huu - huu i czujne gwizdy ) Trwożą powietrze porachunki wodzów - ich zwycięstwa i klęski W zwarciu sporów brutalni okropnością, mściwi, wydrapują oczy Pułapki, płonący stos, czcząc słońce, stopy wędrują w rytualnym tańcu. Bojaźliwy wszechświat, okrutny od innych na krawędzi chaosu Nie daje chłodu deszcz, na przekór słońcu, skałom żłobi twarze Ciała pełzają głową w otwór, zakamarków i popękanych fałd. Z gnuśnego światła jaskiń ( za potworami ) z pychą wypełźli - Irokezi Na firnamencie ostygłych wzgórz, zespoleni szukają sensu znaczenia Korytem gniewna rzeka, lekki ma uskok i kolor szarych kamieni Ich ród o dzikim wyglądzie, od nienawiści do okrucieństwa Szerokim kręgiem idą, z uduchowieniem świerszczy, huczą sowy Wśród traw koczują, w zakątku głosy krzykliwych kobiet i dzieci Zbierają się w grupki, jako te ptaki na niebie, ruszają bezdrożem Zaciśnięte pięści. W żarze krwi zastygają, na manewr wroga czekając. O świcie znów, plemienny rozszerzają zasięg, by móc się spełnić. Po rozmazanych wzgórzach ogrom słońca i nieba splendor W lustrze wody, przeskok cienia nad śmierci rowem, dogorywa bitwa Wódz na wzgórzu, z dala od innych, sam na sam z urojoną pustką Wiatr, niemym krzykiem z mgieł otwiera przestrzeń Każdego dnia, skrzydłami bijąc o staw, nadlatuje rybołów Zatacza koło, niosąc w szponach zdobycz W ustronie wraca ze czcią - przesłanie przynosi Spełniony z własnych skrzydeł wyskubuje pióra Na oczach dogorywa tchnięte ognisko Wielki Wóz - pomostem senne ślepia wiąże Zanim słońce znów przywróci im mowę. Przez lata jak wilki, coraz bardziej na zachód - hieroglify stóp Przemykają ścieżką - raz po raz budzą w echu drżenie Generycznie, rozkwitają żywe płomienie - batalii o władztwo W ciemnościach duch w nich ożywa i nocny tembr bębnów. Nad woalem ognia ćmy zbiegające się w blasku Za lasem pachnie preria i księżyc zawieruchą świeci Na pięknym tle ( po raz wtóry ) spadł śnieg Z kołataniem serc bobry wędrują po tafli jeziora

chłodem powiało zza wzgórza ... [ dlatego wybrali „wigwamy” ]
O tej samej porze z losu wstecz zrodziły się 3 zemsty
Z pokoleń gniewu wyrosły nie-swojskie nastroje
Wzdłóż brzegówi krew spływająca czynami plemion
Niekończąca się przestrzeń krwawych chwil, myśli i spojrzeń
Jadowite kły ( Fox - ów ) się szczerzą przez kolejne pół wieku
W lustrze pokrewieństw, nieważne w układach sojusze
Dziś, jak wczoraj, w nawale dziczy ( władcy ) chwytają za przegub dzid
W transie obelg - kamienne „tomahawki” gniewne mają dłonie
Znów mruczy ciemność, hukaniem sowy - okrągleją im usta
Zdrętwiały skowyt, w nadętych policzkach upraszcza się zaszłość
Pięć plemion ( rozkołysanych rytuałem ) słychać odgłosy żądzy
Rykoszetem, strzała z nieomylną prędkością, śmierć zabrała ich wielu.
Z Dakotami - - - bój toczyć - - - to wilkowi leść w paszcze !
Bo jak wściekłe psy się rzucą i każdy z naszych przy nich nic !
Zanim ktoś im karę wymierzy - zgarną wszystko co w drodze
Nie znają umiaru w zadawaniu bólu. Przedrzeźniają się szramy.
Na przekór słowom ( nie dasz rady wodzu ) głupiec słów nie słyszy
Pod nawisłymi skałami - wniebowzięci - pokotem - ciała ludzi
Biegający w panice z niedostatku sił [ wątpliwość staje się zgubna ]
Zacny Wodzu [ za Dekanahwideh ] przykładem [ zawrzeć przymierze ] !
Odplata się „wampum belts” ... żądze w muszelki powiązane na supły
Kąśliwe zdania, gniew i szał w błocie kłamstw ludzkie pozory
Z pokolenia zasad, po kawałku odetnijcie nienawiść wnętrza
Niech spadnie w otchłań, ogień podepcze wierząc, że czyni dobrze.
Dziś, w pióropuszach idą nowe trendy, bez bólu stawiają stopy
Z eksplozją epoki rutynowo opadła zachłanność. O głos pytając się prerii
Dokąd zmierza? Z pogodną twarzą wódz brew unosi by móc powiedzieć
Niewątpliwie wszystko co zasmucone w człowieku siedzi schowane.
Włosy siwieją. Do późna błądzimy szukając winnych z przeszłości
W płomieniach niemocy - zmogło się tchnięte ognisko . . .
Lawituje iskrami, wierzga - a my - czekamy na okrzyki. Taniec Ducha
Gryzący dym nad głowami, odchodząc zawraca tuszując koszmary.
Z calumet* rodzą się nowe kłęby, otaczają szorstkie ralacje wodzów
W mistycznym kręgu ekstazy wdychają lepkie powietrze, opary z fajek
Trzymając głowy wysoko, żeby zrozumieć rzewną reakcję, zniesławioną prawdę.
PS. Musieliśmy zatrzymać się na drugim krańcu Dakoty.
* ( calumet - fajka pokoju )
dogorywa bitwa ...
1.
W nocny mrok - jęzory czerwieni wzbijają się ognia rebelią
Otaczając - Mascoutens, w popłochu nóg umykają - Ottawa !
Z obu stron pośpieszne kroki w animozjach strachu czmychają
Wolf‘s - nie mając sił - wszystko im jedno - kto w wilczej skórze.
Osamotniony sojusz - Fox-ów, w diabolicznym zmaganiu
Ich wódz postanowił posłać - po ludzi od - Sauk !
Pozorne plemienne związki, aby utrzymać się na jawie
W bezmyślnej pysze wypalają się fajki darzących przyjaźnią
2.
Kontury dni - mijają lata z epoki barwnie uwiecznionej
Awanturnicze armie szły tędy, coraz okrutniej z roku na rok
Mściwe ich kule i dźganie bagnetem nie miłe - Siuksom
Zimne wojny, szczerzenie kłów - ich serce nadal krwawi
3.
„Black Hawk” przysiadł na rozwidleniu dróg ( bez wyjścia )
ptak i wódz na jeleniej skórze - rozkładają skrzydła kolejnych dni
Estymą w dążeniu, On, zdobył zaufanie u okolicznych plemion
za siodmą rzeką z potęgi ducha był znany, wśród sprzymierzeńców
Głos Wielkiego Wodza. Echo słyszalne na prerii co z ust wypływa
falujące odbicie rzewna wiatru muzyka, próbuje spojrzeć nam w oczy.
zakochała się (w wojowniku rywalizującego szczepu )
W bezksiężycową noc szept się tuła sennym westchnieniem
rośnie namiętność w gesty wymowne próbuje tego dokonać
serce bijące jak dzwon, gdy w magii nagi leżał ich węzeł pragnień
ciała splątane były w zasięgu upór niemądry w głąb siebie
Ojciec ( niczym zwierzę ) przebudzony nie bez powodu
za każdym wymownym ruchem w odgłos uniesień wsłuchany
ile sił - wrzeszcząc w ciszy znaczaco na ( zaszłość zza ściany )
na gorącym uczynku - nakrył porażoną od strachu parę.
Płonie w nim status i wzgarda, ojcowskiej zniszczonej dumy
kontemplując lubieżny uczynek w bezwzględnej cenzurze
rozgniewany i upodlony ( pojmał ) na uczynku kochanka
w białej gorączce go okaleczył i strącił w przepaść kanionu.
Bezwładnie opadł drętwy na dno rumowiska,
słychać jak traci kolejny oddech, jak krople krwi się sączą
i ciało blednie w ciepłej kałuży ziębnie powoli
w hibernacji, chmury nad nami okryte żałobą.
Śmierć przytula chłodno ...
Córka ( oprawcy ) umiera życiem bez życia.
W pamięci czyn ( ojca ) zachowała haniebny.
Jej ciało wybrzuszone sączy się struga z mlekiem,
urywanym oddechem oddycha, serce targane na strzępy.
W sobie chowa głęboko splątany wątek ( śpi i rośnie )
z krwi która wyciekła z rany ekstazy gwałtowny wybuch
krzyk obłędu. Samotnie mijają godziny w bólach rodziła,
pomiędzy palce go upuściła w otchłań świadomie - na piarg !
Niechaj się z ( ojcem ) połączy, niech w oczy sobie popatrzą
Wsród zimnej nocy kobieta z twarzą wtłoczoną w pomstę
Skrapla się dusza, warkocze splata w spazmach mokre kałuże
pod uroczyskiem krew się pławi, tam dzika róża wyrosła.
Śmierć samobójczą panna popełniła ...
z żalu do rodziców w głębinę skoczyła !

kobiety plemienne ... w coraz to innych kolorach ...
1.
Niewiasty od ( Navajo ) szczere - mające sznur życzeń
przy pełni księżyca łatwiej oswoić się z nimi, na dłużej
dotykać rękami korale na piersiach w gąszczu dobroci
o świcie kokosy na piasku i niebo jaśnieje siłą wyrazu.
Ogromnieją im piersi rozpędzonym oddechem falują
gdy mówią kobiecym zapachem obietnic poją splątany czas
zapyziałym słowem, płaczem, empiryczną budzą ciekawość
rozpaczliwie szczęśliwe, walczące o prym swojego kaprysu.
2.
„Kinaadla” ( egotyczny dar Boga ) radość łagodnie przechodzić
przez życie, nie tracąc splotu godności, z rumieńcami na twarzy
z odwiecznym znakiem zapytania, tkwiące w strachu w rozdarciu
początek i koniec, zrzucić ciężar, onieśmielonej krwi dawać upust.
W uroczystej ciszy upływa noc i rzeczywistość krwawi na piasek
dyskretnie, stoją obok milczenia, wobec szamańskiej perwersji
ma się wrażenie wyrzutów sumienia, na nietypowej przestrzeni
całe plemię Navajo, w obrzędzie Kinaadla ( zakwitają dziewczęta )
Jaskrawa paleta czerwieni to nie nowina, że coś w sobie się dzieje
mądrość ciała odnaleść, być blisko z upławem czuć kolejny miesiąc
przyciszoną huśtawką trwać będą myśli ( nastek ) o przemianach
gwiaździsta noc zerka w ciało się wtulić w bezpiecznym okresie.
bo, kiedy „tubylcom” rodziło się dziecko ?
z ciężarnych chmur wyczuwalne nadzieje
gdy przyszła na to chwila i pora
jak zawsze zbyt długo trwająca
w przerażeniu, trzy razy znak krzyża
czy - aby głową w dół ?
wyraźnie brzemienna w pytania
oby - nie miało w zaciśnietej pięści
odłamka z gróźb paraantycznych
bogowie uczt odziedziczeni z legęd
zanim spać się pokładli z dostojeństwem
czekając na dogodny moment
w łono matek - fantom - wkładali
kuszeni losem rozchylonych warg
krzykiem spragnionych ust
aby radość zagłuszyć dramatem
żywi zamarli w czterech ścianach wapiti

Squaw ...
Rozkwitające lato. Idzie niepokój ognia, potrząsa pamięcią
Na pełnym obaw firmamencie szeroko budzące się prerie
Nieprzypadkowo zapachem traw wiatr zachwycony
Biega boso, wokoło tyle zieleni w gąszczu sprzeczności
Squaw - - - ( łokieć oparła o kolano ) to nie jest bajka !
Kobieta z napierśnikiem na szyi, wypłowiałym od słońca
miała zwyczaj nosić pióropusz z indyczymi piórkami
nastroszony szeregiem pór roku, jej ręką misternie utkany
naszyjnik z koralików burzliwej historii - zgrzyta zębami.
Drażni emocje przeciwnych twarzy. Wilczymi kłami nadziany
na wysmukłej szyi odciśnięte wspomnia przyduszone dłonią
potrójna zwójka ponętnie zwisa na piersiach. Z przekazu pokoleń
dostała urodę po ( babce ) z tego samego plemienia - status.
2.
Modli się wzniosłym spojrzeniem przy jałowcowym krzewie
śpiewając stare ballady, lubi rozmawiać ze swoim Bogiem,
wyplatając kosz obfitości, wciska w niego półwysep palców.
W oddali horyzont ucieka, na krótki moment spogląda na rzekę,
na błękit wód się gapi na teraźniejszość ( stworzoną ) w sześć dni
w połowie drogi gęsi z perfekcją opadać będą na taflę jeziora.
Oczy, szukając postoju utknęły w między-przestrzeni, dwie drogi
nadzieji, ziemia zadrżała. Z chmur, co jakiś czas grom się odzywał,
odgłosem gór wołał w naturze, blaskiem ostrzegał rys wyobrażani.
„ Squaw” u zbiegu rzeki ( od zarania ) rózgi wikliny zbierając
na poboczu kruchej skały usiadła wśród milczących bezdroży
nurt rzeki świeżością spojrzenia i piękna kobieta w światło odziana
Wiatr gwałtowny w porywie strąca z jej głowy wymowny pióropusz,
wpadając do rzeki na dno zuchwale opada [ Ona ] hop i utonęła o 7:30
płynąca z nurtem ma kolor żwawej wody i duszę która się zasklepia.
Squaw ... Squaw ... ten okrzyk - echem się włóczy w pamięci codziennej
Squaw ... Squaw ... jak kamień w wodzie przepadła cisza w wyobraźni
Squaw ... Squaw ... wraz z nią w odmęcie zniknięta przekorna legenda.
Fort Dearborn ...
dopiero w marcu 1837, Chicago - ( nabyło prawa miejskie )
Od brzegu z furkotaniem komarów roztrzepotane powietrze
Potawatomi z błyskiem w oku płynęli czółnami wzdłuż szuwar
Ślimaczym krokiem z rozbieganym wzrokiem w gąszczu horyzont
Zza chmur nie widać słońca. W obłokach spacerują pioruny !
Czuć ostry swąd siarki, kadzi obficie strugą rzęsistego deszczu
Po tafli jeziora dzień się przeciąga w kolorze granatu. Wrzask,
Mewy w bieli siadające na falę, niedbale moczą końce skrzydeł
Ryby uciekają z frustracją pomiędzy kęsem a łykiem niepewność.
Strzępiący się huk, na drugi brzeg miernie przeleciał z nienacka
Ukrywając się gdzieś w zakamarkach trwania niewielkiej osady.
Chaty, ułożone szeregiem wzdłuż brzegu z zasadą milczą na szlaku
Długie dni bycia w rozciągnięte sieci i palce cuchnące rybami.
Wielkie lasy wokoło bagienne pola ( żaby tu mają przystanek )
Komary ( aż do znudzenia ) z odległych wyżyn pławiąca się rzeka
W dorzeczu mokradeł smugi dymu i mgła szarą płachtą przysłania
Małą osadę w wilgotnej buszu gęstwinie, ktoś ogień cudem rozpala.
Ogień przemawia i śpiew słychać nobliwy (do Boga) patrzą oczy
W sklepieniu otwór pozwala uwidzieć księżycową syntezę
Traper ( obieżyświat ) w złudnej marszrucie zwalony z nóg
Przygląda się bacznie ukryty w zaroślach głębia coraz głębsza.
Muskularny blondyn o oczach niebieskich jak zatoka w odbiciu
Tam-tamy w trakcie jęk dziwny w sercu postrzępione pragnienie
Kobieta w kolii o kuszącym profilu hen tam na końcu drogi
Pomiędzy drzewami brzóz idąc ( wzrokiem ) nadziali się na się !
Niewolnica . . .
Ponoć
być jasny dzień gdy Bóg
stworzyć biały człowiek
Stwórca
mieć czarny dzień
gdy
rodzić sie Czarny ląd
biały człowiek
popłynąć na okręt
odgadnąć Nowy ląd
Ameryka być wielki daleko i nic
duża robota mieć do zrobienia
biały człowiek
nie lubić ciężka praca
wrócić na Czarny ląd
łapać niewolnik
od wschodu do zachodu
czarne godziny
dużo dni
trwoga na Czarny ląd
biały człowiek
mówić złe słowa
bić i wiązać łańcuchy
nie dobry
być biały człowiek
zostać niewolnica
u biały człowiek
kupić na targ
od inny biały człowiek
biały człowiek
nie znosić niedbała robota
nie znosić głupia mowa
wpadać w wielki gniew
kopać własne buty
kurewsko
mieć złe humory
spode łba
rzucać cięte słowa
być niewolnica
u biały człowiek
raczkować na kolanach
mieć mocny łeb
podłogę sprzątać
brud i nogi myć
nie być wolna
biały człowiek
mieć dużo pieniądze
mieć złe towarzystwo
Biały człowiek upić się
tłuc lustro
łamać krzesła
oszaleć
biały człowiek
mieć także
stara żona
mówić do niej
idź do diabła
biały człowiek
mieć stara skóra
brzuch opasły
mieć sprośne myśli
zwierzęce odruchy
co wieczór
kusić do grzech
na wygodny fotel
chcieć dostać
nowa żona
urodzić dzieci
dla biały człowiek
zostać jego żona
szlag trafi
być niewolnica u
biały człowiek
nie być wolna
od biały człowiek.
Spora diaspora ...
( gdy, zobaczyłem zdjęcia i kufer podróżny po dziadku )
1
Sto rokow wstecz - odsyła mnie [ mój dziadek ]
chłop z podtatrzańskiej dziedziny . . .
z gromadką śmiałków co [ dojrzewali w obliczu historii ]
pod naporem emocji ich życie bez rytmu i gorycz w każdej żyle
spękane wrota, bujda i bezsens o który potyka się wielu.
Chcąc wyjść zakazanym pasem z najbliższego im sercu regionu;
z „ galicyjskiej nędzy” po spękanym chodniku zatarty trop
i brama spogląda na poły otwarta w mierzwie historii
ani drgnie. pomiędzy krańcami niegodziwość zapuściła korzenie
burząca się krew w żyłach ( rok za rokiem ) dążąc do celu
wszystkie drogi usłane cierniami.
Tam dalej na fali szczęśliwe ( okno na świat ) da nam pracę
dopisze szczęście z (nie)wielkim bagażem zgubić się w tłumie
z dala i dalej od imperium - Austrio - Węgierskiej - guberni
anonimowo w podróży na Zachód wędrując.
( na zdjęciu wygląda dziś jako zdobywca )
Nie było wiecora coby nie gwarzyli w kręgu
o życiu o motywacji, która ich świat uszczęśliwi
jak sen - jak manna z nieba, długo daleko z bijącym sercem
codzienność, której nie dało się dłużej trawić.
Ojcze Nasz - Któryś jest w Niebie ...
Potem długo nie mogli zasnąć.
2
Kiedy Nasi - przyjeżdżali - za „ Wielkom Wode ”
abo, kanysi w inny zakątek Eldorado
jadąc przez pojedyncze dzikie miasteczka
nie zatrzaskujom za sobom dźwiyrzy.
Rozszerzajom ocy na obcy język - tyko słuch
i gęby w gromadzie na oścież ozwarte
ogorzałe twarze przysłuchujom siy obcym rozmowom
Zmęcony wzrok pragnieniem siy obudzić
na słaniających siy nogach wyobrażnia siy ślizgo
i huk pryskających marzeń przed skradającym siy życiem
bariery kolejnych myśli budujom zasieki
w obcej kulturze złożoność ma swojskie nawyki.
Przedtem o świecie - widzieli - bardzo nie wiele
Wyrośnięte ich wierchy sprawdzają się w opowieściach
Stąd życie kiełkuje pomiędzy szczytami a dnem.
Intencji i pragnień też mogli zabrać (nie) wiele.
Za dużo wszystkiego, za mało rozliczyć się z jutrem.
Okrzepli aby ustać - zapuścili korzenie
z okruchów tradycji ulepili zlepek.
Gwarą śpiewają śpiewki i uczą się tańczyć
Nie dali się przekabacić - więc są ocaleni.

( ... ) Tętno Ameryki ...
( wyczuwa się jego światowy charakter ) !
Ze słodkich wód brzeg się wynuża półgębkiem
Drętwieje niczym ogromny nochal lichwiarza
Garbate kępy traw nad przełomem rzeki moc woni
Wata z chmur pięknie przemienia się w kwiatki
Słońce o mokre skały odbija swoje koleje losu
Błękit, rajcuje z falami aby dać życie szuwarom.
W głębi przestrzeni znak obecności człowieka
To kamienice – szare – czerwone – brązowe
Wznoszą się z bliska coraz bardziej widoczne
Na mokrym żwirze wysypisko dmuchawców
Malowane domki - pośrodku - macierzyńska miłość
Aby, się spełnić - musisz mieć kąt jaki-kolwiek.
W porcie, okręty rzucane dryfują w rytm tańca
Cztery żaglowce; załoga z młodych ludzi złożona
Zdjęte koszule jak u mieszkańców raf koralowych
Słońce, smugę cienia kładzie na przeciwnej ścianie
Majtkowie, na masztach jakby im życie zbrzydło
Z tej i z tamtej strony - parowiec pre na wydechu
Aby odpocząć w Chicago - kłęby dymu zostawia.
Ku, miastu się wbija na srebrnej fali, przemknąć
Wzdłuż brzegu, rybacy przynętę nurzają w jeziorze
Ręka na trzonku styliska w tanecznym pląsie kołowrotek
Patrząc od nadbrzeża, chlubą portowy falochron
Sam się sobie przygląda tonący w głębi korkociąg
Tętniące życiem miasto, przez okna wlatują komary.
Dachy, barwne w mozaice figur, kwadraty, romby
Skrzypiące podłogi po kątach więzy rozluźnione
Dziewczęta, przechadzają się krokiem tanecznym
Powoli w sposób czytelny, bez słowa odchodzą w
Światła latarni. Tylko piekarnie nie śpią za zakrętem
Zapach chrupiących kajzerek. Poszukiwacze przygód
Bałamucą nocnym postępowaniem, bezsenni, bezimienni.
Handlują wszystkim co idzie; mydło, widły, powidło
Śledzie, nafta, olejki z oliwek, napełniacze do lamp
Romantyczne niewiasty, dolewają do kopcących ogarków
Skrywając się za kotarami, omdlewają w żeliwnych wannach.
Zdziczały busz ( upartym krokiem ) stał się parkiem
Zasadzono egzotyczne drzewa - kazali za bóg zapłać.
Prostokątny spojrzeniem obszar z fosą przez środek
Dzielący miasto na cztery części - N - S - E - W
Siedliska ludzkie pęcznieją śladami ludzkich rąk
Robotnicza część miasta - naprzeciwko karczmy ...
Rozstaje dróg, na tyle - świątynia Świętego Patryka
Św. Patryk, zerwał drżący cud - kłos koniczyny,
Aby, uświadomić wiernym tajemnicę Św. Trójcy.
Szkoła z wizjami, obok klasztor opustoszały po pożarze
W trójnasób architektura sakralna, bijąca sercem wiary
Na kościelnej wieży - zegar - po północy swobodniej oddycha
Spóźnialski idący w ciemnościach ( ktoś dał mu w zęby )
Opuchnięty szpital - przytułek dla ubogich - odwszalnia
W łagodnym świetle mydlanych baniek - łaźnia miejska.
Za mostem w przepychu wszystko co godne uwagi
Odnogą najbardziej tętniąca życiem część miasta
Oddychaj pomiędzy jednym a tym samym brzegiem
Zbiegło się tutaj ( pięć) najważniejszych szlaków
Na każdy weekend ludzie mają tu więcej czasu do stracenia
Wszędzie widać - coraz to więcej kupieckiej aktywności.
Częścią wydarzeń ( główna ulica ) kieruje się w poprzek
Przyjemnie można nią dojść do cmentarza -
Właśnie z paradami idzie tu-tędy - f u n e r a l . . . ( pogrzeb )
Obok cmentarnej bramy uśmiechnięty - Saloon & Tavern,
R e s t a u r a n t ( z orkiestrą dętą ) dla wyższych sfer
Z krytymi pluszem fotelami - odbija się znośne światło.
Stypa - załobny dzień. To tutaj ruch w interesie ( potrójny ) !
Rezolutnych starców ulubione miejsce ( stypowych ) spotkań
Na początku sztywni milczeniem, chodzą z niemocą słów
Szklaneczka pełna - po czasie się rozkręcają i robi się żwawo
Słodkobrzmiącą pieśnią ( Kasia izbę zamiatała ) z ich gardeł
Tańczący tłumek ( wokół włości ) cały parkiet upchany.
Dalej łuk ( spinającego brzegi ) podnoszącego się mostu
Naturalnie, że usprawnił on kanał odchodzący w głąb lądu
Postępująca budowa, linii kolejowej i fabryk
Spowodowały, że bez kłopotu idzie tu najść pracę.
Okolice zaczęły gwałtowniej się rozwijać
Stając się zarzewiem agresji i niepokojów.
PS. Polacy, są tutaj inni ... (naj)zwyczajniej ciężko pracują ...

Mrs. O’Leary portrayed a sinister-looking, old woman. Photo: Courtesy of the Chicago History Museum
ChicAgo-Land - 1871 ... ( o krowie, co mogła kopnąć lampę ) ?
O jak straszny jest lęk
Jak desperacko łzy zjadają w głębi
Próbują ujść - lecz nie ubywać
1.
Chicago; wietrzne, czerwone jabłko miesiąca
Z pożaru blaskiem wspomnienia wychodzą
Wypalonych ścian odpryski (hen) na drugą stronę
Lampą naftową okopcona nieszczęściem stodółka
Faktem niezbitym zostanie w historii miasta
Po wiek wieków iskrą szeleszczącą w słomie
Lotnymi wiatrami, ognistym mieczem zranione
Nieludzką ręką łuny w kolorytach wieczoru
Spalonych dachów ( tkwią ) wypalone krokwie
W ogniu witraży rozsiewają się zgliszcza.
W głąb nocy nurkują pomarszczone głownie
Z krzykiem kaszel . . . tysiące załzawionych twarzy
W rękaw jesieni ( po nocy ) spogląda pół miasta
Iskrami zdarzeń z nieba sypią się płatki
Nieszczęścia się piętrzą w przydrożnym pyle
Niebo pękło deszczem - we właściwej chwili.
Zygzakami głaskana noc, burzliwie migocze i gaśnie
Księżyca róg zatopiony w bezmiarze Wielkiego Jeziora
Rozściela się chłód na brzegu w pełni wieje ostre powietrze
Rzeczywistość tamtego dnia w bezludne ulice śmiertelne widoki.
2.
Osada senna usnęła przy blasku naftowej lampy
Dzieciarnia skulona z głowami na stole skrzypiącym
Dzbanek mleka uciszył gaduły jak sroki skrzeczące
Spać poszli, wpierw licząc okręty wzdłuż brzegu.
Akurat w dzień suszy, kiedy zmarła - lady McLinda,
8 października ( wiatr ) zaprószył niemiłe zniszczenie
W małej obórce na tyłach posesji rodziny O’Leary
Porą gdy cichły z wdzięcznością celtyckie ballady
Zajęła się słoma. Nad rogacizną buchnęła chmura ognia
Smugi dymu kiełkują w roztańczonym roju iskier
Wichru szalony taniec w stronę miasta niesie pożogę
Niedaleko od remizy, strawione wszystko do gruntu.
Gore ... gore ... na odwieczerz zenit przeklęty
Oświetla widmo chmur i tych co stoją na straży
Bezmiarem patosu nawałnica się krwawi
Zaskakując w ciemnościach ostrością widzenia.
Chicago - - - w pół zdania - - - zalane morzem płomieni
Kule ognia strzelają w górę wysoko . . .
Odbija się łuną, W jeziorze podwójny horyzont
Gorącem pachnie dym gęsty, dookoła swąd
Spalenizny kikuty, trzeszczące miejsca klęski
Naga okolica w imię pięknej odraża
Przesiąknięte śmiercią krzywiące się budynki
I wichru taniec w oddechu szalony.
Żałobny marsz piekła i niebo całe gorejące
Chmury iskrami rzucają spojrzenia
Dotykając skroni, wzruszeniem ramiona
Głaszczą włosy najeżone lękiem.
Popiół parzy w stopy językiem smoka
Ognisty potwór zuchwale sunie w różnych kierunkach
Dziejowa misja na oczach zmęczone powieki
Marą łuny, zgliszczami kopcą niczym z kadzidła
Popiołem okryty strach - nerwowo oczekują - deszczu.
jak swiat swiatem ...
To tu - z potrzeby - rodzi się - wielki przemysł
Jeden po drugim, wyrasta ze zdumieniem
Z czołem wysokim, sny wcielane w życie
Z ulgą otuchy, drzwi otwarte na emigrantów
Z pomysłami, przybywają nowi pod rękę
Obcując, bez trudu uczą się tekstów prawa.
W nowej roli okrzyku - Wolność i Sprawiedliwość
Swoją wspaniałą barwą - koloryty sztandarów
Świadomie - ktoś - wymyślił te słowa - chyba tu
w Nowej Ojczyźnie - czas uporać się z przeszłością
Możesz mówić swoim językiem. W obcym miejscu
Bądź odważny - ilekroć usłyszysz głos poniżanych
Bądź czujny i poznaj taktykę dla bezbronnych
Szczęściem jest sypiać na zachodnim brzegu.
Eldorado, rosnące rzesze osiedleńców, splendor
Żywioł własny, znak daje nosić broń, walczyć jak inni
O niezwykle cenne runo. Złoto, skutkiem łamania reguł
Wszyscy świrują, później czy prędzej drżąc z lęku

The Loop ... ( City that works )
Dzień i noc wypełnione po brzegi - jeżdżące tłumnie, autobusy, kolejki,
tłumy, zapełniają perony, uliczne chodniki, przy pełni lamp w nocnej ciszy
nie tracąc czasu wśród mrocznych zakątków, koniecznie się opanować.
Zawsze tymi samymi torami, po ziemi jadą, idą, naglą - tam i nazad
co rano, o szarym poranku, szare twarze, szarego człowieka.
Od lat ze zgrzytem - te same klamki, do tej samej pracy,
kolejny dzień, przystankiem ( aby przeżyć ) nam towarzyszy.
Wstają wcześnie, wracają późno, upartym krokiem losu, rytm wieloraki.
Czułymi rękami nasza ( plebejska krew ) w rzeźniach rani bydlęta,
Rytmicznie, nóż w serce ich bodzie, codziennie z czystym zamysłem
Ludzkiego wahania, o błędy się potykając przekrzywiamy poprzeczkę.
Józefowo ... obok kościoła ...
Zbita przestrzeń podzielona na kwadratowe pola. Bloki.
Nie ma tutaj żelaznej kurtyny. Świat w lustrze wystaw same błyskotki.
Domy w oprawie drzew. Wszystko spowija językowa niemoc.
Uliczki przytulone do siebie, jakby chciały się ogrzać w bliskości
Granica - Cook County, biegnie wzdłuż oznakowanej drogi ( one way )
Znaki na powrót reakcji ( crossway ) na wszystkie świata odnogi.
Taverna „Columbia” po-pod szczytami drzew zapełniony parking.
Druga w nocy i wciąż się świeci. Grunt to rzetelna inwestycja.
Nie było by w tym nic szczególnego, gdyby nie ( interesy obok ) ?
Karczmy, które otworzyli górale po obu stronach - 47-tej ulicy.
Ktoś powie: ta pierwsza - lśniąca nocą niby uliczna latarnia
Prosperuje znakomicie. Druga ( Fest Food ) z kanapkami - obumiera ?
W takim klimacie bez piwa, ( zwłaszcza latem ) nie ma opłacalności.
Jak znam życie ...
M.A. wyjechała do Chicago ( na fali ) w gromadzie innych.
Nie da się ukryć, że robi na facetach, oszałamiające wrażenie ( tak samo było tam )
Z czego wnioskuje, że jej uroda i resztki ciepła są międzynarodowe !
Jak to jest, że ( ona ) idzie przez życie jak skalpe bez kagańca.
A inne dziewanny wlokę za sobą wiecznie przydeptany ogon ?
Dziś młodzieńcy ( tuszem splamieni ) interesują się dojrzałymi „kobitkami”
( wcale im się nie dziwię ) - patrząc jak robią z siebie nastolatki !
Potykając się na menopauzie ( taka barbie ) w sobotni weekend otwiera drzwi nocy
Nie mając nic do stracenia, bierze w ramiona ( do rana ) będzie miała jak znalazł.
Wniebowzięty ( taki ) patrzy w nią bez ulg satysfakcji namolnym okiem
Pod skórą mięśnie się napinają w niepokoju żaluzje i kolczyk w pępku.
W dusznej frazie przeżywają romans, spijając nektar z upojnych dni
Tyle ciepła i pieszczot w szale pomiędzy pierwszą a drugą, jeszcze raz,
Do serca tkliwie przywiera, młoda pierś z natury parę minut spiesznie
Oparty na łokciach łaskocze ucho z czułością przymyka oczy by serce jej biło.
W szczytowym przyzwoleniu. Kochaj ... kochaj .... niech współlokatorki zazdroszczą.

Wolna sobota ...
Pół - przespana w pół-mroku dusznego bedroom-u
Wolno, wolniutko, mrugają ciężkie powieki
Ciepłym powiewem owocuje spóźnione lato,
w pogodnej harmonii kłujący w oczy zachód słońca.
Z upływem czasu zachodzą widnokręgi - więc światła zabłysły o 19 - tej.
Patrząc przez roletę, wzrok się oniemia i przestrzeń się kurczy...
Na ( yardzie ) u sąsiada rozłożony parasol - mięsiwo pachnie z grilla.
Dym zalatuje w około krążący z czułością drażni dziurki w nosie.
A niech sobie mówią i mają pretensje niektórzy ( nawet ) zmarszczone czoło !
Wyobrażam siebie ( tam blisko grilla ) zagaduję - - - na dobry wieczór.
Księżyc, po drabinie się wspina żwawo i gwiazdy migocą na świeczniku.
W jasnym schemacie z wiklinowego fotela mogłem już wyprostować nogi !
Pod szklanym ( ogrodowym ) blatem natrafiłem na jedną z nóg ( sąsiadki )
Kiwam głową z uwagą przyglądam się drożdżowej bułeczce z rodzynkami.
Nieźle się zapowiada . . . taka nieplanowana impreza ( po sąsiedzku ).
Na stole, pokrojony w plasterki ( sercu bliski) oscypek - podany do wódki.
Co ja teraz zrobię ? Położę na talerz - - - nie będę sobie żałował
Boczek wędzony ( ciepły jeszcze ) kiszka, zimne nóżki z octem, salceson
Z podrobów, pasztetówka, chrzan, domowej roboty ucierany z jajkiem.
( ... ) Z chlebkiem . . . z chlebkiem ( zachęcająco ) przemiła sąsiadka.
Patrzymy sobie w oczy z miną bardzo sympatyczną
Kawałek sernika, białej czosnkowanej kiełbasy,
Sałatki z porów, kiszonego ogórka z jajkiem i zieleniną.
Mniam, mniam ( palce lizać ) bez wyrzutów sumienia.
Wolo moja ! Wszystko domowej roboty. Co rusz, dłonie wyciągam . . .
Wszystkiego spróbować, wszystkiego po trochę - typowy polski talerz.
Przegryzamy - popijając ( po całym tygodniu ) nadludzkiej roboty.
Jeszcze kilka ciasteczek z marmoladą, kilka plasterków oscypka i grzybki !
Miałem już chyba wszystko, wszystkiego dotknąłem i jest mi ( nie dobrze ).
Johny Walker - wybucha we wnętrzu, mocno uderza do głowy.
O trzeciej nad ranem ( siedzimy obżarci ) na siebie się gapiąc.
Pamiętam jej zadyszkę – ( telefon ) zadzwonił od żony ;
(...) T o n i e są ż a r t y - p r z e b r a ł a s i ę m i a r k a ...
(...) W e w s z y s t k i c h d o m a c h - ś w i a t ł a s ą p o g a s z o n e !
głosem protestu - - - oznajmiła ?
(...) D o k ą d t a m b ę d ą c i ś w i e c i ć ?
(...) C z y, k t o ś o d p o w i e m i w r e s z c i e ? ? ?
Dałem telefon sąsiadce - wyznała, że ( bardzo lubię u ) happening
Gdzie ludzie dla siebie, co krok stają się – milsi !
Wróciłem, gdzie mieszkam ( ciut ciut przed świtem ).
Więc się nie wyśpię do syta !

Kpią z nas ...
do takiego wniosku doszliśmy ze szwagrem - pijąc - po kolejnym - ( hajbocku )
Skiełkowana Finlandia - - - nam się skończyła.
No to co - - - Smirnoff - - - z - - - Coca Colą ?
Limonka + plus + garść lodu w kostkach
Ze stoickim spokojem mieszane w prawą stronę
Przegryzając śledzikiem - - - pijemy ( powód ) z kilku powodów !
Niełatwo zgadnąć - zwłaszcza - gdy obaj mamy doła.
No – t o o o – może – jeszcze – po łyyyczku ? ? ?
Otrzepuje mną na samą myśl - krtań zdławiona
Od kawałka nocy ćmy po ścianach trzepoczą
Ociężałe gwiazdy i mnóstwo ( pustych butelek )
Po spieniężenie, zostanie nam szczypta oszczędności.
Nie wdzięczną omyłką jest zamęt i krach na giełdzie,
Zagmatwanie zdające się być w rękach manipulantów.
To nie żarty ( inflacja ) zjada zyski z kont nobliwych ciułaczy
Kursy, dyskursy, krzywe wykresy ( na przemian ) negatywne aktywa
Te same twarze i tunel strachu spuszczają ze świata kapitał.
Nie ma sensu słuchać bulgotów ( chwilowo ) dajmy temu – kres !
[ Ja - ja - już - pasuje - - - defi - ni - tyw - nie - - - i - ewi - ewi - dent - nie ]
Tylko tak dla kontrastu ( postoje na balkonie ) z widokiem na „beck yard”
Z planetami powietrza powącham, gdy świat się odwrotnie obraca.
Niczym astronom, oczami będę się włóczył badawczo kluczył
Nad Ameryką marszczą się gwiazdy zastygają w nienaturalnych pozach
Wielka Niedźwiedzica, jej „zadnie nogi” wystają z dolnego rogu ogona
Szczerze ( gówno ) mnie to obchodzi skoro trzeba wstawać do pracy
zminimalizować negatywne skutki kryzysu stabilności finansowej
Wstając ( siadam ) z powrotem na miejsce najbardziej lubiane
Wpół do drugiej ( wcale ) nie mam zwyczaju wstawać o tej godzinie.

Illinois River ...
1
W ubiegły weekend - ryb nam się zachciało
Z brzegu widać most i barki płynące po rzece . . .
Idąc ( na bosaka ) śladami ścieżek bezdomnych tułaczy
Z ciągłością rzeki w natłoku biedy pławią się smutki.
Mój cień, czasami z przodu czasami za mną się wlecze
Skręcająca rzeka żyłkę ściąga w niewłaściwą stronę
Pod przęsłami mostu do głębi dna obłąkane wiry
Woda jest lustrem twarzy, odbiciem naszych przekrzywionych kapeluszy
Echo tańczące, błądzi gdzieś w zagajniku - - - znajome - Sto lat !!!
Zachrypnięte gardła w zuchowate miny, żałosny szloch losu
W zakamarkach cienia bezdomni ( winem ) się raczą
Zwyczajowo – zwyczajni pić prosto z gwinta.
Wulgaryzmy się tłoczą, w rodzimym języku
( k - Rwa ) z ust nie schodzi - spod dyskretnej zasłony
Swobodne nawyki o których nie sposób nie powiedzieć !
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
( ... ) Raz ( k - Rwa ) zasadziliśmy się ze szwagrem na leszcze,
- - - ( k - Rwa ) – spinningi poszły w ruch
- - - Za trzecim – może czwartym – ( k - Rwa) - podejściem
- - - Szwagier - sześcio pack ( żywca ) puszkowego - wydobył
- - - Tylko, że - ( k - Rwa ) chamisko ( 5 ) to sam - tak od ręki - wytrąbił !
- - - Mlaskając drwiąco z pobłażliwym uśmiechem, aby mi - zagrać na nosie !
- - - Tak mi - - - po chamsku - - - odszczeknął ! .
- - - Szwagierku - tobie, jakoś nic dzisiaj nie bierze ?
- - - I - brać - - - ( k - Rwaa ) nie musi. bo nie lubię ryb pod żadną postacią
- - - bo kiedyś połknąłem ość stanęła mi w gardle i się zapowietrzyłem.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Jałowiec obumiera trucizną mroczne myśli u Homeless ?
Tabliczka wisi na szyi z prośbą o datek o chwałę serca
Wcale nikt nie podchodz ot tak poprostu - żadnej nadziei.
Ptak śpiewa w podarunku tłumaczy ślepcowi jaki piękny dzień
Ów, gra na organkach z pomarszczonym czołem pijane w buszu elfy.
Stary rower oparty w świetle reflektora swoje miejsce wciąż zmieniał.
Coś w tym jest i nie zna litości, to coś chce powiedzieć
Twarze, które są portretami rozmów nie wyglądają malowniczo
Przyjaciele samowolnie się oślepili, zmylili drogę na prostej.
2
Niby w gromadzie żyją, ale każdy z nich cierpi samotnie ...
Widać to jasno po kruchej bezradności, bierności w garderobie
Gdy, wiatr zimny ( wieje ) z reguły nikt nie ucieka z niewoli
W przytułku starość na żebrach po Downtown w Chicago dzieje
Pod niemymi mostami wryte w ziemię fioletowe osty z kolcami bólu
Lękiem targane ( piekło ) naszych czasów - normalni ludzie na rozstaju
Dłoń z ułudą wyciągnięta po datek, zatroskaniem ludzkiej słabości
Żałosny los się wije, roztacza kręgi z pozorowaną koniczyną na szczęście.
Mając nieprzejrzystą przyszłość w nieciekawe miejsca przestrzenie
Tory urywają się czasem nagle - tylko życie się toczy tym samym torem.
Nikomu niczego nie zazdroszczę, co los mu skrzyżuje w osobliwym stanie
W walce rozpaczy z nadzieją bywa za późno, przychodzi spóźniony.
Wild style ...
Mam dolegliwości żołądkowe, często w ubikacji
Siedzę, przykuty nad krzyżówką stękam. Ktoś zadzwonił,
Macie skradzione auto. Wybiegamy ze współlokatorem,
Bierzemy udział w pościgu za skradzionym - Fordem.
Raptem musimy go przerwać, bo nogawka w łańcuch się zaplątała,
Wyrządzając dżinsom niepowetowaną szkodę.
Czy macie psa ? Bez sensu - przy budzie by się męczył
Za żadne skarby - nikt by się do niego nie kwapił.
Jak się okazało ( znów ) zwędzili mój terenowy rower
Do domu wracaliśmy nogami. Coś nas korciło, aby usiąść
w parku na ławce. W cieniu męczymy flaszkę. Z awanturą przyszedł
mundurowy i twardo nam grozi. Kumpel stawia doń nadętą skórę.
Spokój – zaopiniowałem ! Flaszka od wczoraj nam się należała !
On - - - nie znał litości, spisał nas i zakuł w kajdany.
Przez to dziś zaspałem do pracy, Więc teraz do dechy dociskam gaz
( 15-letniego ) Forda, minął zmachany cyklista. Znów grzebie
pod maską ( palec mi się zaklinował ) dłoń okaleczona.
Przy okrwawionym hydrancie zacząłem się pocić.
Dzień po spóźnionej wypłacie był alarm ( pożarowy )
Ewakuacja z tawerny. Wszyscyśmy się tym faktem bawili.
Mary, zgłosiła zaginięcie Tony-ego ! Nie mile będzie wspominał
izbę wytrzeźwień. Nawet nie była zastraszająco droga.
Naprzeciwko mamy nową lokatorkę. Nazwaliśmy ją ( stokrotka )
He – he – bo nosi kieckę w ( stokrotki ). Wkrótce, całą paką mamy jechać
na wypad. Niestety, mój rower znów ma feler ( likuje ) koło wentyla.
Ale, to w świetle wydarzeń ma swoją pozytywna zaletę, bo
banknot $100 ( baków ) zostanie w kieszeni - nie nadwerężony.
Ludzie się jednoczą. Więc wieczorem byliśmy u Kathy ( na urodzinach )
Karminem się strasznie uwydatniła. W odrętwiajacych barwach wyglądała
jak echo przebrzmiałej jesieni. Jamnik w zaniedbanym ogrodzie, czerwona salamandra !
Poczerwieniały jej włosy ( wypłowiałe ) pod słomkowym kapeluszem,
Czerwona sukienka z odrobiną turkusu chcąca zawrócić w głowie.
Cały dzień siedzę przed komputerem ( chyba się popsuł na dobre )
Po szkole, przyszedł najmłodszy syn właścicielki i włączył do gniazdka.
Weekend, spędziliśmy w Domu Góralskim na występach ( folklor z Podhala )
Miło było popatrzeć na znajome twarze. Tylko ta ( pukwa ) z boy-frend-em,
Widok nam zasłaniała. Przez nich ( Pyzdra ) wrócił dziś nieco później.
Wypuścili go ( dopiero ) po wpłaceniu - $100 dolców kaucji.
W lipcu, w same upały, przyjechała polska reprezentacja ( kopaczy )
Było ( super – duper ). Piłkarze początkowo grali dość niemrawo
Oni, tak zawsze igrają przez trzy kwadranse a to o pomstę woła do nieba.
Za to w drugiej połowie, to już nadzwyczaj szybko się poruszali ...
Po całym boisku. W pogoń za nimi, rozsierdzona gromadka ( spienionych ).
Atmosfera się stała gorąca ( poszły przepychanki ) padły obie bramki,
Więc policja ( w odpowiedzi) schładzała ten pośpiech za pomocą sikawek.
My, też mamy z tego meczu przemiłą pamiątkę – spalone szaliki.
Kuba ( dwa ) przednie zęby ma wyszczerbione a Tony, rękę na temblaku.
W piątek, był czas na ryby. Smażalnia z tabliczką była jednak zamknięta.
Skończyło się jak zwykle ( biesiadnie ) na śledziku i wyborowej.
Dziewczyny ( hip hop ) w potrzasku migawek tańczące na stole
Zaczyna sie zawsze niewinnie. Po wszystkim zostałem właścicielem frontowej leżanki
W ustronnym zakolu firan ( laska nebeska ) szepcze - żem - taki święty.
W splendorze twarzy ( ze wstydem ) potwierdzam i mogę przysiąc.
PS. Absolutnie nie dało się dłużej móc w takim ( wild-style ) pomieszkiwać.
blisko kierowcy ...
1.
- idealne do rozmyślania na pierwszy tydzień wiosny ?
Siedze luźno z radością w pierszym rzędzie
Spoglądam na ruchliwy jęzor ulicy
Dzieci z tornistrami za ręce biegną na oślep
W szerz jezdni – ni, stąd ni zowąd
Przelatują, jakby z lasu uciekły.
Garbate pojazdy w korku tłoczą swoje kadłuby
w tumanach spalin ulice wiecznie zajechane,
skłębione tam i z powrotem na naszych oczach
reklamy z tłem po poboczach mokro od topniejącej bieli,
psie kupy wszędzie wydeptane alejki wokoło parku
oczom nie wierze po której stronie świata jestem ?
Jakieś takie napięcie w powietrzu wiszą druty
nad wyraz niebotyczne, istotą problemu dotknięty
bezdomny nędzarz w kartonie moją uwagę przykuł.
Po stromych schodach spada ciepły oddech wiosny
Nad jeziorem Michigan słoneczna przyszłość
Pomiędzy speszone wieżowce mknie pociąg ze świtą
w centrum człowiek na tablicy rozwiesza plakaty.
Lubiłem swoją trasę do Down-Town tam i z powrotem
W autobusie ( CTA ) za oknem niedzielny poranek
Dryfuje po weekendowym Highway-u policyjny patrol
Posuwa się na południe - trzeba być ostrożnym !
Pod musem, cały weekend pracowałem sumiennie
Niestety dwa tygodnie temu był luz ( zupełnie ) nic.
To wszystko w pokrętności zmysłów przykre i niedorzeczne
O „ layoff ” na wszystkie strony krąży pantoflowa poczta
Początki we fragmentach ( zygzaki ) patrzą nam na ręce.
Siedzę przygarbiony ( na tylnym ) zielone światła mijamy,
Pulaski and Archer. Zapytała, czy może się przysiąść.
Usiadła, obok niej roześmiane ikony ze ( wschodu ).
Posiadały na pierwszym planie wzrok przyciągają
Od wejścia ( ledwo co wsiadły ) jazgot z przyzwyczajenia
Całe rodzinne historie od ( 100 lat ) wstecz odżywają
Najprzeróżniejsze tematy ( bajdurzenie ) z narzekaniem
A to – ciężkie czasy – te ceny – wieczory panieńskie
Tu leje, tam zimno, źle wszędzie, na bazarach drogo
W show-biznesie lipa, esy floresy w muzyce słowiańskiej
Co oni tam grają ( głupoty śpiewają ) zabrać im mikrofon.
Bla, bla, bla ( upiec Jasia w piekarniku ) zostać z czarnym kotem.
To zmora ( choroba ) dziedziczna w niewypłoszonym stanie
Rozpychają się z problemami nagości w snach dzieci
Kręcą oczami ( trącają ) nie widząc w tym prześladowań
To łokciem to torebką pieszczotliwie po twarzy
W szpilkach włażą na wyczyszczone buty
W krąg ciuchy ( zlepione ) włosy przepocone
( Tak długo jak sie da ) pralka to wielka nieznajoma
Na weekend używają egzotycznych perfum,
Aż, nos wykręca ujście kobiecości.
W chałatach kreacji nasi kochani ziomkowie
Zadbajcie o piękno swoich nóg
Cel to możliwy do osiągnięcia.
Od dziś nie lubie - komunikacji miejskiej
W perspektywie - kupie sobie samochód
Może wpierw zrobię tutejsze - driver license * ( prawo jazdy )
PS. Ty, też będziesz mogła usiąść blisko kierowcy.
Mustang
Spójrz na niego
czyż nie jest piękny ?
( pod oknem )
bardzo go lubię
nie dlatego
że jest czarny
jak najczarniejsza noc
ale jak ruszamy
ze świateł
to wszyscy
za nami
zostają.

w korku ...
to miał być wyjątkowo spokojny dzień
a jednak na południu powiatu Cook,
trochę śniegem poprószyło . . .
żadnej zawieruchy, klęski żywiołowej
normalny ( biały śnieg ) i mżawka marznąca
a to już wystarczy w miejskim kłębowisku
w krąg . . . gdzie nie spojrzysz
kilometrowe korki i ślisko
- - - nie solone jezdnie tłukące się samochody
- - - w popłochu niepokoje i lęki - zgrzyt i zamęt
- - - ziewający wizerunek świateł
- - - większość niepewnych na jezdni
- - - nieprawdaż, że to rejestrują kamery ?
Kobieta w dżinsach jadąca obok po zawalonej ulicy
zwalniając z zamiaru zastanawia się w ciszy
- - - na prawo - na lewo - - -
bezmyślnie gapi się na czytelne światła
czy nie ma stąd jakiejś innej opcji
czy aby to nie jest ślepa ulica ?
cd. dłoń podać takiej śmieszności ...
kobieta w popłochu to żadne szaleństwo
zmitygowane pisklę na jezdni
patrzę z pokorą, ze ściśniętym gardłem ( powtarzam )
nie problem chodzić w butach na wysokim obcasie
mieć fochy w nosie . . . albo źle się czuję !
Nie zrozumiem kobiet;
wciąż z pożądaniem ...
przekłuwają uszy,
nos, pępki, brodawki
rodzą dzieci
choć najczęściej wolą cesarkę
wstrzykują silikon w różne części ciała
depilują włosy gorącym woskiem
pod nosem na nogach
na wzgórkach łonowych
robią wymyślne tatuaże
odsysają tłuszcz
zmniejszają pośladki
operują biusty i mnóstwo
oszukańczych rzeczy
skłonnością uogólnień
ale
nie można z nimi ten tego
bo głowa boli w daj spokój
będąc po drugiej stronie lustra
bez precedensu najskrytsze tęsknoty
przemawiają szminki szmineczki
setki kapryśnych pazurów
z pasją rzecz oczywista
wszystko co nierealne staje obok
gdy szyja rządzi głową
bez morału przestrogi
koniec przyglądania się sobie
przymierzania klejnotów za bezcen
Swarovski w sobotę w niedzielę ...
( hmm ) a może jeszcze na codzień ?
niewiasta ( która siedzi tuż obok )
jest rajem bo pachnie rajem.
cd. logicznie ...
bez odpowiedzi
rozszeża źrenice
figlarne stroi miny
czerwienią pociera wargi
do lusterka świergocze
misternie brew poprawia kredką
gładząc się po podbródku
z wdziękiem jak każda kobieta
ze spokojną głową na karku
w zarysach nos i usta
oczy duże niebieskie
błyszczące wesoło
kiedy nań popatrzę
matowieje makijaż
odbity w lusterku
cd. furiatka
zdrętwiały mi nogi
wiem - że, już na nie nie patrzysz
ale, to nieważne w rozrywkową noc
masz wdzięku do syta
przytupując bierzesz
zbawienny łyk
namiętności
kobiecie się nie zabrania
zamykać się w ramach.
Worki pod oczami
to mają inne
wałki - nie gaszą mi ducha
tu skinęła głowę
( furiatka )
szamocze się sobą
obraca ciałem
ręce wygina
gdy ondol poprawia
co dręczy od rana
w lusterku trwanie
cd. usłyszałem okrzyk ścinanego drzewa ...
- - - dopasowane – pogrubia ...
- - - przez co dziś „ starzej ” wyglądam
- - - wiem - wiem - wiem - wstałam za wcześnie
- - - wiem - skroń się srebrzy w odrostach
- - - kwiaty więdnące
- - - kwiaty to takie żywe istoty
- - - przez ludzi deptane
- - - pomiędzy zdarzenia
- - - tyle wycierpiałam ...
( tu przemówiła kobieca logika )
- - - wolałbyś młodszą - - - 20, 30 ?
- - - romantyczną pieszczochę ( sama to widzę )
- - - wy - potwory - bez duszy - bez serca w zazdrości
- - - chcecie zawładnąć sumieniem nie waszym ?
tu . . .
bijąc się w piersi stokrotnie
trajkotała - kobieta o kobiecie
( ... )
Dzidzia, pieszczocha ze snów
chuda – jak ostrewka
człapie szpilkami
o krawężnik zahacza
taka nasza szkapa
w głąb wymięta,
lalunia z blizną
po macierzyństwie
posunięta w latach,
o doniosłym makijażu
syndrom 1661
z przodu liceum
z tyłu muzeum
z rachunkiem sumienia
za dużo przeźroczystych tkanin
podkręcane rzęsy
troczki, falbanki, kokardki,
buty na koturnach
żółtoszary biustonosz
w niedobranym wymiarze
balerinka w kościele
pokazuje brzuszek
czupiradło przez koronkę
prześwituje nagość
w euforii niewiasta
która nie milknie ani na chwilę
od zaraz skłonna popadać w skrajności
nie jestem godna
stanąć przy takiej ( kaczce )
kończyny mam bez zarzutu
co do urody
na niczym
nie muszę się
koncentrować
dopóki sił będę szła
nie dam się
wiem czego chce
nie zawaham się
o to walczyć
taka jest moja wersja
jej będę się trzymać
cd. uczciłem to dwoma westchnieniami ...
( nieładnie z mojej strony )
odetchnąłem więc z ulgą
jesteśmy tylko ludźmi . . .
tu nie ma sensu odwracać kota ogonem
ale, tak swoją drogą
czy w tym kraju . . .
ktoś za ten bałagan - imiennie odpowie
jakiś urzędnik - jakakolwiek władza
zrobi krok akuratnie w tym kierunku ?
Spadamy w dół jak stalaktyty
z magicznym lękiem połykamy chaos
z kneblem na ustach ruszamy w podróże
w jakim to do cholery - żyjemy kraju ?
dziś trudna przeprawa przez ( Wietrzne ) miasto,
więc wszyscy przecząco kiwają głowami.
cd. ( starym zwyczajem się nie wtrącać ) ...
nie narażam się więcej na zaczepki
poza tym – od rana pada śnieg z marznącym deszczem
wycieraczki galopują z głębokim oddechem
rozdrapują białe płatki marznącego śniegu
jesteśmy źli, patrzymy na swój los
na dzień dobry zamarzają zamki
na klatkach schodowych awantury
do diabła z taką pogodą
kogo ona obchodzi ?
My tu w Chicago,
lubimy wszystko w najlepszym guście
gnieździć się w pierwszej jakości
żyć - jeść - leżeć - swobodnie wychodzić na balkon
psotami niech da się zamrozić
Denver bądź Buffalo - NY
przyklejając nos do zamarzniętej szyby
dziś długą drogą do domu ( tuż obok połowicy )
zastanawiałem się . . .
praktycznie - - - ( nad niczym )
na wieczór już w domu ( we dwoje )
spodziewając się łóżka
rzut oka w moją stronę
My Hanny - - - ( gładzi po włosach )
spędziliśmy dziś w ( traffic-u )
kilka ładnych godzin
a teraz
pięć palców na znak przymierza
idę . . .
wziąć prysznic
nabrać rumieńców
spogląda na mnie
szepczącym głosem
maluje obietnice.
Mój przyjacielu ...
Wciąż zabiegany gdzieś w Ameryce
Całymi dniami wiecznie zajęty
Kolejna noc to nie dzień ostatni
Zredukuj tempo wrzeszczące sprawy
Już nie galopuj skoro nie trzeba
Bo życie w biegu dalej odbiegnie.
Złudzenie podążać za echem głuchym
Myśleć o mnóstwie przeróżnych spraw
Które się plączą niezręcznie w głowie
Wynaturzone w żyłach pośpiechu
Oczy przekrwione jak zachód słońca
Martwa natura w doniczkach wyschnięta
Na karuzeli dzieci z nową komórką w garści
Pokusy i poczta z propozycją zielone światło
Widoczne z daleka oswojone "papugi"
Na ramiona siadają w lesie ukrytych myśli
Skrzyżowanie słabości nie do odrzucenia
Lądy i morza za krzywym płotem niewiedzy.
Pozwoliłeś umrzeć odwadze przyjaźni
Nie miałeś czasu na uścisk dłoni
We włosy wpleść śmiejacego promienia
Z fabułą zdarzeń łatwo się w biegu rozminąć
Gdy radość zmęczona słońcem skrzywdzona
w cieniu się odwraca – to nie końskie wyścigi.
Muzyka w sennej pościeli też wiecznie grać nie może
Schowana przed jutrem mówi do ludzi z uśmiechem
Znajdź chwilę na własną przyjemność
W szklaneczce dobrego trunku wyłania sie obraz
Przy pochmurnej pogodzie na ryby się wybrać
Zapewne jesienią pewnego dnia umilknie muzyka
Pod wiersza powieką w sennej pościeli pejzaże
Jeszcze jest czas i sposób się zastanowić.
na przedmurzu miasta ...
I - obrazek
Tęczowy koń w perspektywie dorożki mknie po Michigan
rześki zapach petunii i cała zieleń gna z wiatrem niesiona
chybotliwie w mydlanej pianie ulicznych plansz, licho nie śpi
w okręgu światła, stąd do tamtąd ( cień nocy ) Wietrznego Miasta
Potykając się oczy czegoś szukają, na nowo dotykam wskazówek
to żywa logika prawdy, jest miłość szczęśliwa obok fontanny
w grzęznącym tłumie moje myśli i nogi szurają, nie bez powodu
ściszone rozmowy z duszą toczone, gdy cieniem kładzie się Loop
Dzieło stworzenia w ( web ) sieci paskudny pająk się miota
niestrudzenie ogniwa latarni oświetlają mozaiki istnienia
na skraju aglomeracji o brzasku z witryn parujące zacieki i noc
wbrew woli bezsenność na krańcach przedmieścia Palos Hills.
Ze złudzeniami wokół się namęczyłem i z latem pożegnałem
w złotym kobiercu jesień zawita, strojna kiściom winogron
wiatr rozpędem pootrząsa gałęzie w klimacie cały niepokój
codziennie śledzę sznur samolotów po zmierzchu niebo rozprasza.
II – obrazek
Zawsze wody jest więcej niż ziemi więc duszno aż do łez
za oknem krąży wilgotny dzień przez palce się przelewa
włos się jeży nie strzyżona trawą zasłany kawałek pola
od tygodni upały złudną hipotezą w kalendarzu prognoz
Znów odjechał podmiejski po torach mknie oko ulotne
w dziurawym tunelu mgłą się dławi i kona chropowata cisza
z ludzką twarzą na drodze spóźniony wiecznie przechodzień
w obrębie cmentarza bezdomni ( to ludzie ) nie straszydła.
Noc lubią spędzać potajemnie w najciemniejszych kątach
siedzą milcząco, ktoś kaszle opodal śmietnika rój much
w cieniu przykryty ciuchami żeńskiego rodzaju tkwi boso,
wzrok mętny spod powiek niepokój pragnący się napić.
Zawiało pośmiewiskiem, szerzej się roztacza rozbełtany letarg
anielską źrenicą patrzy oko, drży człowiek rad nie rad
w swojej życiowej mądrości, zmartwychwstaje pośród zarośli
tli się jutrzenka w dobrym uczynku mocniej kłuje serce.
w ten czas innym się wiedzie …
odkąd
pamiętam
w Chicago
niektórzy
zatraceni przechodnie
układają swoje sny
na czarnych poduszkach
asfaltu
w tekturowych kartonach
odurzona woń życia
karakony omdlewają w upale
lepkich lipcowych nocy
natrętne komary
ciało dręczą o każdej porze
wzruszenie
młody człowiek
śpiący
stary wyrzutek
emigrant
szczur obok głowy się tuli
pies odszczepieniec liże rany
z obawy przed epidemią
podano im zastrzyk
rzekomo pomaga
gdzieś dalej
stoją leżą
marzną
kruche konstrukcje
wszyscy
w kolejce
po wieczność
Aniele
Stróżu mój
okrężną
prowadź
drogą.

in the parking lot of Five Holy Martyrs Church in Chicago.
U Pięciu Braci Męczenników w Brighton Park ... 5 października 1979 podczas uroczystej i pamiętnej Mszy Świętej, ks. bp. Alfred Abramowicz-przywitał, stojąc przodem do kongregacji, co jest znakiem szczególnym i mającym potwierdzić ważność wydarzenia iż wśród zgromadzonej licznie Amerykańskiej Polonii jest namiestnik Chrystusa na stolicy Świętego Piotra w Rzymie. Nasz umiłowany rodak - Kardynał Karol Wojtyła, dziś ... Jan Paweł II. Papież od samego początku swojego pontyfikatu zaskakuje opinie publiczną śmiałymi posunięciami i osobowością ... (...) Oto jest dzień, który dał nam Pan - weselmy się i radujmy! Obrosłe legendą spotkanie. Błogosławiona radość. Spotkaliśmy Papieża ! Jan Paweł II, wśród Polonii Oklaski i śpiewy... Niech żyje Papież Sto lat - - - Sto lat !!! Klęka i ziemię całuje Następca Św. Piotra. Na wskroś ludzkie przypadki Świętej postaci Serdeczność dla drugiego człowieka. Watykański urząd przybliża do zwykłych ludzi. Wychodzi na przeciw radościom i smutkom. Pielgrzymów wita jak gości - otwartymi ramionami. Uśmiech oknem na świat Z uśmiechem wędruje daleko Wędrowiec zdrożony (...) Opatrzność Boża pozwoliła mi stanąć wśród Was. Wiarę buduje w żywym kontakcie. Drzewo pokory w gałęziach wiary Pierścień miłości w praktyce życia Płyną wskazówki słychać w duszy Przełomowe znaczenie dla tutejszej Polonii. Był wzruszony – głaskał i błogosławił. Dawał w prezencie różańce, złote krzyżyki Brzmią pieśni. Czuł się jak u siebie w domu. (...) Bóg Wam zapłać za to że, przyszliście tutaj !!!
dary ...
( Christmas time coming soon )
choć na świecie robi się coraz chłodniej
świąteczna atmosfera zawsze ociepla
ludzie drobnymi gestami radują się dobrą nowiną
sprawunki rozwiązują jezyki ze straconą okazją
bez ciepła przyjaźni nie mogą stać się przyjaciółmi
kwiat nie zakwitnie kiełkami barwnie bez słońca
tyle ciepła we wspólnym języku co wieczór dorastać
w zaufaniu zgoda sprawdzona ludzi jednoczy
na pewno to nie pomyłka dobrze myśleć o ludziach
poczucie im dawać w pewności nie są nam obojętni
przyjaźń to najkosztowniejszy dar w każdym zakątku
dusza śpiewa w głąb bo przyjaźń nigdy nie jest ciężarem
ten dar po którym brną myśli ( prawdziwe ) mój przyjacielu
w nieskończoność do uniesień skore, powinny do historii przejść.
szczęśliwym było być przy oknie ... ( śp. Mietkowi Fudali, prezesowi Koła #54 )próżne szepty modlitw o chodźby jeszcze szczyptę życia dni policzone na palcach w ocenie szpitala - Resurrection Health Care na tle białej ściany heroicznym cieniem przemyka obraz znajomy w tonacji bitwy tygodnie poza wszelką oceną po analizie krwi żałosny szum przeistoczył sięw trwoge bez wątpliwości czuje jak sił ubywa słabnie na ciele i duchu kropla po kropli ... ścieka z kroplówką nadzieja tu zazwyczaj rodzi się wszystko i gaśnie w myśl drugiej zasady przez kilka kruchych chwil w sen uzbrojony ucieka zmaga się serce przyśpieszając rytm leje się pot i trawi wysoka goraczka myślę o tym od ostatniej wizyty nad każdym z nas wisi widmo losu MF ... połyka marzenia pacjent ... nazwijmy go ... M sny śnił na łóżku w bliskości okna wolno mu było na krawędzi usiąść wpiętym w dożylną kroplówkę koledze ze sali nazwijmy go - F na wznak tylko leżeć nieruchomo do łóżka przykutym najokrutniej na świecie błądząc myślami rozmawiali o życia potocznych sprawach o najbliższej rodzinie o pracy, ale wszystko wyszło inaczej z nieokreślonej przyczyny nieznane nękaja nas plagi Bóg jest obecny i niobecny a świat okrutny jest jaki jest mężczyzna z łóżka przy oknie - M mógł z trudem usiąść i wzrok wydłużyć zdając dogłębną relacje sąsiadowi potrafił wędrować ku szczytom pacjent z łóżka pod ścianą - F w bezruchu na zawsze zaniemógł od dawien dawna złożony chorobą ślinę przełyka i łzę co kapie z oka ulgą istnienia przez czas niemocy jego świat się przez to powiększał jak promyk słońca co swiat budzi do życia - nie chciał wypuścić z rąk M do F ... oto śledzę obłoki ... ogarniają moc ziemi z której wstaje plon źrały w brudnych dłoniach chleb jasny zamglony świt jutrzence się żali miłością do chłopskiej skiby jak świat szeroki i długi miedze od płotu do płotu ludzie idący w rytmie kroków siać będą na niej z nadzieją wspinam się teraz po drzewach gałęzie trzymam za ręce prowadźcie przez resztę życia po dziedzinach, górach, dolinach życie twarde, kobiety w bólach rodzą dzieci wokoło tyle radości bocianie gniazda młodzi i starzy tak samo szczęśliwi ( a teraz spojrzał w niebo i westchnął ) rozmawiam z ptakami trzepoczą skrzydłami są w drodze nierozmyślnie po gałęziach siadają prawdziwe oblężenie dolnej nawy na poddaszu ze szklannym oknem gołębnik matka młode z gniazda wywiodła głos mu się w sercu załamał ... gdy jastrząb na skrzydłach nadleciał w oddali pejzaże bez końca wiatr szepcze akcentem przez liście piękny widok na okolicę w pobliskim jeziorze kąpią się oczy wśród łąk żywe kwiaty i bez pachnie wszystko kwitnące okruchem cudu w kolorach radości na łodygach się chwieją a zakochani trzymają miłość za ręce kiedy M - opisywał pachnące gałązki magnolii z nieprzebranymi detalami F - bez tchnienia zamykał oczy głęboko zapadał w idylliczny pejzaż mijały dni jak zapalona świeca powoli gubi osobliwą jasność pewnego poranka - pielęgniarka zobaczyła dzielnego M ( to ten sam od okna ) jego oczy skronie usta z uśmiechem zmarł podczas snu ( wezwano pomoc – pochylili się nisko ) F - poprosił personel o przeniesienie właśnie ( na łóżko M ) przy oknie gdy księżycowe noce cierpiący na łokciu się podniósł z trudnością rzucił spojrzenie na świat istniejący za oknem pajęczą sieć i rozwiane gałęzie w oknie zobaczył białą ścianę do połowy stygnący cień kamienicy i mur wysoki co przetrwał nagle w sercu na umór mu dziwnie smutno z zaciekawieniem spytał pielęgniarkę co doskwierało niedawno zmarłemu M aby, opisywać tak wspaniałe sielanki ? powiedziała ; bo to był szczery promień M – z pejzażem urodzony - od urodzenia przyrodę widział w rzeczywistym świetle z radością podtrzymywł na duchu nie przesadzał w swym dobrodziejstwie z powiewem wiatru dalej i dalej - zaległa cisza !
przez zakratowane okno ... patrząc na architekturę to tu miała narodzić się wielka myśl to tu w klatce pytona się trzyma to tu śmieją się kiedy balkon pęka to tu fundują sobie kąpiel w lodowatej wodzie to tu nikt nie boi się ręki rodziciela to tu postrzeganie władzy podlega ludzkiej ocenie w mieście w którym jestem od lat inaczej się poruszam wychodząc na spacery o czymś tam myśle kto wie czy nie o niuansach patrząc przez zakratowane okno w sezonie ogórkowym niechcąco słysze kroki tutejsza lokatorka na tretuarze była zjawiskiem od ludzkich grzechów nie mogąc opanować ciekawości przez ramię nie spuścić jej z oka to jej uroda zdominowanie wpływa na długość relacji w kamienicy czynszowej zdrowe powietrze przyjaciół spotkać bez szczególnego powodu