American Dream

AMERICAN DREAM
 
Powstańcy listopada ... [ 1830 ]

Oto miejsce, gdzie śnić się mają sny - „ keep doing ”
Na brzegu dziejów - poprzez morze wlokącej się męki
Stanął lud, na ufnym placu szepcze z cicha swój lament;
(...) Myśmy, nie jedli od dni trzech i więcej ( kiwają głową )
To prawda - ( wszyscy razem ) zwarta ich grupa w kręgu
Te słowa słuszne ( w rozpaczy ) mówiące o wszystkim.
 
Nie znając języka; major - Leopold Chłopicki - na czele grupy bieży
Spięty w ramionach z zastępem swoich zacnych rycerzy.
Hałasują rankiem. Na rdzewiejących zawiasach - brama
O prostych drzwiach zamykanych na skóbel - rygiel.
Ociosane, wielkie kamienie leżą - na prawo na lewo ...
Jako siedzenie ( oczekującym ) mogły by iście posłużyć.
Patrzą w krąg - daleko - gdzies - bije ich bęben przeznaczenia ?
 
Pobiegł do jeziora, rękami wodę czerpie
Twarz i głowę z podróży potu zmywa.
Wężowych oczu połysk (krwistych) jak wino z winogron.
Odgarnął włosy ( cel był wzniosły ) z prawdziwą pasją
Zawsze tak było - gdy jeszcze pod dawnym żyliśmy prawem.
 
Wszyscy słusznie powstali - dziękować Bogu - triumfalnie
Żeśmy się tutaj dostali - - - na szlak - - - Obiecanej Ziemi !
Z daleka od złego, co w Ojczyźnie się spełnia - Kraju korzeni.

( Chcąc łatwiej sens słowa wysłowić na suchych wargach ) ...

Potrzebne nam było - - - z kochanego Kraju - - - uchodzić
Spokoju w czystym sumieniu - - - nigdy nie odzyskam
Wszystko mię dręczy (się lękam) i strach niepokoi ...
Iskierką nam było uciec - aby świat ujrzeć - zreformowany !
 
                                                      Ojczyzna jest nam jak Matka !

Milcząca - Cierpliwa - Bolesna !
Raz na czas jakiś z ludzkiej winy - potrzebująca daninę
Którą, zabiera gwałtownie - bez zasad pożera
Krew, lubi - najwierniejszych synów
Ofiara z mieczów i kos napewno nie poszła na marne.
Z pamięci o śmierci - zrodzi się wymodlone dzieło.
 
Za nicość w wysiłku, za usta sprzedajnych - żelazna kurtyna !
Zawyły wilki, gdy głowy ścięte spadały przed stręczycielem
Jako duch wszechobecny - wyfrunął ptak - Orzeł Biały,
Z czerwoną wstążką, każdy szczegół wzajemnie potrafi przemawiać.
Lud wie – przypomina sobie słowa – dowody nosi w pamięci
Wściekłością dusze napełnia (tych) co tam bez wyjścia zostali !
Usta otwiera dramatem - o mroku ludzkiego cierpienia.

Począł zamyślać się - tu ( chyba się zgubił ) o czym gadał ?
Rozliczne ( po polsku ) naszym, znane tylko zwroty ...
Chcący na nowo sens powiązać - mnóstwem splątanych myśli.
 
-  Niewoli łańcuch ; krzywoprzysięstwa - blizny - milczącą tajemnicą
-  Rosja - - -  dziś - - -  nam  - - -  macochą  - - -  zadartonosą
-  Złą  - - -  szpetną - - - co gorzki - - -  chleb nam rodzi  
-  Cierpki - - - skamieniały - - - jednym gestem - ladaco.
-  Zesłańczy - ze szlochem - Sybir !
-  Tam, wichry świszczą - czarne cienie się wiją
-  Tam, pierwsza zbrodnia i kara - chańbiące wyroki
-  Tam, człowiek i zwierz w jednej norze się kryją
-  Tam, ciemność jest wieczna lamentem na uwięźi kroki
-  Tam, umierają w oderwaniu od świata - znikają z oczu
-  Tam, spytać ?  Wszystko nieczułe na boskie wyroki !
 
Tu, Wolność w drodze - - - stawia pierwsze kroki ?
Tak, tak, już się stało i niechaj nie będzie inaczej ...
Niechaj nikt z Was zebranych nie myśli bez znaczeń !
A Wy - - -  sprzymierzone nam ( ponoć ) - - -  Lordy ? 
Pozwólcie - - -  niech nasza brać - - - zasili - - - Wasze hordy ...
A będzie to Naszym wspólnym zwycięstwem !
Nasze marzenie - - - wsród  Was - - - niechaj - - - ostanie ?
Uchwałą Senatu z dnia ; 12 maja 1834 roku.
 
 
( ... )  Nadaje się 235 wygnańcom z Polski , przywiezionym do Stanów z polecenia 
cesarza Austrii ... 36 sekcji gruntu na obszarze 6 mil kwadratowych na terenie Illinois 
lub Michigan – podzielony na równe części pomiędzy nich!
Po upływie 10 lat, obdarowani uzyskują prawo do tytułu własności , o ile przez te lata 
sukcesywnie, bez przerwy, będą zamieszkiwali i uprawiali zajęty „ township „ 
oraz zapłacą cenę $ 1.25 za aker w ciągu tychże 10 lat sukcesji ...
 
Dookoła - ślady lodowca i przeszłość z rylcem na grzbiecie
Starte przez czas łęgi - morenowe wzgórza - olszynowe lasy
nicią kolorów na bagnach porozrzucane torfowiska
Ze szczyptą niepokoju kołyszą się wietrzne brzozy.
 
W okolicy głęboka cisza w niedoścignione dukty polne
Własnym traktem skręcają ufnie, czas jakiś się tłoczą
Łopiany odżyły, pomiędzy rozstajem na świat się proszą.
Jakiś ptak się obudził i ruszył do lotu podniebnym szlakiem.

Oczy zobaczą - uwierzą - że ktoś tu jest nie-rozumny !
Toż to wbrew przodków zwyczajom - - - brać każą i znowu
Nie dają - - - przecież tak robią - - - ślepi, bardziej niż krety.
My się modlimy - aby dali nam dobro - nie rumieńce na twarzy ?
 
Bolesny obraz, o smutnym staliśmy spojrzeniu, wszerz łąki
Ciszy biała lić, obok siebie echo, z oddalaniem się wiatru 
Wygnańcy na nowe ( na próżno ) śpiewają pieśni budzące nadzieją
Z dzisiaj na jutro - - - strząsają płatki „ z obiecanej ziemi ” .
darczyńcy nadal milczą ...
 
 
Dym się kołysze, urokliwy widok - wspomnienia wywłóczy
Spójrz tylko w dal ( hen ) rzędem łąki i noc taka letnia
Tak samiusieńko, księżyc wędrujący na pełni się mizdży
Wśród krzewów, bezszelestnie po gałązkach się wspina
 
A my jak „ zabłąkane ptaki ” - - - Panie - - - spojrzyj na nas.
Nasz Kraj ukochany w pamięci naszej trwa - - - zapisany
Pomiędzy datami, gorzko jest ( na wschodzie ) nie to co chcemy
Nie wolno nam o tym nie myśleć, że tak wygląda rzeczywistość !
 
W bezmiar burz zaplątało się nasze życie, w bitewnym płaszczu
Tu, ( głos ściszając Chłopicki ) nam potrzeba jakiegoś pomostu ?                                                          
Cholernie mi głupio, wbrew temu co się mówi w rozpaczy
Obraca się wokół uczuć, drobne pęknięcia  z wyrzutami sumienia.
 
Wiatr, głaszcze obiecane im zboża, w popłochu źreją jare
Kłosy, oddechem złocistym ciążą do słońca w obfitości
Kiściami rumienieją maliny, z nieba strącaną czerwienią
Pokrywają się polne maki, dostają wskazówki ze środka ziemi.

 

w takt pieśni się kołyszą...
 
( ...) Uradowani Powstańcy przystąpili natychmiast do dzieła.
Wybrano dwóch przedstawicieli w osobach majora Leopolda Chłopickiego 
i Jana Perchałę, którzy udali się do Illinois wybrać najdogodniejszy teren.
Wybrali ziemie leżące nad rzeką Rock w stanie Illinois przy drodze do Galeny.
Rzeka przepływała tu przez środek, podnosząc przez to wartość terenu.
Grunta wybrane przez Chłopickiego nie były nigdy wymierzone.
Ponieważ zbliżała się zima, postanowiono pomiary odłożyc do wiosny następnego roku.
Kongres jednak nie pokwapił się z ich zlecaniem, powołując się na przepisy stanowe.
W myśl tych przepisów – podobno nie wolno było w ten sposób dzielić ziemi ?
W między czasie na terenach osiedlali się inni osadnicy z Irlandii i Niemiec.
W czerwcu 1838 roku prezydent Jackson ...
tereny – niby” polskich gruntów” - nadał Indianom!
 
Więc - na początku były słowa - ( tak zawsze bywa wsród polityków) !
 
Minione wieki, burzliwe dzieje - spory nie do pozazdroszczenia
Łzy bohaterów i prochy pokoleń - co w wawrzynie polegli
Bóg - - - Honor - - - Ojczyzna - - - fakty są potwierdzone
Wygnańcy ( rozpaczą związani ) odmówili powrotu
Nasz dom w niewoli pod zaborami (ofiarą wrogów) w potrzebie !
 
235- ciu - powstańców ( jak guzik nieszczęścia ) co krtań zaciska
Siedmiu jest oficerów - reszta - żołnierze ze swoimi bliskimi
Są -  inwalidzi - bojem ułomni i chromi - co się nie poddali.
Ludzi - z konkretnym zawodem - jest kilku - kowali,
Dwójka, krawców - kupcy ( nie znający języka ) w ząb obyczajów
Wszyscy - to Nasi ( w potrzebie ) z ambicją, z przyszłością do życia !
 
Wygnańcami jesteśmy, tutaj w obcym nam i wolnością kraju !
Nasz majątek stanowią - smutkiem piekące wspomnienia.
Przeszłość i rychła nadzieja na przyszłość !
Pracowite wieść życie pragniemy - razem z wami - - -  siać
Dla Nowego Kraju - za sprawą duszy - wybieraliśmy !
Spełnienie tego niech będzie naszym - oświadczeniem !
 
„ Opatrzność ” w swej przezorności ( pewnie to była pomyłka ) ?
O dwa miesiące później - pozbawiła nas ciepła rodzimego Kraju !
Pragniemy takowy - tu, w Stanach Zjednoczonych Ameryki - założyć
Nową Polskę - wskrzesić !  Gdzie, nasi zacni rodacy
Połykając pejzaże, być może u kresu swej męki
Moglibyśmy się tutaj zebrać i żyć w szczęśliwości ?
 
Mając to właśnie na widoku - - - uprzejmie prosimy,
Wasze dostojne Zgromadzenie o przyznanie nam ziemi
Która, pozwoli żyć hojniej, dostatniej z własnej pracy.
Zgromadzić - ku sobie - wygnańców - naszych rodaków ...
Którzy, skłonni są przybyć do Waszych gościnnych brzegów,
I tu , stać się - - - sprzymierzeńcem - - - Zjednoczonych Stanów!  






Kongres - najwidoczniej - przestraszył się Nowej Polski ?

Nie wchodząc w szczegóły – ( obiecanki cacanki ) okrężnością słowa
Do przydzielenia „ obiecanej ziemi” ...  nigdy nie doszło!
Aby, sparaliżować starania o utrzymanie się w jednej gromadzie
nie chciano pozwolić „ Naszym „ skupić się w większej wspólnocie !
W obawie ... aby nie powstała ... „ Nowa Polska”  w Ameryce !!!
Wiadomo; że w ślad za pierwszymi ... przybywali by w pośpiechu następni.
Po roku 1870,  - - -  nasilenie - - - kilkakrotnie się wzmogło.
(...) „ Pierwsze wychodżctwo  rozleciało się jak liście z wiatrem ulotne
jak książka z kartkami nie oprawiona, czcionki nie ściągnięte w ramy.
Następna emigracja (ludowo/wiejska) - stała się bardziej osadnicza
podobna do księgi o mocnej skórzanej oprawie. Im to zawdzięczamy
że ; Polonia , zaistniała ... Siermiężnej rzeszy ... polskiemu chłopstwu”.
 
Gorączka złota wypruwa resztki snu, nadaje rytm, wszędzie dociera
Śmiałków ekspansja - - - na wiele mil zapachy szkockiej whisky
Za „Wielką Wodą” szczęścia spróbować bez zmartwień
Osiedlić się blisko siebie, gdzie lampa roztacza krąg światła
Koniecznie w otoczeniu ziomków - być spokojniejszym
W gromadzie raźniej (z punktu widzenia) gwarzą po swojemu !
 
Tajemnica języka doskwierała (Naszym) wszędzie ...
Od zaraz im długa droga i wszędzie podejrzliwe spojrzenia
W czamarce życiorysy chodzących, odwiedzają fabryczne bramy
W żupanie, w buciskach ( z cholewkami ) zachlapanych błotem
W wyszukiwaniu pracy z pianą na ustach, w obyciu własnym uwikłani.
To coś - bolało mocno ( w sercu dudnienie ) gdy los im się odkłaniał ?
 
Z sił opadłych ze zmysłów, idą - - - zbratane twarze z Małopolski
Podkarpacia, Wielkopolski z Kaszub, Mazur, ze Śląska.
Synowie Gór - - -  łacni pracy przy mularce, w garbarni,
Piekarni, albo i trumny zbijać z przychylności ( bądź kany dłonie zaczepić ) !
Wszędzie nadzieja, patrzenie w szpary okiennic, po plakatach, na płotach.
Od miejsca do miejsca (cholewiakami) wydeptana ziemia.
Dokąd-kolwiek nie pójdziesz - wszędzie z niechęcią - płacą marnie !
Ino ... $ 5 - dolców - idzie wyżyłować na tydzień !
 
A głów zewsząd kłania się setki, kobiety w chustkach, w serdakach, bezsilność
Odbiera im zmysły, wygłodniały ból - którego nie uśpi. Wyje pusta kieszeń.
 „NO VACANCY” - "No Vavancy" - - -  na magię słów - - - wytrzeszczają oczy !
Śmiech, wsród świadków zdarzenia, kręcące głową manewry
Po drodze; od realizmu do wściekłości - wylewają łzy !
Krzykliwi - w ślepych uliczkach obracają się dookoła, trącają ramionami.
Patrzą łaskawie z niemocą łzawą - jak świat się oddala.
Cóż mogą zrobić - przytłoczeni cieniem w tak rozpaczliwym mieście ?
 
( ... ) Fucking Poles are wandering around and bothering us - otwierają drzwi i słysząc odchodzą !
Czy tak już zostanie ... ?
 
 
Wiedzą jedno ! Wedle złamanych reguł – bez Ojczyzny,
Niewola, waśnie tam i kamień różę przygniata !
 
Widzieliście - cztery orły - co w górze -  fruwały ?
Ruski , pruski, austriacki - a na przodzie - Nasz Biały !
 
Już nie długo czasu trzeba - może trzy pacierze
Biały Orzeł - czarnej szelmie - powydziera pierze !
 
Wznieś się w górę - Orle Biały - Boże spraw ten cud ...
Niech Zwycięstwo Polskiej Sprawy - Osiągnie Nasz Lud !
 
Jak długo nasza wiara - rozgrzewa polską krew
Tak długo Polska cała - bo Polak - to jak lew !
 
Wolni duchem - wolni będziem
Z Orłem w sercach - będziem żyć !
 
 

 

Uchodźcy - sierpnia  80 ...
 
 
bez żadnej wersji wariantowej
zbuntowani wobec ludowej Polski
na znak protestu manifestują
swoją  niechęć werbalną
 
to niewątpliwie prawda
rozpierzchli się bezpowrotnie
po kilku nieudanych próbach
nie było w tym logicznego związku
 
kwestia to ważna nie raz bolesna
wplątana w wir spraw nieskończoność
na swoje wcielenie wciąż głębszy
kaganiec i klątwa socjalizmu
 
rozległą linią korowód postulatów
obalone pomniki przeszłości
uważane dziś za warte śmiechu
bezcelowe karne zakłady
 
internowani na przyczółkach świtu
nieświadomi i słabi bez krzty złej woli
ubek wśród mas za odpłatą czatuje
i tak się nie dowiecie ?
 
dziś, trzeba głośno o tym
o wydarzeniach o których milczą
z tego powodu żywimy nadzieję
pamięć o czynach trwać musi wiecznie
 
Rio Grande ...
 
w istocie to takie wytrwale proste
tylko tak trudno o tym mówić
jak otwierać aby nie otworzyć
nowych pogmatwanych przepisów
 
kongres przemawia w gąszczu prawa
haos suchością słów i urzędnicza niemoc
na psy schodzą w poprzek nurtu
na zielono idą tłumy z dygotem duszy
 
w księżycowym półmroku szeptem
noszone słowa cekinami swiatła
cienie malują kontury życia pstrą
ciszą w ciemności otulone postacie
 
po pas po pachy żywiąc nadzieję
zanurzają się w zatopionych myślach
nurt Rio – głębia wypełniona po brzegi
falą nadzieja upragnionej wolności
 
pogodnych niebios i głębio nocy
ukryta na pustkowiu ciszy udeptanej
ziemi na ofiarę losu wymarzona
wolność w niewidzialnych rękach
 
kaktusy tłem bezdomnym tułaczom
płacą marszem fruną przez marzenia
nagrzaną skórę świeża bryza ożywia
zesłana w nagrode darem przychylnym
 
zabrane ze sobą brzuchate bukłaki
z głuchawym łoskotem nawilżają krtań
komary zawzięcie dokuczają plagą
rzeka wygina się niczym grzechotnik
 
skrzydlaci kontrolerzy salwami swiateł
sprawdzają rewir od świtu do świtu
obszar jest rytmem sciszonych stóp
przenosząc marzenia przez zieloną granicę.
Podpowiedź, na lepsze jutro ...



W skwarne popołudnie o lepkim bezduchu powietrza
Po dniu codzienności, znów wracam w to samo miejsce
Naznaczone koleją losu z koniecznością nocnej pracy
Trwającej w biegu swoistych przeznaczeń, gdzie
Rzecz się dzieje na obrzeżach autostrad, skąd ludzie
Pojawiają się i odchodzą z poczuciem braku i niespełnienia.

Nocki mijają gorzko, godziny, tygodnie, miesiące, czasami lata
Boże, jakie to wszystko ślepe, rzeczywistość z nową specyfiką  
Być obcym wśród swoich. 
Zwady, zawiści, których nawet noc nie ujarzmi
Walka o awans, o lepszą kromkę, zastawiane pułapki
Przecież miało tu być tak pięknie ? 
Praca to naturalny porządek rzeczy.

Zamykam oczy uwięziony w pajęczynie myśli 
w oddechu żywej chwili 
pnę się coraz wyżej windą o zawrót głowy 
w uszach zaleganie
do czterdziestego czwartego piętra, 
gdzie pracuje legalnie
na nielegalnych warunkach z innymi 
podobnie jak ja w tyglu – bez „języka”
zlepek ludzi o różnych manierach 
z całego świata - najwięcej zza żelaznej kurtyny 
Wschodniej Europy - dogorywającego już raju.

Na czas w roboczej kreacji 
zaznaczyć swoją gotowość na posterunku
piętnaście minut przed szturmem 
odbijając zegarową kartę
nakręcić sprężyny wędrującego zegara 
aby nie oszukać pracodawcy

Tu, pracuje na podobnych warunkach 
grupa polskich - - - „janitorów”,
Sprzątając hektary na czyimś suficie 
starając się o względy - podlizać się zwierzchnikowi  
dostać bonusa od „bossa“ w nagrodę - lepszy floor.

Nad moim ( floor-em ) już tylko Bóg … 
daleko księżyc zmęczony goracem i wiatry.
Pożądana winda tu nie dochodzi 
trzeba używać schodów.
Przez okno patrzę z góry na cały świat 
świat o czterech stronach
Gdzie, nie ma – co prawda – żelaznej kurtyny 
zakorzenionych w pamięci przykazań
znajduje oparcie i wiarę.

Krople deszczu monotonnie spływają po oknie. 
Ludzie w popłochu gonią, przed kroplami się chronią 
na hulajnogach pędzą, pojazdy tyralierą deptają kałuże.
deszcz zmywa z ludzi winy wszechobecne
więc płacze człowiek z deszczem
z niebem płacze, zostawiając swój slad - rzeką 
która, się topi w deszczowej powodzi
samochody koła swoje moczą 
jeden po drugim
jadące gdzieś w pośpiechu 
z koniecznoscią zdążyć przed północą 
dojechać na czas 
w sypialni zasnąć.


Niebo płacze i ziemia płacze do nieba ... 
( a gdyby tak zamiast deszczu ) 
Spadała nam z nieba manna  
ale, komu i na co – 
potrzebne by były beczko-pojemniki ?
Znów to samo, robota w pośpiechu pogania 
aby, jej tylko głupio nie zgubić ?
Czasem tak myślę gasząc światła w kantorku 
czy mocno w to wierze ?
czy lubie swoją prace ?
czy taki zostanie – każdy następny mój dzień ?

Napewno się nie chce
ale muszę 
iść do szkoły 
zacząć się uczyć języka  
od tego chyba najlepiej zacząć 
zmieniać swój status 
tutejszy los.
 
 
 
lipiec-1980,

w skwarny, wilgotny do przesady dzień, cały tydzień  nie do zniesienia.
 
 
 
 
 
Muzyczna kariera
         (chrześnicy)

Monisia, chce grać na pianinie
klawisze ma jednak na równi oczu
siedząc po turecku sięga do pulpitu
nóżkami nie sposób dosięgnąć podłogi

kiedy jej palce mogłyby grać
nogi dosięgnąć podłogi
ochota jej minie
grania na pianinie



czasami tak się zdarza …


Rankiem
w hałaśliwym tłumie
w wielkomiejskim traffick-u      (zatorze, korku)
w luksusie samochodów
on – człowiek sukcesu
jeździ do biura 
na Manhattanie
Spokojny
Pewny siebie
czuje siłę swojego portfela
po południu – lunch
obiad w Hiltonie
golf
basen
siłownia
wieczorem teatr
dziewczyny łatwe  
piękne garnitury
samochody 
konie
casino
uciechy
i
tylko
księżyc wie
że nocą pije
samotnie
żeby zapomnieć
ze łzami w oczach
swojego brata
b u m a
grzebiącego
w śmietnikach.

dziadek uczył jak patrzeć ...
 
 
1
 
na koniec dnia gdy wracał po pracy 
w domu zalegała cisza
jak makiem zasiał na barkach
przez jedno serce najdroższe
 
koronkę odmawiało się wieczór
siadaliśmy pospołu gromadnie
przy ciepłym piecu ten sam początek
akt wiary - zdrowaśka - za Podhale
 
Pan Bóg nie opuści tej ziemi
za nic na pustkowiu stworzył raj
w nieokreślonym bliżej miejscu
gdzie wszystko rośnie jak na ziemi
 
z wysoko podniesioną głową
w ciszy język splątany
jesteś Polakiem masz polskie obowiązki
na głos rzeknięta tajemnica
 
łan owsa przeciąga się w ciszy
dojrzałe zagony wpisane w naturę
środkiem wyboista droga
biegnąca na spotkanie do wioski

 
2
 
dom wyjątkowo rodzinny
na niewielkim wzniesieniu
pola i łąki ubrane w kwiaty
trzymam je do dziś ciepłą dłonią
dziadek uczył nas patrzeć 
na świata rytuał
błogosławioną radę dało mu życie
a życie całe jedną jest radą
radować się trzeba z tego co jest
nigdy nie bądź zazdrosnym 
o szczęście
kiedy zagości osłodą u innych
dookoła dosyć jest żrenic
co tobie zazdrościć będą


3
 
rzekło jeszcze w przezorności
swojego gniewu i złości pilnujcie
kto swego języka nie spląta
ten nogi nie może mieć splątane
kim byś ty człeku nie był kolejno
zachwytem zyć jest trudno 
a kiedy dorośniesz
na miarę godności nalezy się uczyć
nie gesty piękne oznaką człowieczeństwa
 
potężni świata z nudy wszyscy pomarli
przed śmiercią głowy skłonili pokornie
do wnętrza ziemi jak jeden zeszli
ci wszyscy którzy pałace wznosili
ze setek tysięcy dóbr i rozkoszy
tylko odzienie z sobą zabrali
bo to doprawdy dobytkiem ich było
tym się okryli co innym dali.
 

4
 
lepiej jak człowiek ciepły spokojem
dobre imię z szacunkiem po sobie zostawi
niźli by pałac - wypełniony bólem
 
szanować każdy szczątek oszczędzać
oszczędność wielką jest cnotą bezsprzecznie
śmierć powiedziała - majątku tam się nie bierze
 
nieoszczędny niczego mieć nie będzie
i sam wart jest niewiele
„ ziarnko do ziarnaka - uzbiera się miarka”
 
 
5
 
dziadkowe serce ulegając wzruszeniom
na widok pierwszych stawianych kroków
podrzucaniem do góry otwierał nam usta
 
nie dowierzając jak szybko rosną dzieci
odmierzał wzrost co pare miesięcy
rysikiem znaczył na framudze od drzwi
 
bez zdejmowania roboczego ubrania
uczył jak kopać piłkę i tanczyć poloneza
wnuczkom zrywał najpiękniejsze kwiaty
 
znużone powieki gładził bliskością
dobrotliwie ujmując zaspane rączęta
otulając troską dziadkowską czułością
 
wciąż słyszę w sercu z ust kołysanki
radość i dumę wspólny trud dzieląc
otrząsnął się zamilkł - cierpliwie tu czeka.




podhalańska kapliczka u Tylki w Wisconsin


przycupła przy drodze podparta gontem
opasana powojem z cierniowego głogu
paciorkiem skał z pobliskiego potoku
wypełniona od modlitewnych intencji
na końcach palców pod arkadami rzęs
majówki sprzed lat do Matki Opiekuńczej
 
trudno uwierzyć

Chrystus Frasobliwy
zgarbiony w zadumie
zatroskany o bezkarne wróble
noszące suche źdźbła
zamyka się w przemijaniu
dosłownie i w przenośni

może On płacze
 
naturą rzeczy rękę przyciskam do skroni
w nostalgii rozmawiamy cichą modlitwą.
 
Cudowny to cłowiek  ...    
                      
 
1
 
Rod widzioł zwierzęta - temu tyz zawzięcie gazdowoł
Po gazdowsku, o kozde ździebko troscył siy gospodorz
Tutejsi ludzie, scyrze uprawiali kozdom piędź ziemi
Przez zycie stąpajom twardo, zostawijom ślady 
Nie cofajom siy przed doskonalsym sposobem
W śtuce przetrwanio oko opatrzności / zwycajnie bez cudu  /
 
Za 50  / piędziesiąt / złotych dwoch chłopów ode dnia
Przez calućki dzień do nocy okładało snopki cepami.
Na spólstwie, ludzie razem wymiennie siy wspierali
Dziś ... nie jest juz tak opaternie jako drzewiej.
 
Tu, tyz mo zewsząd ozgrzone ręce do dalsego zycio
Co prowda, nie haruje dorobkiem jak hań na gazdowce
Po nocy, nie wynosi ostrewek do grapy - kany boginki
Krzyżyki cyniąc, na despet - mlyko klogały w skórlotach
Zamknięte na skóbel, skryły siy w górskich jaskiniach.
 
Tu [ w siapie ] w fiberglassowym hełmie zuchwale
Zapino kozdy kolejny dzień  [ przy obróbce desek ]
Na „ lajnie” tnie z długości i nikt go tu nie poganio.
Syćka go sanujom [ od foremana do bossa ] sumienny
Zno powody istnienio, nie schodzi z wytyconej normy
Nie biadoli - na kozdym kroku ozpiero go energia.
 
Nie sposobny do krzywdy cynienio - plotek sionio
Wraźliwy z osobliwom twarzom myślami przewodzi 
Bystry; do przesady dokładny, ogłade mo wrodzonom
Opaterny; od zaroz w mig spamięto syćkie detale.
 
Wyjechoł w sile wieku ( dobry był to cas na zmiany )
W rozpoznawcyj przesłości nie godoł o tym nikomu
Na Podhalu, dzieci pięcioro i żonka ( krapke ino młodso )
W obrębie stołu syćka cekajom na Świątecne prezenta !
 
Wse mu siy kotwi ... markoci ... banuje za Swoimi !
 
Styrany - po pół nocy - ślęcy z telefonem w gorzci
Zadowniono cułość wraco i łący dwie części świata
Odległe - robi siy bliskie - niewyraźne - wyraźne !
Z pamięci wystukuje numerki na komórusi ... ( komórce )
Żyjemy w epoce ( cyber – fiber ) łący nos potęga przekazu !

 
2
 
za przycynom Rózy, sto cierni wode pije  ...
 
 
( ... ) Teściowo, w gruncie rzecy siedzi u nos 
w te razy posła na grzyby z Dorotkom 
( pięć rocków jej w grudniu minie )
 telo samo co Tobie, 
w chałupie ojca brakuje
( Dorotka ma jesce trzok starsyk braci ) 
 
Teść pojechoł do lasa - 
nojstarsego wzion do pomocy
drzewiyj na gazdowce trzymali zawse dwa konie 
( kaśtanka i gniadego )
Gniady do ciągu był noremny 
mioł taki gwołtowny charakter
trza siy było wystrzygać i nie siepać za lyce !
 
Owce do dziś chowiymy - bedzie ik blisko kopa
więksość śnik som o tym casie kotne
od zawdy przysadzomy jagnięta 
odplekajom siy odchowajom
na wiesne sprzedajyme wełne 
wtej - płacom najlepiej !
 
Opróc nos [ nikogo nima w chałupie ] ostawiyli nos samych
 
Mos ... za to buzi ... od swojej Rózi !
 
Dalecy [ na Skypie ] z tyźnia na tydzień 
z miesionca na miesionc
rozdzieleni - ostali sobie blizcy !
 
Rozia kce ... coby downe kąty pozostały w jego pamięci
Jakimi były drzewiej ... przed laty ... takie nosi w sercu.
 
Ten dom podhalanski - podobny jest setkom innyk
W kozdym  ś-nik brakuje kogosi !
ballada o trzech synach ...
 
 
w Arizonie, wody - jak na lekarstwo ...
trzy kobiety idące do miejskiej sadzawki
aby zdroju zaczerpnąć
 
w pobliżu siedział starszy człowiek
w nędznym kapeluszu wyblakłym od słonka
przysłuchuje się przypadkowym rozmowom


 
każda z matek przed sobą
wychwala zalety swojego syna
 
- mój ... ( mówiła pierwsza )
- jest zwinny jak akrobata
- nikt nie jest mu w stanie dorównać
 
- mój syn ... ( mówiła druga )
- ma głos śliczny jak harfa
- nie ma drugiego na świecie
- kto mógłby poszczycić się
- głosem tak pięknym
 
a ty ... co powiesz o swoim synu ?
zapytały - trzecią ( kobietę )
długo ... nic nie mówiła
 
- sama nie wiem,
- co mogę powiedzieć
- o moim synu ?
 
- jest dobrym chłopakiem
- jak wielu w tym wieku

kiedy konewki były napełnione
kobiety ... ( rozmowne przed chwilą )
skierowały się w stronę swoich domów
 
za nimi starzec podążył 
nieudolnie człowiek wędrowny
syn gór skalistych
 
naczynia z wodą ciężkie
ramiona kobiet wiotkie
obolałe od wysiłku
 
zatrzymały się
aby końdek odpocząć
zrzuciły z siebie jarzmo
 
dwóch młodzieńców do nich podbiegło
 
pierwszy ... ten co był na ustach
dzisiejszego dnia wychwalony
rozpoczął  (show ) błaznuje
 
stanął na rękach w dół głową
nogami wierzgając wykonał gwiazdę
otoczenie uwierzyć nie może
 
drugi ... na wprost przeciwnie ...
kowbojską balladą wzruszył 
a głos miał jak słowik
 
ludzie otoczyli ich kręgiem - patrzeli
z podziwem z założonymi rękami
ach, ach, co za piękne numery
 
trzeci ... ( przybywa ) podszedł do matki
na siebie zarzucil ciężkie nosidła
oddalił się skromnie w kierunku zabudowań
 
- ( matka pierwszego ) do starca
- cóż powiesz o naszych zdolnych synach ?
 
- o synach ? 
- gdzież oni ?
 
roześmiał się starzec ironicznie ...
sam nie wiem, w którą stronę mam iść
po drugie, martwie się ich jutrem !