Poezja jest tajemnicą, którą próbujemy zgłębić. To rodzaj mowy i modlitwy. Natrętne słowa, które nie chcą sie od człowieka odczepić. To język i swiat zewnętrzny i wewnętrzny.
Poezja to kondensacja widzenia i języka, żyjąca własnym życiem. Biała kartka, bo na niej można napisać wszystko.
Biała kartka; bo na niej można napisać wszystko.
Daleko stąd
Daleko stąd ...
Gdzieś - to wiem, że na Podhalu ... Niewielki skrawek mojej ( Naszej ) ziemi Był on moim ( Naszym ) początkiem raju Wiosny kwitnącej kwieciem, lata - aż do jesieni Powietrzem rześkim w nocy. O poranku rosa się ścieli Złowrogo mruczą góry - w dole rzęsiste doliny Omijam ich wzrokiem idąc w kierunku morza Wybiegam myślami - ( jak dziwny jest ten świat )? Dyskretnie obchodzę wydmy. Po miedzy morza Przyśpieszam kroku aby nie spłoszyć nogą cienia.
[ *** ]
Cisza na rozdrożach ( Naszych ) gór odbija się echem Na przełęczy rozważam horyzont z wędrówek włóczęgi Szczerze o swoich planach w pamięci przyśnionych Jak ptak się błąkam w obrzeżach Wielkich Jezior - Kolejne dni w oderwaniu odczuwam. Pełne nadziei, Dostać to czego nie było nam dane (w przeszłości) ?
To takie logiczne z piętnem marzeń godziwa praca. Oczami milionów patrzymy na podrapane ściany Na trudne lata wycięte z rozdartej Wschodniej Europy Migawki zachowań obrazem międzyludzkich relacji. Wśród tłumów ( Nasza dola tułacza ) w poplątane losy.
Mój Boże ( nie pozwól ) abym był rzucony jak kamień Złamany jak drzewo. Podniose głowe, tylko podaj dłoń Tylko proszę - Nie dopuść nosić ciężkiego krzyża ... A jeśli musi się spełnić - to pozwól najkrótką drogę ! Nie zawiodę - doniosę do końca - tak daleko jak mogę.
tyz ,,, ludzie
Na bezboznej ziymi spocnie grób w te razy bez zmortwychwstanio
jesce roz niebo odłożono na potem
w alejach zasłuzonyk na cud cekajom mumie komisorzy piersyk sekretorzy
ino ich połowice pokryjomu trwajom w staromodnych modłach.
Staruszek siewca ... / który ożył na swoją sposobność /
Na Podhalu ...
Ciśnięta przed się garść owsa z nadzieją opadła skibom na ugór. Bez prostego horyzontu niebo, zuchwale rozpowiada o rozkoszach wsi. Pod wierchami mgły ku ziemi siy chylom. W obrębie prognoz synoptycy Sprawiedliwość dziejowa próbuje się odbić ponad to co widać.
Wiater "holny" wiejący pędem po dziedzinach sporo szkód narobił. Spoza Ostrysza lodowaty powiew plewy z przetaku wywiewa, rzuca na pastwe losu Duszność nozdrza trawiąca, szydzi nadmiarem obornika i gębę siewcy wykręca. Wzrok marszczy poczciwy staruszek, owinięty w płachtę zgrzebnego płótna.
Raniąc stopy do zmroku, włóczy za sobą gawiedź rozkrakanych gawronów. W pęd ziemi siejąc z zanadrza rzetelność pomiędzy kopcami kretowisk. Powłóczyste kroki nadzieji, echem się potykają o wystające kamienie. Przymknięte powieki widzą bruzdy rdzawych skib. Stąpa po nich ze spokojem parzenic,
Siewca, garbiący się staruszek, Przeciera wzrok wsparty o krawędź Regla Starość ma zawsze szydzącą cierpliwość. Słonko, wstydliwie schowało się za Magórę. Gdzie przeorana ziemia, zlatują się stada. Kolejny dzień w drodze towarzyszy. Ze wzruszeniem spoglądam na czyjeś jutro! Na prostowany ( obolały) grzbiet.
weekend na płaśni
Przegląd zespolow regionalnych Zwiazku Podhalan w Ameryce
Na Góralskom Nute, Chicago. listopad 1985
“ Zbójnicy, zbójnicy warzom owce w żyntycy i muzyce dali znać, dali znać coby przysła im zagrać “
Na polane hań przed sałas - wyśli młodzi bedom tońcyc - temu przecie, ze som młodzi nie polonez bedzie dzisiok dlo nik grany, taki - w tłumnym korowodzie, i nie walce, te wiedeńskie, co som jako wino skrzące.
Baco nas , baco nas dobryk chłopców na zbój mos jesce byś’se lepsyk mioł kiebyś baco, syra doł.
Baca poderwoł rychtyk wałaske i juhas stanon przy juhasie !
“ Hej! se ino wroz juhasi wroz juhasi w ciyrnyk kosulak porubiemy, posiekomy zbojców po holak “
Od babiogórskik obrysem pogórzy po Gorce i granitowe Tatry, żywioł nie przebrany co w tońcu górolom nigdy siy nie znurzy;
Bystry potok przymyko powieki Fala za falom strumień wartko płynie Blinkanie watry oświetlo lica ozgrzywo Do wtóru oziskrzonyk tonów kaniony w podskokach, przysiadach, obrotach Klaskany w ręce idzie tędy . . . Dojrzewa dusza w której zakochoł siy Bóg ! Całe rodziny som haw na płaśni, w Goralskiej chałupy przy Archer.
Dreptajom w miejscu z nogi na noge, Ciupazecki zbyrkajom ze zbójeckom maniom zbyrkolce jak oręż dodajom odwoge jaskrawy źwink musi se ulecieć ku Tatrom.
Rusyli raźniej wokoło watry, Baca jako ( harnaś ) siumnyk chłopców wiedzie, za nim juhasi w krąg zwarty honielnicek ( malućki ) odstaje na zadzie …
Tyś, młody brat Ty siy s’nami stowarzys bo kie padnie bieda jako na nas krzyz na nas krzyz bedzies s’nami ziymie gryz ziymie gryz a jak padnie talarami dukatami bedzies sioł bedzies sioł a . . . jak padnie siubienickom bedzie tobom wiater wioł !
Tońcom, jak kieby w kuckak schodziyli z polany, przechipkujom bez watre, bez huściawe ik jawna przypadłość. Cofiom siy - choć zoden ś’nik do zadu nie gnany ani na kwilke - toniec nie ustaje.
Ucichnon śpiew i zaś na nowo w uchu siy obudziył, Wyskok podniebny nie jest im obcy Na płaśni wyskajom ostomiyłe dziewcęta Szalejom w tońcu - siuhaje, parobcy, Zwyrtajom siy w kręgu - oszalałe dziywcęta !
„ Chyciył zbojnik, hajduka, hajduka przywiązoł go u buka . . . Hej, ty miyły hajduku, hajduku . . . Bedziys wisioł na buku !
Pół-obrot . . . . coby uchycić oddech w płuca, abo - perlistym obloć siy potem ! Góralski zwyk - som ik do góry podruco i sciągo ku ziemi - spowrotem.
Sama ziem . . . Skolno ziem . . . Rodno ziem Rym . . . rym . . . rym . . . sama . . . ziem . . . skolno ziem
„ Idzie ziemia ku zimie trza nom rubać korzynie trza nom rubać jedlicki coby miały owiycki “
Zachwyt radości siy niesie - w powiytrzu dojrzałym jak wino Zaklyscyni w tońcu pod ręce - długo siy nie wyprzągnom ! Z żywiołami odpłynom w dziejowom nieskońconość. Górole naturni ( chyba ) ze toporzyska wypadnom im z omdlałych dłoni ! Wtej zakońcy siy święto, zakońcy siy toniec . . . Choć jesce dziywcąt wyskanie - goni wokoło po płaśni i foszty tętniom pogłosem - granej po góralsku melodii Wtej to moze - wiater ( orawski ) ozgrzone im lica ostudzi ?
W pucierze (nie) kwaśno zyntyca od ( Toczka ) siy pieni Po tońcach dobrze by było niom siy pokrzepić !
Gwiozdy coby nie spłoszyć chwili - zatrzaskujom zasłon kotary, Zegnomy siy krzyżem i w noc odpływomy . . . Tońcem - zyntycom - pokrzepieni - opici - radościom przygody.
Do przysłego roku - na tej samej płaśni !
Szacun
Zeus ( bóstwo z Olimpu ) iskrą pioruna myśl wzniosłą zapalił Watra od znicza po ścianach świątyni strzępami płomieni się śmieje Ku niebu się wznosi czerwienią łuku z mocą poznawczą świergoczą języki Zamykam je w sercu głęboko, boskim zwyczajem tylko Bóg może nas osądzić. Nadtatrzańskie obłoki ślebodne na skrzydłach w przestrzeni ( wiatru ) oddechy Po zboczach turnic zwiewne słońca promienie spływają w przepaść ciśnięte Obłęd krokusów sięga w głąb serca pod powiekami ślad wiosny zostawia. Prawda odrywa się w ustalonych granicach, po zrębach skał doznania się osuwają
Święto Gór - na tle żywiołów wizja - MFFZG - ciągłością na oczach się wieńczy w Zakopanem zza stołu - krzyknął ktoś - by ( Naski świat ) do przodu gnał Góralska muzyka to duszy otwartej wołanie, śpiewnym echem samo życie odpływa Wierchowa symfonia w kręgu Regli, kierdel i Redyk Karpacki, uszczęśliwiają gości. Radość widzę o każdej porze, gdziem tyle lat przeżył w transformacji systemu Gdzie ciemność zmieniała się w poranek, strzec się szału „halnego” powietrza Z intensywnością na Podhalu prześpieszając kroku. Mamy nierówno pod nogami Pomiędzy spokojem ( bywam tam ) posłuchać muzyki Skalnego Podhala.
W tyn cas kiedy z wiesnom świat siy budzi do zycio po zimowej pokucie … wieść siy niesie radosno Alleluja Alleluja Alleluja głosom ... pola i lasy i hardo świadomość w mojej Ojcyźnie
Chrystus ... co z martwych powstoł w zranione ramiona przygarnio syćkie słabości przebacuje choć telo cierpień i bólu zadajom w mojej Ojcyznie
Ludziom w ik męce daje nadzieje w cierpieniu syćkik pocieso ze radość wiecno ik ceko kozdego co idzie drogom utrapień i cierpień w mojej Ojcyznie
Do casu ... aż zabrzmi pieśń Zmartwychwstania przejść siy powinno przez boleść Ostatniej Wiecerzy rozwozyć Judosowy wyraz pojednanio w niejednej dusy nienawiść siy scyrzy w mojej Ojcyznie
A potem – potem kołatki ogłosom piątek ukrzyzowanio i trud okrutnej na Golgote drogi i nieboskiego z krzyzem mocowanio pod zła cięzorem cłek taki niebogi w mojej Ojcyznie
A potem ( być moze ) kiedysi nadejdzie Niedziela radości wroz z przemienieniem powstanie szansa po ludzku przemogom siy złości i triumf bedzie i prawość i dzielność dosięgnie w mojej Ojcyznie.
Codzienny trud ...
Trzeba odcisnąć dłoń ( pospołu z babom ) na łąk kwiecistych kobiercach Na progu września grzmią wylewne chmury i kępy brwi marszczą. Opodal Szczeka pies. Spłoszone wróble na czubku topoli. Zagonom łuskajom się owsy. W mendlu snopki (na bosaka) powiązane na obłap (lgnące pod cepy) jesienią
Polną drogą maki ucztują. W ogródkach świat piękna. Malwy strojne w szafranowych sukniach. Omieść wzrokiem - - - ( studnia garbata ) - z wyłamanym zawiasem. Na ociosanej podmurówce - postawiono kościół w strzeliste wieżyce. Tutejsi - szczęśliwi rzędami w ławkach ( duszno ).
Deszczowe niebo. Niedzielny odpoczynek i pacierz przykładem dziecku Dzwon na Anioł Pański tkliwością wiąże obszary. Spiżowym językiem, przekazuje nabożne wieści. W tajemnicy pokory ( boli ) sumienie. Chrystus - umartwiony na ramionach obwisły - mocuje się z losem.
Na klęczkach ludzkie serca schowane w ramionach pod naporem warg Woskowa łza wierci namiastką. Po trzykroć ( powodem ) zew koguci. Na odsłoniętej skroni ( znak popiołu ) na pamiątkę dni. Wszystko co wokół Gazdowie z wrodzonym rozsądkiem uczynku ( błagajmy ) chleba i wina.
W słodkich litaniach - misterium życia i akt oddania. Z naręczem tajemnic idziemy do źródła. Po niezbadanych orbitach dusze szukają własnego kąta. Na klęczkach rozdarta wyobraźnia i nogi sukniane w parzenicach. Z klęcznika gwóźdź ( obolały ) wystaje. Pomiędzy żebrami cieknie krew.
Wielość tematów
Ultramaryna (siwioł ) jest tym co rzuca się w oczy od samego początku w stopniu nie bardzo intensywnym na każdym kroku zachwytem gama w wyzwolone dźwięki ( nie chodzi tu o zapis nutowy ani o klucz wiolinowy ) w tonacji durowej o donośnym brzmieniu z Sopotu obce nam wątki z wrzaskiem i krzykiem anglosaskiej dykcji ewollują fragmenty nieznanego świata z nośnikiem stanu skupienia, spontaniczność klaszczących w dłonie chłodnym przykładem zadziwia ludzki śmiech niczym nowym schematem odsłania wstydliwą pamięć motywów PRL ( nagie półki ) w szablonie ustrojowej Polski aby to zrozumieć w tkankach serca klonują się kukły propagandy bez naczepy piętnują się wybryki politycznej poprawności awarie sieci elektrycznej bywanie w mroku kompleksem poraża ściany gadają w powolności zegara posiąść ufność kobiety fizyczną tęsknotą rumieni się księżyc na dwupasmówce w scenerii żarówek zdechłe urzędy i sklepy nie do zdobycia ambicja to skrajna linia podziału w obrębie znaku sprzeciwu ogromna większość zycia ma zapach smutku - aż do momentu zdrowego rozsądku. rzeczywistością spekulowanie na temat bytu lat siedemdziesiatych osiemdziesiatych w zaciszu nagonki niepewność patologii i złość góruje nad zdrowym rozsądkiem szokują braki w dostawach ułudą zimne kaloryfery od kilku dni zmarznięci zakatarzeni w koce poowijani aby zmniejszyć pole widzenia nie rozumiemy aby cokolwiek zrozumieć.
echo głosu – 3 x
1
Echo głosu po języku biegnie rozczochrana pamięć rozum ukorzeniony wyobraźnią w głowie się uformował.
fajnie by było spotykać się w dzikim klimacie, pejzażem popatrzeć jak skowronek szczebiotliwie czuły pnie się w przestworza unosi się miękko, spiralną wstęgą w aureoli przybranych potoków wir żwir wyrzuca tylko czy jałowa ziemia daje nadzieję na solidarny plon?
z utrapienia drapiemy się w czerep, oby nie było gorzej . . . daremny trud na codzienne sprawy ociera się o rzeczywistość starym zwyczajem strategia pojawia się i przeczy drugiemu zwykle na trzeźwo ( zmieniając ) kolejność miewa koszmary wykręca się od detalu do syntezy idzie na styku niewidzialnej linki
przy zasłoniętych oknach noc ze strapień znana, bez miłości żyć to spora przypadkowość, docelowo czekać nie wiadomo ile cierpieć od pełni do pełni gdy księżyc poświatom w prawy róg okna się wżera pieszczotliwie prowokuje świecącym sygnałem przeciąga się całą noc wabi chrapaniem zegara kipi język ulicy orze ciała powabem cień trwogi w obłokach myśli hejnałem w duszy ( jaskrawość świtu ).
Czy bedzie dobrą matką gdy miłość efektem przyjęła objętość ? W zacisznym rejonie obiektu na biodra puls ciśnie Nie można udawać, że nic się nie stało na drodze konsekwencji mój Bóg roztropnie zagadką się wgryza do sfery metafizycznej bo przyszłość panien jest sednem splotu gdzie trwa spór z powodem wywołuje zgorszenie do którego wzdychamy szepcząc truizmy.
2
brzuch na kolanach brzęczącą kulą ( nim poczęcie nastąpi ) ziewająca do czwartej na łóżkowym czuwaniu warkoczem międlenie z godziny na godzinę głowa pęcznieje w oczekiwaniu krzyku chwile w opuchniętej ciszy z uczuciem trwogi zegarek tyka i pies merda ogonem w zmaganiach proroctw halucynacje wokół się pietrzą przekleństwa z czystej dobroci chwytając rękę w półcieniu - serca współczucie
w białej izbie powała żmudnie czysta o jasnym hafcie krochmalone zagłówki - firanki nie skłamaną prawdą potrafią wniknąć w duszę okna nieporadne spojrzenie po stokroć pogodzone w losem ciało się wzbiera z siedmiu na dziesięć w bólach noc potu pełna obnażona brzemienność za zasłonami wód pomruk w niebo trwoga i lęk rosnący jak chwasty.
3
dostając gęsiej skórki muszę wyjść na podwórze z otwartymi oczami iść w parze z zachwytem obarczyć się przemianami przyszłości echem głosu wszechrzeczy świeże olśnienie pieścić gotowy to coś co śpi w zaciszu oczu rzeczywistość w odświętnych rzeczach ma wydźwięk z kołysanką śpiewaną napar z kopru i mięty w głębokim zagłówku nasze serce rośnie wśród czterech ścian uchylić rąbka - taki śliczny każdy kąt pozwala dostrzec ciepła tematy w krasnoludki makatki z niebieskimi wstążkami akcenty dzieciństwa w najlepsze ssąc kciuka - donośniej - gaworzy kropla w krople - - - wykapany tatuś !
M 2 ...
Z góry sąsiadka ( mokre pranie ) wywiesiła na słoneczną aktywność Wisi wśród balkonowych balustrad, opaczną stroną cały ten kram Na trzecim piętrze ( sfatygowany koc ) ukosem - pół okna zasłania Poszwa, zwisa z balkonu w poprzek barierki. Wszystko jest czyjeś. Okoliczne bloki wygladają niczym koszary za wschodnią granicą. Stres zżera ludzi od środka. Duma i gorycz - pić każe z wątpień kielicha.
Pod dwoma kocami ( wzgardy ) w dostatku takim, los kiepski przy świeczce. W krzywym zwierciadle nikomu nie do śmiechu. Dumna żona się sypie. Krzyczy w moje wnętrze utyskuje. ( Nie pij ) ! Nie pije z ( majakami ) wole trzeźwy świat. Z dozą optymizmu jej głos mnie utwierdza. Powszechnością wrzące jej słowa. Trzepocząc jednoznacznie rzęsami - mająca obsesję na punkcie czystości Spokojnie rękawem przecieram wąsy ( z zsiadłego mleka ) na stole zacieki.
Wiedziała, że nie ma mężczyzn doskonałych ( żeby tak móc ) spokojnie bez końca. Z przyczyn znanych tylko sobie i magom we fraku. To taki ( kac ) moralny absurd Stoi w gardle i nijak go przełknąć. Leżenie do góry ( dupą ) nie jest zabawą . . . Udawać w łóżku ! Mając w swoim ( ubogim ) zanadrzu ( w barchanowe ) koronki . Obietnica gaśnie jak lampa, której brakło ( oliwy ) w czystej pościeli, zanim zaśnie. W ręce chuchając z alchemią słowa przyszła sąsiadka z potrzebą mówienia .
W oczy wchodzi jej ogrom słowa. Głowę nękać poczyna ( głęboki jej dekold ). Bez owijania w bawełnę - pociąga w tak wieczorowej porze. Wzdychając - Całym mną zawładnie. W oka mgnieniu we władcze poczucie się przemieniam. W determinacji świadomość się ( utlenia ) a może sfera mentalna traci czujność? Dla nieposzlaki wymianę zdań na później odłoże. Milczenie jest złotem ! Drogowskazem, gwarancją, która stoi w gardle ( zawsze ) wpadamy w sidła kobiet.
pokalanie poczęta ...
Ze złoconymi cętkami w gorsecie biegnie ( druhna ) nocą natchniona. Po łuku gwiezdnym dwie komety z krainy czarów. Spacerkiem po stawie Bóbr ( na tyłach ) imperium. Pośród sitowia nadęte wiklin pagórki, W pajęczynę ciszy się wplotły konwalie. Z obu stron lasu dziedzictwo.
Brnąc odarty ze złudzeń do odkrywczej chwili wdzięczności ( gdzie ) . . . Wielkie idee szydzą z jedności relacji. Koniecznie, lawirować na skraju przymierza. Wigor zachować. Wyczekując grzecznie nieboga ( zręczna intrygantka ) Z długimi rzęsami. Wywołując dreszcze noc się rozchyla ( lękiem kroczy ).
Rozwidnienie ( więc ręka ) się lęka dotknąć - coś co włosem porasta. W obnażonej ciszy bezkarność się czai i rośnie moc pokusy. Pozornie naga, Od stóp do pasa inna w ogromie milczenia - obłąkany ruch ręki. Bezrozumna ręka ( nie mająca rozumu ) w ciemnościach bezkarnie się błąka.
W istocie pasa ( rodzą się ) oswojone biodra ( zawsze ) lojalną podporą Szeptem, pomiędzy wieczorem a świtem gładzone z miłosną sennością Ciała wtulone w odgłosy zwierzeń, drugie istnienie w szczęścia ekstazie, Krzykliwe lustro wypada odłożyć. W imię słowa, napoczęte panny czas wydać !
Hammock ...
w pośpiechu telefonów dni się przepychają w ferworze istnienia gwiazdy zawieszone w materii czasu ziemia w obiegu zamkniętym wszystko się kręci jedno po drugim możliwe
serce wali syczącą tajemnicą na Dzień Ojca trochę pamięci najpiękniejsze kwiaty uśmiechy ciepła na wszelką pomyślność czerwone wino i tort docenić ojczulka jak to możliwe przytulić kochaną osobę
na Dzień Ojca ... córka kupiła mi hammock duma w nas rośnie i dzień taki szczęśliwy rozwiązuje języki nabrałem ochoty by się pohuśtać, odleżakować wcześniejsze sprawy uwielbiam jedno i drugie.
niebo bez chmur bogactwem wiatereku przyjemny powiew jesień sucha posiedzę w hammacku będzie mi dobrze
raptem los sprawił figielka wokoło ani jednego drzewa!
patrząc ponad wszelką wątpliwość
Bóg jest wszechmocny świadomy wzajemnej relacji w nabożnym skupieniu
Przez sześć dni tworzył On wszechświat harmonii w proporcji symbolem wszelkiego bytu
Osobliwością Niebo utrwalał sklepienie nad wód bezmiarem obłoki puchły pomiędzy stromiznami przełęcze umacniał fundament ziemi
Swiat obracał się w dzieło sztuki przez otchłań nocy nie było widać kuli słońca ani tysiąca mrugających gwiazd.
Chcący doświadczyć nastroju ziemi Okrążył skamieniałą pieczerę rzeki i morza wciąż bedą się mieszać żywe istoty ulokują się w centrum.
Wszystko powiązane jest z Nim Bóg jest ( Stwórcą ) wszelkiego istnienia, Człowieka na tle rzeczy martwych stworzył na obraz i podobieństwo.
Człowiek nie jest dziełem przypadku. Na miłość boską stał się sprawczą przyczyną Bóg stworzył męzczyznę i niewiastę Z wielkim oddaniem troszczą się o rodzinę
Laicyzacja wyznająca filozofię naturalizmu wykluczyła Boga w zjawiskach nadprzyrodzonych! Ale, nikt dotąd nie jest w stanie udowodnić Gniewu Sodomy w budzącym grozę sacrum.
Krytyka na nie istnienia Boga . . . siejąca zwątpienie Siewcy Wszechświata Jego niezaprzeczalnych dokonań jako Stwórcy świata i ładu wydarzeń w kosmosie.
skrupulatnie ...
po raz któryś wertuje zapomniane stronice rzeką (nie) pamięci
wirem zdarzeń na grzbiecie życie się kłębi
odplątuje rysopis od nadmiaru wspomniń
patrząc pod nogi nagle wiosna w ogródku
lew - koń - ja kwiatuszek co ma sześć jajuszek
faktura życia to obowiązek bycia człowiekiem
mój próg życzliwy otwarte drzwi posługa ludziom
do sedna życia prowadzi droga cykliczna
pod obcym niebem niczym Syzyf toczę skałę
cztery dekady daleko od kraju rzucony emigrant
kołysanka z Alaski ...
Od wczoraj zawzięcie kurzył śnieg w dróg krętych zawiłe rozdroża więc scieżka do lasu zaduta nie widać tropu renifera.
Gdzieś na Alasce zmarznięte koło na biegunie w mrozie zakuty Wielki Wóz. W kominku sennie ogień gaśnie upstrzona drzemie dobranocka.
Chłopczyku stuśnij senne oczęta kiedy wokoło zalega śnieg a pościel do spania niech Ci uścieli z księżyca światełko prawdziwy skarb.
Tam na księżycu pan Twardowski ze srebrnych monet kuje sny, niedźwiedź mu żaru dosypuje w rytm skocznie nogom przytupuje.
Zadute śniegiem Trapper Creek, w odleglym Yukon zapadł w sen znużony rębacz - lumber man w koszuli kraciastej każdy dzień
On grube kłody w lesie tnie wióra fruwają i znaczą mu dnie w wichurze huskie wtulil łeb oczy się klejom reniferom.
Wygasło tlące się żarem ognisko usnołeś słodko nasz syneczku niech jasna zorza znad Denali przemówi do Cie ludzkim głosem.
2005, Denali, Alaska . napisany dla 10 latka, synka Kubusia - który, był z nami i babcią na wycieczce.
Ales Starkov - Lumber Man
Uciekła radość …( Kubusiowi na 8 urodziny )
Osiem balonów uniosło się w górę Wszystkie dmuchane i kolorowe. Osiem balonów musnęło gałęzi Wolność wybrały uciekły z uwięzi …
Jeden pofrunął aż dotknął słońca – pękł Drugi, wzdłuż drogi nie dotarł do końca – pękł Trzeci, odpocząć chciał na kaktusie – pękł Czwarty, wpadł oknem jest w autobusie – pękł Piąty, fruwając zaczepił o druty – pękł Szósty, się wyrwał poleciał na skróty – pękł Siódmy, wciąż krąży nie podjął kierunku – pękł Ostatni, wątpliwy drugiego gatunku – pękł
Osiem balonów razem kupione Dzisiaj już wszystkie są zagubione Wolność wybrały do niej leciały Chciały pozostać lecz odleciały.
Bujna fantazja …
Naprawde dziś rano, ktoś mnie uprowadził Trzech, zamaskowanych zbirów Zatrzymali mnie na chodniku Kusili słodyczami i zabawkami A kiedy, nie chciałem nic od nich wziąść Złapali za kołnierz, czapke naciągnęli na oczy Ręce wykręcili do tyłu, związali Wrzucili na tylne siedzenie w czarnej limuzynie, Powiązali łańcuchem brudnym i zardzewiałym Oczy i usta za-kneblowali aby nie krzyczeć Nie widzieć nikogo nie poznać po głosie Jechali ze mną 30 minut w ogromnym strachu Z klątwami ci łotrzy wyciągli mnie z auta Ciągnęli po schodach po mokrym bruku W piwnicy to było, bo czuć było chlód Przywiązali do kraty co w oknie tam była Ktoś-kolwiek rewolwer wyciągął i trzymał za spust To była ogromna tragedia … Bardzo się bałem, nie byłem wesoły Przez to się właśnie spóźniłem do szkoły.
Synowi Wojtkowi ... 1994
córce Joasi na wiano…
Dziywce . . . wiedz’se
kiedy pomremy a Ty siy ostanies
nie boj siy nie strochoj
nie bedzies sama
dostałaś w spadku nase geny nase serca
Wiydz’se …
przeloli my na Cie naskom miyłość
Tyś jej owocem
kiedy dojrzejys połąc jom z insom
i przekoz dalej potomnym
weź ’se do serca to wozne przesłanie
Andrzej Pitoń – Kubów Chicago, 2001
a my mamy wnuka …
Na początku był spisek plemników więc plemnik spadł im z serca tak tajnie że nawet Bóg o tym nie wiedział jak układali ” puzzle ”z dwóch ciał ale dziś słyszy już cichą modlitwę zagryzanie warg w przestrzeni pomiędzy prętami lóżka trwa próba pierwszy krzyk i kilka wdechów wzdłuż pleców niepokój pierwszego życia
“na szczeście wasze dziecko będzie urodziwym chłopcem”
Zięć z wywieszonym jezykiem zlizuje klej ze znaczka aby, dać radość dziadkom w Białym Dunajcu ( w Polsce ) że w budynku szpitala w miasteczku Palos Park w którym Joasia Dańko z panieńska Pitoń pierwiastka jak każda kobieta z przeznaczenia wypełnia boskie polecenie na mechanicznym łóżku bez siennika w obecności męża który, głaszcze jej wieże brzucha trzymając za ręke do-głębnie ( do żywego ) obgryzał paznokcie gdy bolące skurcze - to nic przyjemnego pozostaje nadzieja, że będzie tylko lepiej
Emocjom rodziców fascynuje się sierpniowa noc przełazi szczelinami zasłon księżyc wpatrzony w róg okna z nieba błogosławi lekarzom położnym pielęgniarkom w macierzyńskiej posłudze ze znieczuleniem po 18 godzinach “krzyżowej męki” głośnym płaczem wypełnia się rzeczywistość na pępowinie poza ciałem przynależy do tego świata gdzie ziemia obraca się pod nogami gdzie przyciąganie ziemskie jest regułą gdzie bagniste mokradła są białe od bocianów gdzie ściernisko odwraca się twarzą do ziemi gdzie niebo u wezgłowia obsypane gwiazdami niech to będzie miłością i świętym obcowaniem
OK - uwolnić ( kangurka ) z adoracji matki pada odezwa - możecie przeciąć żyłe żywota ! w kierunku służby i asystentów komenda ( spod maski lekarza ) umyć, zważyć, pomierzyć zapisać w metryce urodzenia boy ; Andrzej Adam Danko poczęty z woli rodziców Janusza i Joanny 16 sierpnia tuż po 10 pm, zaczęło się życie w pieluchach z pierwszym ssaniem narodziło się ( babe miłości )
Oni wpatrzeni na cząstke siebie - maja pocieche - a my mamy wnuka.
PS…16 sierpnia 2005, wyzdajane w szpitalnej poczekalni, nieco pózniej uzupełnione
Andrzej Piton- Kubów – dziadek
Yellowstone Park ...
Kiedyś ... lat temu naście z połowicą i dziećmi odkrywaliśmy Dziki zachód cichy pusty dziewiczy mało kto idzie czasami jedzie. Cudowaliśmy się urokami Montany Yellowstone Parku wokół zalegał przeżyty dzień i mrok utkany gwiazdami zastyga zieleń traw lipiec wiruje rojem much trzmieli i gzów blisko stado bizonów (buffalo) w gromadzie około 200 ustatkowanych wyszły na wieczorny żer.
Milczeliśmy z zachwytu wsłuchani w rytm wrażeń patrzeliśmy na siebie … na długi rządek samochodów rumieńce reflektorów na flesze kamer w ciemnościach zachwycone sobą zwierzęta rozjaśnione blaskiem ( chwili ) której, za moment nie będzie gdy słońce zachodząc zdezerteruje.
Rozjechać się proszę ... Rangers(i) przeganiają nas gapiów tylko pamiątki w pamięci zostaną na kamerze utrwalone zdjęcia.
Nieco podalej na leśnej przecince znów wylewał się szelest pogłosem skubanej trawy para łosi ... klempa z młodocianym potomkiem z podniesioną głową przyroda się łasi nad nami pełnia księżyca.
Crazy Horse – Szalony Koń
Sanktuarium skalne w górach Black Hills South Dakota, 1999
Nad okolicą bezgwiezdna noc i cisza medytuje przykuca ogrzane powietrze szeleści pomiędzy głowami prezydentów duch i ciało górzystych skał na tle obłoków mroczne dzieje bez sankcji nie przywykłe do takich widoków. Na rogu nieczynna latarnia i księżyc na granicy przemian zanosi się na deszcz.
W kłębowisku mgieł Głowy Prezydentów postarzały się o jedno życie. Crazy Horse w galopie ( Świętych gór ). Szalony Koń - głowa i korpus o historię potykał się kilka razy nie poddając się presji galopuje z wysoko uniesioną głową w powietrzu burzy przemawia pomruk i niebo w obiegu zabłyszczy i trzask się rozległ z piorunowej iskry jęk potępieńczy w dół doliny się stoczył łomot i strach na płaszczyźnie zdziwionych powiek.
Jaśnieją oczy Wielkiego Wodza i galop kopyt po łące równej jak stół w ślad za odwagą przykładem słowa Korczaka - rozpędzona nadzieja rodziny Ziółkowskich koń po nocach zamieniany w monument.
Warczą maszyny wśród gór historia się snuje odgłosem w powietrze wysadzanych skał z sukcesem lata te lepsze mijają się z gorszymi o wyrwy się potykają bo skała tutaj trudna aby świat się dowiedział, że Człowiek ( czerwony ) miał bohaterów i mocny ( swój ) argument potwierdza - Indian Claims Commission.
Siuksów prawa ( milczącą ) blizną w pamięci pióropusz wodza i słońce co głowę praży coraz wyżej się wzbija skalpowanie skał spełniając życzenia Indian z Pólnocnej Dakoty.
Nie trwóż się druhu że pracy jeszcze tak wiele. Szalony pomysł z rumakiem doczeka się dzieła ! Na wzgórzach dziś noc więc młoty i grzmoty umilkły Przyszłością się karmią słowa z testamentu Korsaka.
Ps. Korsak Ziółkowski - wybrany przez tutejsze plemię Indian kamieniarz - artysta - polskiego pochodzenia, projektant wiekowego dzieła Crazy Horse w masywie gór Black Hills, w Południowej Dakocie ... ho, ho - pracy zostało jeszcze na co najmniej - 50 lat !
tam gdzie kończy się zachód ...
Gdzie góry majaczą na horyzoncie Montany dwaj wojownicy z plemienia Flathead w bezksiężycową noc jadąc konno do swych osad pod wzgórzem płacz dziecka w niebogłos usłyszeli na skraju lasu w pobliżu wzgórza – Flathead
Przeszukali zarośla w czarnej paszczy nocy - znaleźli niewinne nagie maleństwo leżące na powijaku z frędzlami ze skór zanoszące się trwożnym płaczem w ciemnościach wyglądało [ white skin ] *
Wzięli je - no bo jakże mogli zostawić ?
Jeden z nich otulił je wełnianą pledą kołysząc obłęd w rytm pustki - utulił zarośniętą połówką swej twarzy umilkło ... nie ujechali z 300 yardów kiedy zew - wilczy - skowyt wydobył się z ust niemowlęcia wywołując panikę i nerwy.
Wrzasnął ten co je wiózł – spłoszyły się konie poderwał się krzyk dzikich gęsi nie wiedząc co zrobić z takim donośnym wyciem w tej okolicy nigdy nie było wilków z niedowierzaniem odrzucił precz zawiniątko, wpadło w zezowaty nurt rzeki – Flathead sami galopem pognali wzdłuż brzegu za skrętem dali odpocząć zmydlonym koniom sprostować plecy się zatrzymali.
Zachodni wiatr dryfuje nad zarośniętym poboczem w kierunku płaskich rozlewisk szpalerem brzóz przydrożnych miotając nakręca naszą pamięć z tutejszym rozdźwiękiem indiańska ballada
Ps. Z wycieczkowych wojaży po dzikim zachodzie – początek sierpnia 1992. (zasłyszana od Indian - Flathhead - ballada o białym wilku)
• white skin – biała skóra
to była straszna chwila …
Nabrzmiały paniką kadłub spazmatycznie łapie powietrze oszronione skrzydła trzepoczą w turbulencji palce zakleszczone na gardzieli fotelowego oparcia trwożne oczy wychodzą z orbit zapatrzone w zatrzaśnięte klamerki pasów bezpieczeństwa wśród strachu oswojona cisza w milczeniu szuka schronienia w oddali ponad otchłanią depresyjna świadomość wytrzeszcza oczy
Bezradne stewardessy przyparte plecami do siedzeń z bezradnością i lękiem ich włosy żądają poprawienia na czole pot domaga się otarcia wargi odmawiając modlitwy stają się coraz bledsze w trzęsawisku chwili modliliśmy się szczerze Chwała Bogu i Chwała ! Nareszcie ziemia.
bananowa republika
w mokrym podkoszulku podarowałaś mi wieczór wspaniały marcowy jeden z tych wakacyjnych pomazany olejkiem blokującym przy butelce szampana tropikiem rozgrzane ciała pieszczone słońcem prezentują się okazale
na plaży ślady stóp podobne do słów trafnie dobieranych o wyspach dziewiczych gdzie w żądzy skojarzeń jesteśmy szczęśliwi
gdy świat czule usypiał gdy dotykają się nocne pejzaże tuż obok w hotelu duszno było od swiateł gdy w różu legła nie dbając o czas
( rozepnij mi stanik )
kobiecością zgasiła światło aby w ciemności błądzić się odnajdywać.
PS. moja 50 na „Wyspach dziewiczych” w marcu 2000 roku
fruwające oczy
mijające się jachty wymieniły uśmiechy w niedzielny poranek o 9 tej rano przyciszonym głosem do obok przechylonej w moją stronę mulatki z ryzykownym zachwytem ze smyczy spuściłem myśl moralności proponując ( jej ) widokowy rejs
miss pokładu w skąpym odzieniu wyraźnie zszokowana popełnieniem błędu rozejrzała się dookoła szukając formy odmowy
spoliczkowany jej nieufnością odpłynąłem wzrokiem w przeciwną stronę oślepiony słońcem wertuje chmurki na niebie.
PS. moja 50 na „Wyspach dziewiczych” w marcu 2000 roku Karaiby, całodzienny rejs jachtem wokół wysp St.Martin, St.Thomas, St.John, St.Croix
Niedokończone dzieło …
Ekspansja - III (trzeciego) wymiaru
przejęła ster gniewnego myślenia
wyłamałem się z normalności
skrzyżowania przypadków.
Prawda otuliła się kłamstwem
w usta nabiera powietrza
tropy prowadzą w nieznane
pędzącymi na oślep mózgami
Niedokończone dzieło
Busha - ojca
Pustynna Zamieć
mówią o niej w potrzasku
żołnierze czują .
co się zbliża
już nikt nic nie zmieni
Rozkaz – Wojna !!!
Wszędzie krwawa nienawiść
i piana zemsty na ustach
poplamione palce
przybiciem "stempla"
ślepe drogowskazy
szepczą z Pentagonu !
Za maską się skrywa
łamigłówka – XXI wieku
Krzyk nam tylko pozostał !
Ostatnia godzina ...
w cieniu przerażenia
działa gotowe do walki
pomiędzy teraz a jutro
winy zawinione
oddech codzienności
warkot samolotu
huk naloty konwoje
płyną morzem i brzegiem
rozsadzają powietrze
maszerują czwórkami
tupią ciężkimi butami
na uciechę Lucyferowi
balistyczne rakiety
pod gwiaździstym sztandarem
w sześćdziesiąt dni
Bóg i jego przyzwolenie !
Pomiędzy podziwem a gniewem
z wymalowanym krzykiem
ze łzą w mętnym oku
w odległą krainę
kroczą niedopatrzenia
wciąż po omacku
rzadkie wzruszenia
cała przyszłość w przeszłości
załamał się schemat
Trzeba spojrzeć
w wykolejone oczy
złe myśli i moc
zamachowca – samobójcy
w aureoli wiary
czekającego na rozkaz
Allacha …
śmierć w zakrwawionej koszuli
uczyni go najszczęśliwszym
w pustynnej zamieci
za murem zbuntowanego miasta
smutny żołnierz czeka
z bronią gotową
do strzału
Znienacka garść kul
na twarzy grymas bólu
ducha i ciała
przeznaczeniem
zgiął się wpół
upadł miękko
kierując spojrzenie ku niebu
początek i koniec
smutne anioły
z każdym kolejnym dniem
umierają na jałowej pustyni
w pośpiechu nachalności
wysoką cenę płacą !
Tylko łzy …
Rzeka łez …
Morze łez …
Wyleje rodzina w Chicago.
Chicago, kwiecień
Halloween Day
Strachy, duchy, kościotrupy, różne zmory nas straszą ...
Nie zrobiłem nawet trzech kroków kiedy spotkałem ducha jego dłonie były zimne i lepkie
Potrzebował wskazówek jak musi dotrzeć do cmentarza
Wnet spotkałem kusiciela wcale nie miał złych zamiarów potrzebował pożyczyć pompkę do roweru
Zobaczyłem wampira nie była mu potrzebna moja krew
Brakowało mu tylko jednego dolara mówił - że na cukierki
Aż, się wierzyć nie chce spotkałem tyle przemiłych istot w tak niemiłym dniu.
ANIELE ...
Sterniku mej duszy strzeż mnie od grzechu chroń oddal gniew w pierzastych skrzydłach schroń i czuwaj wiernie prowadź za rękę przez drogi kręte trudnych chwil życie przewrotne w szaleństwa krótkie alkohol to nawyk z nawiązką wzgardy idziemy po grudzie ku złudnym mirażom czas niezmierzony gniecie niepokój
Sterniku mej duszy podążaj za mną gdy ścieżkę w życiu pocznę gubić. Ostojo nadzieji stój na straży gdy daję susa na dół schodami osłaniaj skrzydłami niechaj stanowią zaporę gdy kotłują się sprawy błędy moje wypleń.
Aniele , , , podaj rękę ( nieziemską ) gdy noc stęchła nastanie w modlitewnym geście zapal świece ( gromnice ) by drogą iść w opałach spokojnie przejść odwagi niechaj nie zabraknie przed tronem Pana strach w gardle narasta.
Bóg i cwaniak w dialogu ...
Bóg … Odezwał się doń dobrotliwie …
Czy chciałbyś się poczuć władcą
na chwilę - pokierować światem ?
cwaniak… “OK” – pewnie, że tak ...
Z rozkoszą przejmę Twoje obowiązki …
Ale, gdzie jest Twój pałac, Twój tron ?
Gdzie berło ?
Najważniejsza jest dla mnie umowa
Co za co ... za ile ?
Jaka będzie za wszystko zapłata ?
Moje świadczenia ?
Kiedy przerwa na obiad i jaka długa ?
Należne wakacje, przywileje ?
Co się stanie gdy się rozmyśle ?
Bóg … Każdy z nas z cierpkim rozczarowaniem
ma swoje marzenia ...