Moje wiersze.
Nie rodzom siy byle jako i byle kany
Niekiedy, tracom siy w tłumie i włosnych pomysłach
Cęstokroć chorujom na anemie słowa
Niedowład myśli, na nowe twory języka
Bez zapowiedzi przychodzom i odchodzom
Ze szczelin nocy wyfurkujom, nieopiyrzone, osowiałe
Na graniach gór dźwięki wydajom, cornej nocy dzieci
Na krosnach, palcami nawlykajom wiyrsy przędziwo
Wokoło motki wełny namoknięte i wiotkie
Wedle zasady jeden na przeciw drugiemu
Dostajom zeza od ( za siy ) patrzynio
Rymy rozbite w ślepym zaułku wątku monolog
W burzliwym cyklu przesłanek nudno rutyna
Dlo uskrzydlonych marzeń wiara mnie trzymo
Wśród rówieśnianych śpiywom najlepiej jako potrafie
Bez poklasku i wsparcio długo jest droga do celu
W ciemnościach powieki syroko ozwarte
Na wschody, zachody, boskie roztargnienie
Majom tyz swoje kąty, kany schować siy mogom
W cieniu zabocynio siy kurcom i więdnom
Bez wieńca z lauru, bez pokrzepy i mirtu
Lezom dumne na stosie w niewygodnej pozie
Arkom przymierza, pomiędzy drzewiej a dziś
Trombity – gotowe – trzymajom przy ustach.
trzeba wypedzieć co siy cuje …
Moje zdajanie
wiyrsykowanie
biere pocątek
nie koniecnie w głowie
( patrz dalej )
moze w sercu siy rodzi
stamtela wywodzi
echem słów ulatuje
na śtyry strony świata
zwrotami wydarzeń
w pośpiechu spaduje
jak kamień z serca
zło dobro zwycięzo
scęście motyla
w obie ręce łapie
w uścisku radości
słowami maje
dodaje polotu
z zadumom
kolorami zdobie
popołednie mej pasji
cobyś ty
zacny czytelniku
moje myśli
mógł poznać
przyjaźń i poezja
niek rosnom
w prowdziwy
majstersztyk
zrządzeniem losu
to dobry znak
nabrzmiały potok
popłynon od żródła
od gór do morza
wiater holny niek duje
niek zacino i głosce
wiersyk przydługi
zrodzony echem serca
niekby był prowdziwy
jako
spojrzenie w oczy
przyjazny
jako podanie ręki.
blisko gór
rodzimy siy
rośniemy
miyłość do matki
do Boga
olśniewo lilia
gonimy
do skoły
dorostomy
pozornie
do pewnej
chmury na niebie
zanikajom
ideały
tracimy
grzysymy
zabacujemy
w miare upływu
na drugom strone
kolejne zycie.
z otuliny …
Holny dmie, krokwie dachowe trzescom, sygnaturka zbyrkoli
wceśnom wiesnom, muskając chmury wygibujom siy jedle
grzmi nad holami, niebo iskrzy iskrom, tocy siy bój
poplątane myśli, ludzie odchodzom od zmysłów.
Poezja gwary; od zaranio zdajano przez pomazańcow
w gmatwaninie codzienności margines gwarowy
ubogaco, wtrąco siy do syćkiego, suko przycyny
wypedzieć słowami, stosy przemyśleń i niedorzecność.
Uśmiechem kwituje uroki wiesny. Most z wielu skojarzeń
grad pod stopami. Hałaśliwe burze, zabazgrany potencjał grzmotu.
Natchnieniem iść zbiyrać podteksty wizji. Nowy rodzaj składni
półuśmiech myśli, odsłanio kreatywność języka ( gwarowego ).
Piyrso, strofa nie kciała iskrzyć ( przy spienionych kuflach )
Wśród biołych wierszy rozterka siy gubi ( obziyro siy za siy) .
Drugo ( w objęciach tropacji ) lawinom myśli nieporadnych
Trzecio, domorusano, wiolinowym klucem ( wyobraźnie otwiyro ).
Magicno siyła …
Goralsko, pozłocano dusa lubuje siy we furganiu. Precki …
Jak ktosi kce furgać, lygo na wyrku pod ryzowanym sosrębem
Wtej dusa natchniono, zmysłami luźno, wyślizguje siy z pęt.
Kozdo dusa za kozdym razem wymyko siy – wse inacyj …
Zolezy od pozycji, od ułozynio ciała, przed wschodem słonka
Inacyj siy wyzbywo – kie lezys, inacyj na klęconcku.
Ponieftoro, wyjątkowo uwielbio pływanie w obłokak
Nurkuje jak kijoń, ciupaga, abo inso wodno gadzina
Mnóstwo jes takik dusycek – ozmiłowanyk we furganiu.
Pospolicie godo siy o nik ( opiyrzone … latawice )
Rade siy gniezdzom w takim do słonka gniozdecku
Istoty delikatne, traktować ik z przymruzeniem oka.
W istocie rzecy inacej gruchajom gołąbecki pogodzone z losem
W zimowej zowieruse, daremny trud przeniko im ciało i duse
Bez ciepła – trudno jest przezyć, nawet nieśmiertelnej.
Bez światła, styrmie siy tako ( po byle cym ) jak ślepe kocie
Demona pokus prowadzi na kraniec, coby siy nie zatracić
Bez powodu nie popaść w obłęd, zerkając na kobiece wdzięki.
za psi grosz
Na notowaniach akcji od lat ostrzom zymby [ hochsztaplerzy ]
Swoim doradztwem [ radzi siy wtroncać w nieswoje sprawy ]
Jest w ik postawie wyraźno dwulicowość
Krzewienio politycnie poprawnej demokracji
Typowej dlo mentalności globalnego imperium
Potęgi rządów białej elity ( potrzebnej )
Do kontrolowania wirusa niepodległości
Banalny rzuco cień na dzisiejsy dzień
O ich szacunku dlo demokracji.
Niechciane, to co na prędce,
przelotnej uległo chętce …
Teraźniyjsość bez pocucio winy
Moze być sporem win wielu
Kontrola osłabio wole
Bez przerwy cujemy jej niesmak
Jak ktoś do ognia dokłado
Daleko z tym nie zojdziymy
Zło dobro popędzo
Wnet tom mądrość pojeni zamaskowani
We wrogim otoceniu
Strzegom jyj barzyj jak cnoty
Skóra na grzbiecie kołceje
Ze świat ofiarom wścipskiej głupoty
Kozdy na błędach siy ucy
Wiedziony ufnie lotnymi zmysłami
Kciołby uwolnić myśli skłębione
Zdumiony wielce patrzy przez palce
Na tych co majom w tym ciemny interes
I na tych co nadal im klascom.
telo bólu zdoleli udźwignąć …
Józef spod lasa – – – mo okopiasty ósmy krzyzyk
Ino wse jedno – – – siedzi mu w głowie …
Kciołby – choć roz – jesce – noge postawić na Pisanej
Okiem powieść – po holi – po tym – co hań – przezyli.
Co to był za cas ?
Piyrsy sałas, postawiony na peckak i sopy z okręgloków
Pamiętom, schronisko i bufet, co do filmu wysadzili w powietrze.
Proguje zamknąć ocy, nie widzieć, nie cuć ozdeptanego bólu .
Boce redyk, redykanie siy z owieckami po św. Wojciechu,
Kie pore razy zagrzmiało, obudziyło zaglewiałe po zimie
Polany i hole [ ze skrytymi marzeniami ] to słowo wse brzmi jednako.
Dziśok, kolyby, sałasy, stojom jesce choćkany, opuscone …
Zaniedbane z dziurami w dachu, na wylot świecom pustaciom.
Te, wersy skandalu nie nowe, trzymajom siy razem, lezom na biurku.
Wśród polityków wiadome było, ze nik nie policył syćkik owiecek
Parkowcy, kcący osiągnoć równowoge [ połowa baców ] niek pasie
A drugo niek siy redyko [ do Łymków ] polityka wse była chochlom.
Zapewniom przy świadkach, przykro było słuchać zawiedzionyk,
Ozpajedzonyk, holnyk gazdów i baców, od nadmiaru empatii
Nik nie był w stanie ik pociesyć ! Tu – mieli swoje miejsce na ziymi.
poemat – ( tułaczy )
po oddech i spokój
I .
poseł gorol
w
do
li
ny
za chlebem
w te krainy
da – le – kie
obejrzoł siy
roz – jesce
o s t a t n i
na te Tatry
Wy
so
kie
– tam
ka pasoł owiecki
z dziewcynom…
Moj ty Boze kochany
II.
owiec nie napaśli
owce z hól wygnane
III.
poseł
cy
poniychoł
spytoł siy cłek
niepili ?
Poniychoł
bo musioł
kraj w uroki
skąpany.
IV.
śpiewka w słowach
markotno
jak
z y c i e
chleb
wydzieloł
z a b o r c a
V.
w świat
Podolan zmusiyła
Caryca
Katarzyna ( jędza )
Podholan wygnała
galicyjsko ( nędza )
VI .
Psie prawo
niemrawe
bez smaku
zycio
choć jako siy kojarzy
nie bedziys
przycynioł
dlo syćkik
nie starcy.
VII .
( rodacy opuszczali kraj masowo w wędróce za chlebem)
VIII .
C I K O G O ( w wymowie )
C h i c a g o ( inacyj sie pise )
w plemiennym języku
na bagnistym terenie
indiańskie siedlisko
z biegiem casu
z poletek
wygnani
wyplenieni
z połaci
za przycynom
b i a ł y c h b r a c i
zagrabienie
ich terenów
z rodnej ziemi
wyrukować
zmuseni
w rezerwatach
skupieni
protoplasci
tubylcy
ich wodzowie
pykając
fajecki pokoju
budzom
wiele emocji
w bolesnej historii
psie prawo
niemrawe
o wielu
boląckach
zdołowane
rządzi
IX.
A m e r y k a
to
pokusa
łapidusa
na kozdego
bez woloru
wieku
stanu
cy koloru
w sile wieku
w wieku późnym
z kraju złota
cy z chudoby
od gór
z nizin
z kraja wody
dutków łacni
bądź przygody
ludzi ku siy ściągo.
X.
na tej ziemi
obiecanej
jest nom przypisano
bytowanio dola
tryb zycio
osiadły
daleko
od gór w kręgu
rodnej ziemi
straconego jej piykna
Podhalan
przybrano
dziedzina
drugiej takiej
nima
poza podhalańskom.
Chicago, lato 1983
wiersz z kozią brodą
uwierz mi napisałem hybrydowy (u) twór dla Ciebie
pod fenomenem przeznaczonego nieba,
gama chmur i dzikich gęsi
przebijały się kluczem
wzdłóż niewyraźnego słońca
w aureoli tęczy powstaje układ
pomiędzy wczoraj a dziś
Ty, czarujaca w wielkie kolczyki,
gustowny makijaż
krzykliwa świadomość istnienia
zmieniająca się w siostre miłosierdzia
i tak dalej i dalej,
było ślicznie
aż
napatoczyła się ta z kozią brodą
i kartkę z wierszem spotrawiła
( wiesz przecież, że takie chwile mają miejsce )
Wtedy, znów od zera zacząłem pisać
w pośpiechu jak tylko mogłem najszybciej
powtórnie starałem się
zrobić to jak najlepiej
jak tylko umie
pokazać twoje piękno
porównać go do tego
co zjadła ta pazerna istota
ale, na wszelki wypadek
gdyby coś wyszło nie tak
z tym który tworze
oślepiony szukam
twojego w lustrze odbicia
chyba, żeby znów
napatoczy się
ta …
natręna jak mucha
która się pasie opodal
i ciągle zerka w moją stronę
Andrzej Piton – Kubow
PS. wiersz dedykuje Gosi
na podhalańskich termach …
Pogodynka …
po głębokim wydechu zapowiedziała w TV …
wreszcie święta …
na Kasprowym zalega mnóstwo śniegu
raj dla narciarzy
w pobliżu
gorące termy parują
szerokim fartuchem
a pod Giewontem
pojawił się wyż klimatyczny …
W obiegu termalnego ciepła
zróżnicowana
cyrkulacja górskiego powietrza !
Zabieram więc swoje ( foki )
jadę … na łono natury
zobaczyć
migawki poszarpanych gór
na wyciągnięcie ręki
krzyk górskich potoków
“Gwiazdy” – artystyczne dusze
burzliwe prowadząc zycie
ze słodkim uśmiechem dziewczyny
z taktownym spojrzeniem
pnące siy na wyżyny.
Celebrytka … na termach …
pół nago …
nikogo nie zdziwi
jest kimś
ma swoje cele
Miss …
rozbieram oczami
po ciele podążam
na “foke” patrze bezczelnie.
Wystawiyła na pokaz
swój płaski brzuch
do leżoka pośladki przycisko
napięte mięśnie przy kozdym wdechu
piersi – – – ( turnie wyniosłe )
chciały by uciec z objęć ( przyciskane dłoniom )
wyuczony uśmiech ( nabrzmiałych botoksem warg )
odsłanio wybielone laserem zęby
czerwonym językiem zlizuje znoszoną szminke
wabiąca wizjom doskonałości
Załozyła noge na noge …
jakby nie cuła – – – ze “foke” ścisnyna
bojym siy, coby łyciami jom nie zadusiła
bo, przydusono – – – ledwie dysy
Miss … Celebrytka … nimo sumienio
jej luźny podkosulek
ledwie przysłanio odstające dzbonki
widocnie …
zabocyła zazobadlić ik stonikiem ?
Cęstując siy drinkiem z Jagermeister
rozchylo uda ( coby zmienić noge )
wtej “foka” łapie końdek powietrza
i zaś jom noga zacisko.
Zbyt wiele przesła
” foka ” męcono
upokorzono
doznała
ciyrpienio
chyba jej poślem
słowa pokrzepy
dlo pociesynio.
Trudne życie w kręgu drzew
Instynktem wiedzione ptaki
wróciły w to samo miejsce
tylko proszę nie pytaj mnie po co ?
w dodatku ten cholerny wiatr
podświadomie – jedna jaskółka wiosny nie czyni
kreśląc kilka podniebnych figur
w gromadzie, fikuśnie
obsiadły pół nagie zagajniki
w drzewach początek zieleni
pięciolinia wysokiego napięcia
zapisała się ptasią symfonią
( skojarzeniem – taki zapis nutowy )
widziany przez okno z parteru
domu, na drugim brzegu ulicy
chodzą po poręczch balkonów
spacerując dziobią
w szparach chodnika
wśród ogrodowych klombów
nie panikują
nieufnie
przyglądają się przyczajonym kotom
gotowym do akcji
obserwujemy pare młodych
wiją ognisko domowe
godzinami zwłóczą źdźbła
na gzymsie wyplatają
tuż nad oknem
góra, dół
wybijają się aby spadać
setki razy potrafią nurkować
zgadywaliśmy skąd przyleciały ?
ile złożą jaj – kiedy zaczną latać
czy wrócą jeszcze ?
Dziś rano patrząc z niedowierzaniem
przyglądaliśmy się gzymsowi
pobite jaja
rozsypane piórka
na konarach, osowiałe ptaki
tylko koty nie mogły znaleść swojego miejsca.
zdarzenie w górach, zamąciyło rytm zycio
w skolnej zochyliniew kosówce pod wiatr niebeśpiecny osobnik siy usadowiył
swojom kamere ułozył na pnioku a reśte odwłoku zarył w huściawie
jedyne miejsce obroł za cel – włośnie w tym miejscu pod wykrotem od rana
wygrzewoł siy osowiały zwiyrz z głowom zawiniętom w jesiennom sierść
( cemu cympis w miejscu tak niebeśpiecnym ) głośno pomyśloł – On ?
a świstok ocknon siy jako-by ze snu i gwizd przeraźliwy siy oznios wokoło
zestrochało siy stado kozic – ni mające nic wspólnego z tom sprawom
ino stale musom siy mieć na bacności
jesce długo nad miejscem krązyły orliki i wrzescały kanie.
1986
PS…liczenie zwierzyny
z powołanio przyrodnikowi,
ochroniorzowi holnej gazdowki dedykuje
Wojtkowi Gąsienicy – Byrcynowi
Przepis po góralsku
Wziąść tego cego ni ma
dodać soli i kminku
potem miysać dokładnie
z tym, cego brak
chwilowo na rynku.
Miysać długo, dosadnie
jak siy znudzi to przestać
i posypać tym na co
absolutnie nos nie stać.
Mozno smazyć lub upiec
obracać na rożnach
polewając tym o cym
nawet mażyć ni mozna.
Syćka w kraju to jedzom
dlo kozdego wystarcy
na tym włośnie polygo
Polski cud gospodarcy
(chude lata 80 te)
tak mało aniołow z aksamitnym głosem
Bezpowrotnie pamiętom
wyciagnięte ze skrzyni archanielskie skrzydła
Magdzi rekwizyty
przykurzone pamięciom jasełek
Drzewiej była w nik j-aniołkiem
Nik na nich nigdy nie furkoł
Ona, odleciała bez powrotnie
Chciołeś tego?
Pytom Cie – odpowiedz mi Boze?
W obłęd wielki popadne
tak dalej być ni moze
Jom ino widze,
choć j-aniołkow dookoła tłum
kolędujom głośno
wsędej gwar i szum.
Nie umiym siy powstrzymać
myśleć o cym innym
Podpowiedz – kim jestem
pokrzywdzonym – cy winnym.
Boze, wszechmogący
jedynym ześ w niebie.
Spojrzy na moje odbicie
dej pocieche
nie umiem o niej zabocyć
zamknąć siy w sobie
bez sensu
nigdy tego nie zrobie
Som jom stworzyłeś
tchnoneś w niom zycie
Spraw, by to co ojciec cuje
znalazło odbicie.
Być moim aniołem – pastyrzem
Tobie pragne zaufać i Tobie uwierze
byś mnie poprowadziył
byś mnom pokierowoł
Jom, przygarnon ku sobie
pod swe skrzydła schowoł.
w Dunajcu, na dnie zatopiony świat …
1997
Wnęcku, postaroj se wyobrazić, labirynt zatopionyk – Maniow,
z wiekowymi drewnianymi starymi chałupami. Siągi drzewa,
w ocak siy mieni błękitny poranek. Dunajca wartkie koryto,
trywialne, pospolite śpichlerze, kościół z bocnymi ołtorzami,
balaski, babiniec, błahe stwierdzenie, syćko zrównane ze ziymiom
Wnęcku, co siedzis z ojcami w dalekiej, poukładanej Ameryce,
co kompleksowym wariantem podążać skłonno. Nowocesne przedmieścia,
paradne rzędy domow, syrokie ulice. Teroz, posukoj w swojej głowie
cas PRL; drewniany most pod Hubom (dziś juz go nima). Trwoł spór,
przepadła żwirownia, tu, stela, gazdowie cyrpali siuter. Opłacało siy.
Nad brzegiem (przysłego zalewu) w niejednym oku wierciła siy łza.
Teroz wyobroź se; powstawanie zapory, wysiedlanie z wioski,
ozbieranie domostw, przenosynie gazdowek, smyntorza – hań …
na uprawne pola Runka, do nowej urbanistycnej osady. Przymus
rośnie, w kręgu rosnom z pustokow izby, domy siy ozrostajom.
W środku gazduje nowo gaździno, pani domu, matka dzieciom,
rodziyła nie wychodząc z domu, troskliwe jej ręce, niezastąpione
roztropnościom, pomnozajom pożytki, wełna wokoło warculi, przysiadka,
wrzeciono siy kręci, swetry, śkarpetki siy pletom, dziywcęta siy ucom.
Ociec dumny, z radosnym spojrzeniem przeżuwa, szacuje swoje scęscie.
Wybiermy siy (na chybił trafił) pomiędzy rzędy domów, chodnikiem
siy przespacerować. Stąd (ze zolem) wyrusaliśmy, kto wyrusyć pragnon?
Nima juz tego wzrusynio. Syćko z wyroku, została ino historia,
trza jom pamiętać, nie wolno zabocyć obelg, burz z piorunami,
od słowa do słowa. Tu, rodziyły siy czyny. A ten ruch rękom – to – pozegnanie.