Symboliczny cmentarz pod Osterwą 
W kręgu gór


1.

            Pożrej po Tatrach, na ten twór przez nature stworzony
            Od milionów roków nieustannie wiatrami głoskany
            One zyjom choć dusy ludzkiej ni’majom korzeni
            Ozrucone w kręgu wielkiej dla turystów przestrzeni.

            Pożrej na hole, na ten las, na wdzięk, urode, na niebo granatowe
            Na ik potęge i moc, co od zarani skrywajom w skolnych masywach.
            One zyjom choć dusy ludzkiej ni’majom korzeni
            Zawiesone w przepastnej niebeśpiecnej dlo cłeka przestrzeni.


2.

Pośrod trow spolonyk słonkiem 
w mrocnym borze urocyska
pośród piorgów źleb urwiska
wsędobylskie osypiska.

Pośród dźwięków, śpiewu ptoków 
co przed brzaskiem dajom koncert
w krzyku wichrów dysca śnieżyc
gdzieś w oddali potok rwący 

Pośród miejsc, ka’k bywoł z Tobom, 
w miejscach w któryk ciy kochołek,
w transie szeptów marzeń pieszczot
cok Ci je – ofiarowałek.

Dziś myk śladow tam nie sukoj, 
downo juz zarosły ścierniom 
Zajrzyj w lustro włosnej dusy
pęk wspomnieniem w sercu wyrwom 


3. 

/ ptoki, krzoki, pnioki /

na tle gór 
drzewa stanęły piętrowo
kozde na swoim miejscu

piyrse ...
odzione w liście
wysokie i ozłożyste 
z wielkiymi konorami
ptoki siy schodzom
rozanielone
wchłaniajom widoki

drugie ( krzoki ) ...
nie były juz takie wyniosłe
choć majom w sobie moc wdzięku
zakochani przychodzom
radujom siy w kręgu

Trzecie ... ( wystajom )
ścięte, choć zasiedziane 
( ostały siy ino pnioki )
prześwity leśnej natury 
góry na nieboskłonie
szałasów urok 
kwieciste hale 
w strojne odzienie ubrani górale
swojisty ik język gwary. 


PS* Górale dzielą ludzi na;

Ptoki; to takie stworzynia coby ino furgały z miyjsca na miejsce 
one nika ni mogom zagrzoć miyjsca na dłuzej 

Krzoki; to tacy ludzie, co nie urodziyli siy na Podholu, moze haw siy zatrzymali na kwile, 
ino spomiarkowali, że tu jes fajnie i kcom tu łostać. Radzi som góralskiej sprawie, 
miyłujom kulture, radzi jedzom kwaśnice, oscypki, moskole z bryndzom. 
Wiedzom, że tu nasli swoje miyjsce.

Pnioki; w naturze pniok styrcy głymboko zakorzyniony w ziymi, 
Tak samo jes z kozdym górolym, ftory jes na tyj ziemi z dziada pradziada. 
On moze troche powyndrować po świycie, ino jego miyjsce jes tu kany jego korzenie.



4.

Do dnia
Wcas rano
Widziołek ptoki
Zbiyrały siy do odlotu
            
Ino - Niebo
Nie było przyryktowane
W jakim odzieniu 
W jakim nastroju musi wystąpić.


5.

ze słonkiem za wiatrem z plecakiem 
zielonym szlakiem chwacko w góry 
bo hań los dreszczem trzepoce skrzydłami
głodnym wzrokiem kusi i bije o ściany
lęk kruszy pobłaźliwie nadzieję zwodzi 
przeczekać śnieżyce oblicze grozy
w smudze mroku napięty namiot
odgłosem nocy księżyc i gwiazdy
w kosmosie pełnia niebiański spokój
środek sezonu wpadł w tarapaty
niepokój nerwów przechodzi do rzeczy
gdzieś tam wysoko ktoś szuka szczęścia
hałas przeraża błąd popełniony.

gdy głowa płonie dramaty się mnożą 
ogromna przepaść to rzecz przejściowa
wąskimi schodkami w głąb pod góre
włosnym rytmem po klamrach żonglować
przez zamarznięte powietrze lot w zaświaty
pionowo obok ściany opadając miękko
czarne na białym bolejące miejsca
wzdychający epizod pod ścianą urwiska 
nagie turnie snujom opasłe historie 
załamują ręce na wygniecionym śniegu 
krzepnąca krew

to ludzie gór na nieporadnej krawędzi 
przekroczyli granice fantazji 
czas krzepnie tylko ich duchy 
krążom nad Osterwy przepaściom
zaklęci w martwe kamienie
żałujom za swoje przekonania
chwile nieuwagi
prosząc o wyrozumiałość



6.

            Kochom - miłościom gór
            zabierom widmo 
            bacy z redykiem
            który wyrusył na zarobek
            po kolejnym spadku indeksu
            stało siy zadość
            taki niestabilny układ
            na dutka wystrychniętego życia
            jak na wspołczesność przystało
            taki szulerski układ
            nocnej zmiany
            blizny szpecom
            bacowski zwyk
            do codzienności i święta
            z redykiem
            samowolnie w drogę wyrusył
            ku ośnieżonym scytom
            miłość nie ustaje
            nabiero wagi
            spod kłabuka 
            reśtkami źrenic
            usilnie patrzoł bede
            na chyłe urwiska
            tam Bóg posadził kamienie
            na brzegu wartkiej wody
            takie piykne widzenie
            o dwa kroki stąd 
            oscypki majom patent 
            

7.

            Kochała, Władusia …
            On tyz - straśnie jom rod widzioł
            serce był skłonny dlo niej wypluć
            na oscież otworzyć duse
            za Jej miyłość - boso gonić po ścierni
            okalecyć siy na ocak tłumu
            coby ino Jej było dobrze

            nie widziała wtej tego  
            omamiono
            a teroz ?
            syćko wziyno w łeb
            Ona musi kochać reśtki cłowieka
            co za zycio 
            z włosnej woli stoł siy „aniołem”


8.

Ona, nie jest juz takom
młodom drycnom dziywkom
jakom jom bocymy
Jej długie gęste włosy
splotane w powoje warkocy
przeżedziyły siy mocno
posiwiały - straciły blask
piykno gębusia
rumiane policki
bez odwrotu
bruzdami siy pokryły
i nie jest juz tako paradno
i nigdy nie bedzie
Jej uroda przegrano
blask ostoł tłem
mało kto w niom wierzy
jedynie Bóg racy wiedzieć
w Nim mo nadzieje
kobieta 
na śpytolnym łózku


9.

Chleba nasego powsedniego
dołeś nam ręce na góralskom niedole

Ziymie skolnom namasconom ugorem
obrodziyła w kamienie i wanty

Bólem pleców usypane kępy
dzieło pokoleń i sobom ciągnięte radło

Ofiarnie - rządkami zakopane grulecki
jednym tchnieniem góralski owiesek

Sypies ziarnem w okolicach kwietnia
bez rozmachu życie było na kartki

Ciesmy siy darami patrząc na widnokręg
na powierzchnie ziemi na tryumfy z nieba 

Nic nie spaduje darmo z błękitnego nieba
pielgrzymka idąca skrajnym poboczem

Samosiejki na skarpie majom pragnienie
w alarmujacym tempie zasiedlajom teren


10.

( w obrzędzie procesji Bożego Ciała )

             Umilkliśmy przy kaplicy na Prędówce
             gdzie długim podejściem zmęczeni
             wsród napęczniałych kwiatów lata 
             przytłoczeni bogactwem przesłania
             kolorami odzienia otaczajacych 
             ludzi o pięknych prostych twarzach 
             szarych dylematach swoistych trosk
             ambitne ich kroki zarośniete chwastem
             wpisują się psalmem w duchowy klimat 

             stanęliśmy na modlitewnik wzgórza

             tam nad kamienną ostoją drzewa 
             przejrzystość światła smugą na wylot
             tyle niecodziennego widoku
             ile mnie obok za młodu z chybotliwą głową
             w słonecznym splocie chwacko
             przytulam oczy do kamiennej ściany 
             do wnęki zaglądam i serce tłucze się dziko

             za kużnicką kratą Ukrzyżowany przykuty
             jedną ręką chwyta się za serce
             rzecznik jedności wszystkich wiernych
             niezbędna cnota do przetrwania 
             wszystko przytłacza swoją wszechmocą
             zadrżał śpiew emocjami spokoju i chwały
  
             krótka przechadzka przez ciało
             nieobojętnie opuszczam powieki
             tuż nad głową anielskie skrzydła

             odczuwam przeżywam w swoim wnętrzu doznaję
             o duchowy element pocierając się wstałem
             poszedłem kilka słów powłóczystym spojrzeniem
             nie patrząc w oczy łatwiej przemycić nicość
             lękliwie przejść koło prawdy

             czerwcowy motyl plącze się czule poboczem

             to (paź) ministrant w towarzystwie owadów
             dzieci pyskate kwiatki scielą
             ksiądz – schodzone nogi przemienia
             pod osłoną baldachimu – majorowy śpiew
             plącze się droga w nastroju całości
             cień dubluje kontury biorących udział
             w obrzędzie procesji Bożego Ciała
             to było przefajne lato

             próbuję wrócić w tamten czas.

Hafciorka

na kwiecie ostu
motyl usiadł bez celu
naiwny marzyciel
zatrzepotoł skrzydłami
do hafciarki z Polan

po tafli tamborka
spaceruje wiersz wolny
przeciągając siy w biegu
kolorami z motka
pajęcom niciom tematy
przędzy zachwytem
kwiat paproci rozkwita
na całej długości
roztańcone chabry bławatki
osty pocierajom siy lekko
kolejny dzień bez rymów
oslepia banalny banał
wokoło góralskie rozety
mruzom ocy sąsiadki
na nowe wzory swetrów
rekawicki z owczej wełny
uplecione na drutach 
ludzie oniemieli 
godajom godajom

wyhaftowane szarotki
ze sobom urodzajom
liście dziewięciornika
sukajom zaczepki
przydługawe powoje
na gorsetach na plecach
połyskują na kształtnych
piersiach góralek

w objęciach łąkowej ochoty
zaguzdrano siedzis
na schodach werandy
haftuje skwapliwie
od trzeciej klasy
za oknem ...
słonko nieśmiało
chowo siy za horyzont
cyrwieni siy zawstydzone
zza sterty szarych dni
piyrso gwiozdka
blaskiem świecy
ogień przygasa
bordowom nitkom
zycenie jej siy spełniyło
Jan Jachymiak  ( Chicago )
Na śkle malowane

( piąto stacja Drogi Krzyzowej z kosciolka w Murzasichlu )

Z Tylmanowej hań bez Turbac
Orkanowski wiedzie ślak
boske rusył Jaś Jachymiok
w blizej mu nie znany świat.

Skole, ziąber , ścierniska
bose stopy dzióbały  –
pod gorcańskom Golgote
nozki Jaśka ustały.

Obeżroł siy roz jesce i drugi
na chudobne polany
hań ka posoł owiecki
moj Ty Boze kochany.

Stanon górol na wierśku
hań ka krzyz stoł jedlany
wisioł Chrystus lipowy
na gębusi stroskany.   

Nie same wezgłowia 
ciyrniym  rani koróna
ptosek dzióbkiem cyrwonym
wystukuje ćierpienia…

Cierp, ćierp nędzne plemie Jadama
na tym ziemskim padole
noś, noś, brzemie grzychu na grzbiecie
w syzyfowym mozole. 

Ujon Jaśiek krzyz cierpień u śniatu
Studeruje Męke Pańskom (w pokorze)
o ziemi, o ludziak, o niebie
śtuderujmy pospołu - mój Boze.

Tęgo siy zdziwiył Chrystus
kie go na brzyzku obocył  
zabocyl mu ludzkie winy
grzychy mu syćkie przebocył

Swiercki w ocy siy garnom
obroz staje siy śklany –
naskom Droge Ciyrniowom 
bede dzierzgoł na ściany

                                                Ktoryś cierpioł za nos ranny
                                                Jezu Chryste - zmiyłuj siy nad nami 

Została mu ino jesce
Długo ciernisto droga 
Ktorom - mo iść poprzez zycie
Prosto do Pana Boga.


Andrzej Piton-Kubów
Chicago, w poście pod koniec lutego 1984

PS. Poznanemu w Chicago – przyjacielowi  - Jaśkowi Jachymiokowi, 
malarzowi śklanych obrozków, artystycznej dusy - chce dedykować.
Tu siy zasiedzioł - tworzy, jak mo na to ochote…
Notatka na boku : Jachymiak, do koscioła w Murzasichlu 
namalowoł wszystkie stacje drogi krzyżowej

Dobry wspominek

( Blinkajom ognicki lećiwe )


Dziś swięto pomarłych…
-    Nie ma ich już pomiędzy żywymi,
                                                             naszych Bliskich…
   
Pomineli  sie w różnym czasie dziejowej poniewierki, 
a czas z ckliwościom 
zasklepił płaczliwe rany.

            Ukoił smutek w grobelnej otchłani…

Byli , zlegli , pomineli  …

Zawsze bywało w tradycji  
Kładzenie na ich mogiłach
kiśći związanych chryzantem
kwiatów ciemności.
Często  po omacku zapalamy 
nagrobkowe znicze.
Przyklękamy przy omszałych krzyżach
szeptając błagalne modły…
Zapatrzeni w migotliwe  blinkanie ogników 
w niebieskawy dym
co się pląci w przestrzeń 
ciche westchnienie
Swiętych obcowanie,
Ciała zmartwychwstanie,
Zywot wieczny … 

A potem -
pełni zadumy  wspominków,
zamyślamy się długo
Jakie krótkie jest ludzkie życie.
Wypominkami wchodzimy w bliższą zażyłość
odtwarzamy historie
kiedyś będziemy jej spadkobiercami.
Wodząc oczami – odczytujemy , 
pomiędzy tysiącem tysięcy przycupłych 
mogił są i takie,
których obojętnie ominąć się nie da ,
choć
drogi uśpionych w nich ,
przygotowanych do wskrzeszenia poległych 
nigdy się z naszymi nie zetknęły…
Są to zlegowiska tych wszystkich 
Co oddali życie za  Nasz  Wspólny dom.
Za Naszej Ojczyzny Wolność i Slebode.
Za Naszą i Waszą Wolność spod jarzma niewoli.
Za stosunki sowiecko - polskie 
po 17 września 1939 roku.
Katyń , Starobielsk , Ostaszków 
Krwawiące rany w polskiej świadomości.
Za męczeństwo polskich oficerów, 
przyodzianych  trawnikiem we wspólnej mogile
strzałem w tył głowy,  za jedyną ich winę

                                                                     Miłość do Ojczyzny …

Niech dobry wspominek w nas 
po Was zostanie.
Wieczny odpoczynek  -  radzże im dać Panie.
                                                                                           
listopad 2, 1990,   Chicago,  Andrzej Piton - Kubów
tyz ,,, ludzie

Na bezboznej ziymi
spocnie grób
w te razy bez 
zmortwychwstanio

jesce roz 
niebo
odłożono na 
potem

w alejach zasłuzonyk
na cud cekajom
mumie komisorzy
piersyk sekretorzy

ino ik połowice
pokryjomu
trwajom w
staromodnych modłach.

szlakiem Inków

Cusco – pępek świata
wysoczą się Andy ku niebu
w zasięgu chmur się chowają
pasiaste toboły z dziećmi w brzemieniu
w kapeluszach z rondem 
wspinają się lekko Inkaskie kobiety
w czapkach wełnianych od lam 
pochodzi i mleko
i robocizna

na stromych poletkach
ich grządki
w stopniowaniu skalnym poukładane

chodniki się piętrzą 
życiodajne zagony ( Inków )
niczym latorośl
pnączem schódow 
idą zwinnośćią pumy

tubylcy szurając nogami
raźnym krokiem
po zboczach historii  
hiszpańskich konkwiskadorów 
nie robiąc halasu jarzmem obarczeni

smutni  biedni  zagubieni
w masywach swoich gór i alpak
w krainie lotnych kondorów
kamienie nagrobne
z wyciagnięta ręką o wsparcie
o jednego “sola “ 
sobie i dzieciom na życie
przeżycie solą w oku
pożal się boże

o wspólne zdjęcie z usmiechem cywilizacji
z mozaikom chuścianych narzut
z kolorami rodzimego rzemiosła
i sztuki w tkackiej tradycji 

na krosnach od zarania 
uparta chęć przetrwania.

II
nasz czerwiec u nich grudzień
w tropiku zima nie panuje

tylko dzień się ociąga ze wstaniem
pomimo rychłego poranka
o brzasku dzieci piłkę kopią
aby nie spóźnić się do szkoły
ta scena powtarza się regularnie
nie ma nic piękniejszego

jedzie pociąg z daleka
z wysoka nie nisko
Machu Picchu nam celem
Secret Vally po torach się pełza
zboczami się styrma
pomału skalnymi półkami
po przełęczach się wspina
bez wyrzutów sumienia
wszyscy się patrzą

herbata z lisci coca 
wysokości dotyk knebluje
łagodzi obniża ciśnienie
pokrzepe daje  aby 
nie wpaść w zapaść
przepaści z wysokości 
ponad  4000 m.n.p. 
tu zawsze tlenu poniżej  
słońce znów się wysoczy
sa góry
nikt juz w to nie wątpi

mijają się krajobrazy
złoci się łubin w dali
bielą płatki konwali
za oknem rosa 
przez szybe zagląda do środka


głód nowych wrażeń
nasze twarze 
zdziwione się patrzą
nieznanym wioskom
dworcom mijanym pośpiesznie
śliwom  czereśniom ciężarnym
ludziom  polom  zakolom
obłokom nad łąką
której obraz przemija 
staje się rozłąką

zbieram go w sobie aby się wypełnić

rwący potok Urubamba
i most mijamy w podziwie
początek dżungli 
i rzeki z nad Amazonki

stuka serce z kołami do taktu
do celu już nie daleko

III
Machu Picchu
ruiny zatracone wsród gór
sekretna skalna osada
od wieków swoje skarby 
skrywa natura atrakcją
miliony kamieni w szyku
najeżonym ich kultem

pojmujemy Inków 
ich przeznaczenie 
szybkie przeskoki 
z miejsc kolejno oswajalnych

począwszy od zaklętego 
widnokregu dzieciństwa 
trzcinowych szałasów z nad wód Tikitaki
przez Pisac, Ollaytantambo
obłędna wędrówka
czegoś szukanie
to boli 
skąd my to znamy

jak być nigdzie i wszędzie

IV
Swięta Dolina Inków
kondory
rzadko spotykane ptaki  drapieżne 
And
najbardziej “ królewskie “ ze wszyskich
żyją  towarzysko 
w górach
wsród niedostępnych skał
latają  wysoko i gniazda 
budujom gromadnie 
żerują  tam

kondory to mądre ptaki
w wierzeniach Inków
ich morał taki ;

“stary“ kondor królewski
swój żywot 
samobójczym kończy lotem
tragicznie

zebrawszy siły dostępne
wzbija  się w przestrzeń co sił
i  
pnie się w góre jak młody ptak
zostawiając pod sobą odchodzący świat
a 
kiedy jest juz u niebios bram
po raz ostatni ogląda się tam
gdzie 
docześnie spędził ostatnie lata
gdzie
władcą był tej części świata
doliny w zieleni pasma
nad brzegiem strumyka
vikunie  alpaki i  lamy trawy skubiące
na wierzchołki szczytów 
niebotycznych gór
surowych i pięknych perlistych jak sznur
na błękitne bez chmurki dziś niebo
a 
pod nim doczesność krolewstwa jego
i 
z oczu starych pociekły łzy
a przejrzyste były jako niebiańskie sny
i 
spojrzał raz jeszcze - poraz ostatni
na widok sercu i duszy bratni
i 
wydał z siebie krzyk wojownika
i 
w dól bezwładnie z oczu nam znika
przepastnie
i
serce nam pękło gdy runął strzęp 
wiotkiego ciała
a 
przepowiednia Inków się stała 
naocznie się dokonała 

pod koniec 11 czerwca 2005


2005, czerwiec 7-16 , / w Peru / wędrujemy szlakiem historii Inków.

Nie boli

Chodze i myśle
ze pamieć mom jesce OK
wiem ... bo  pamiętom,
ze pamięć mom jesce OK

ubierołek śkarpetki 
pamiętom póki co
jak odziywołek kiyrpce
wiązołek rzemienie
w syrokie ukośne popręgi
bez pychy z rozmachem
kosule zawdziołek
bo pasowała jak uloł
spinke bo miała przekolac
pamiętołek przez chwile
coby zabrać kapelus
wyglądać  nicym rasowy górol
sposobny do tońca i do rózańca
jesce przed przezieradłem siy upewniyłek
cy jesce cegosi  nie zawdzioć?

chodze i myśle
myśle i chodze
co to moze być ???