Poezja jest tajemnicą, którą próbujemy zgłębić. To rodzaj mowy i modlitwy. Natrętne słowa, które nie chcą sie od człowieka odczepić. To język i swiat zewnętrzny i wewnętrzny.
Poezja to kondensacja widzenia i języka, żyjąca własnym życiem. Biała kartka, bo na niej można napisać wszystko.
Biała kartka; bo na niej można napisać wszystko.
Symboliczny cmentarz pod Osterwą
W kręgu gór
1.
Pożrej po Tatrach, na ten twór przez nature stworzony Od milionów roków nieustannie wiatrami głoskany One zyjom choć dusy ludzkiej ni’majom korzeni Ozrucone w kręgu wielkiej dla turystów przestrzeni.
Pożrej na hole, na ten las, na wdzięk, urode, na niebo granatowe Na ik potęge i moc, co od zarani skrywajom w skolnych masywach. One zyjom choć dusy ludzkiej ni’majom korzeni Zawiesone w przepastnej niebeśpiecnej dlo cłeka przestrzeni.
Pośród dźwięków, śpiewu ptoków co przed brzaskiem dajom koncert w krzyku wichrów dysca śnieżyc gdzieś w oddali potok rwący
Pośród miejsc, ka’k bywoł z Tobom, w miejscach w któryk ciy kochołek, w transie szeptów marzeń pieszczot cok Ci je – ofiarowałek.
Dziś myk śladow tam nie sukoj, downo juz zarosły ścierniom Zajrzyj w lustro włosnej dusy pęk wspomnieniem w sercu wyrwom
3.
/ ptoki, krzoki, pnioki /
na tle gór drzewa stanęły piętrowo kozde na swoim miejscu
piyrse ... odzione w liście wysokie i ozłożyste z wielkiymi konorami ptoki siy schodzom ozanielone . . . wchłaniajom widoki
drugie ( krzoki ) ... nie były juz takie wyniosłe choć wse majom w sobie moc wdzięku zakochani przychodzom radujom siy w kręgu
Trzecie ( wystajom ) ze ziymi ścięte, choć zasiedziałe ( ostały siy ino pnioki ) prześwity leśnej natury góry na nieboskłonie sałasów urok kwieciste hale w strojne odzienie ubrani górale swojisty ik język gwary.
PS* Górale dzielą ludzi na;
Ptoki; to takie stworzynia coby ino furgały z miyjsca na miejsce one nika ni mogom zagrzoć miyjsca na dłuzej
Krzoki; to tacy ludzie, co nie urodziyli siy na Podholu, moze haw siy zatrzymali na kwile, ino spomiarkowali, że tu jes fajnie i kcom tu łostać. Radzi som góralskiej sprawie, miyłujom kulture, radzi jedzom kwaśnice, oscypki, moskole z bryndzom. Wiedzom, że tu nasli swoje miyjsce.
Pnioki; w naturze pniok styrcy głymboko zakorzyniony w ziymi, Tak samo jes z kozdym górolym, ftory jes na tyj ziemi z dziada pradziada. On moze troche powyndrować po świycie, ino jego miyjsce jes tu kany jego korzenie.
4.
Do dnia Wcas rano Widziołek ptoki Zbiyrały siy do odlotu
Ino - Niebo Nie było przyryktowane W jakim odzieniu W jakim nastroju musi wystąpić.
5.
ze słonkiem z plecokiem za wiatrem zielonym szlakiem chwacko w góry bo hań los trzepoce skrzydłami głodnym wzrokiem kusi i bije o ściany lęk kruszy pobłaźliwie nadzieję zwodzi przeczekać śnieżyce oblicze grozy w wiatrowej smudze napięty namiot odgłosem nocy księżyc i gwiazdy w kosmosie pełnia niebiański spokój środek sezonu wpadł w tarapaty niepokój nerwów przechodzi do rzeczy gdzieś tam wysoko ktoś szuka szczęścia hałas przeraża gdy błąd popełniony.
gdy głowa płonie dramaty się mnożą ogromna przepaść to rzecz przejściowa wąskimi schodkami w głąb pod góre włosnym rytmem po klamrach żonglować przez zamarznięte powietrze lot w zaświaty pionowo obok ściany opadając miękko czarne na białym bolejące miejsca wzdychający epizod pod ścianą urwiska nagie turnie snujom opasłe historie załamują ręce na wygniecionym śniegu krzepnąca krew
to ludzie gór na nieporadnej krawędzi przekroczyli granice fantazji czas krzepnie tylko ich duchy krążom nad Osterwy przepaściom zaklęci w martwe kamienie żałujom za swoje przekonania chwile nieuwagi prosząc o wyrozumiałość
6.
Kochom - miłościom gór zabierom widmo bacy z redykiem który wyrusył na zarobek po kolejnym spadku indeksu stało siy zadość taki niestabilny układ na dutka wystrychniętego życia jak na wspołczesność przystało taki szulerski układ nocnej zmiany blizny szpecom bacowski zwyk do codzienności i święta z redykiem samowolnie w drogę wyrusył ku ośnieżonym scytom miłość nie ustaje nabiero wagi spod kłabuka reśtkami źrenic usilnie patrzoł bede na chyłe urwiska tam Bóg posadził kamienie na brzegu wartkiej wody takie piykne widzenie o dwa kroki stąd oscypki majom patent
7.
Kochała, Władusia … On tyz - straśnie jom rod widzioł serce był skłonny dlo niej wypluć na oscież otworzyć duse za Jej miyłość - boso gonić po ścierni okalecyć siy na ocak tłumu coby ino Jej było dobrze
nie widziała wtej tego omamiono a teroz ? syćko wziyno w łeb Ona musi kochać reśtki cłowieka co za zycio z włosnej woli stoł siy „aniołem”
8.
Ona, nie jest juz takom młodom drycnom dziywkom jakom jom bocymy Jej długie gęste włosy splotane w powoje warkocy przeżedziyły siy mocno posiwiały - straciły blask piykno gębusia rumiane policki bez odwrotu bruzdami siy pokryły i nie jest juz tako paradno i nigdy nie bedzie Jej uroda przegrano blask ostoł tłem mało kto w niom wierzy jedynie Bóg racy wiedzieć w Nim mo nadzieje kobieta na śpytolnym łózku
9.
Chleba nasego powsedniego dołeś nam ręce na góralskom niedole
Ziymie skolnom namasconom ugorem obrodziyła w kamienie i wanty
Bólem pleców usypane kępy dzieło pokoleń i sobom ciągnięte radło
Ofiarnie - rządkami zakopane grulecki jednym tchnieniem góralski owiesek
Sypies ziarnem w okolicach kwietnia bez rozmachu życie było na kartki
Ciesmy siy darami patrząc na widnokręg na powierzchnie ziemi na tryumfy z nieba
Nic nie spaduje darmo z błękitnego nieba pielgrzymka idąca skrajnym poboczem
Samosiejki na skarpie majom pragnienie w alarmujacym tempie zasiedlajom teren
10.
( w obrzędzie procesji Bożego Ciała )
Umilkliśmy przy kaplicy na Prędówce gdzie długim podejściem zmęczeni wsród napęczniałych kwiatów lata przytłoczeni bogactwem przesłania kolorami odzienia otaczajacych ludzi o pięknych prostych twarzach szarych dylematach swoistych trosk ambitne ich kroki zarośniete chwastem wpisują się psalmem w duchowy klimat
stanęliśmy na modlitewnik wzgórza
tam nad kamienną ostoją drzewa przejrzystość światła smugą na wylot tyle niecodziennego widoku ile mnie obok za młodu z chybotliwą głową w słonecznym splocie chwacko przytulam oczy do kamiennej ściany do wnęki zaglądam i serce tłucze się dziko
za kużnicką kratą Ukrzyżowany przykuty jedną ręką chwyta się za serce rzecznik jedności wszystkich wiernych niezbędna cnota do przetrwania wszystko przytłacza swoją wszechmocą zadrżał śpiew emocjami spokoju i chwały
krótka przechadzka przez ciało nieobojętnie opuszczam powieki tuż nad głową anielskie skrzydła
odczuwam przeżywam w swoim wnętrzu doznaję o duchowy element pocierając się wstałem poszedłem kilka słów powłóczystym spojrzeniem nie patrząc w oczy łatwiej przemycić nicość lękliwie przejść koło prawdy
czerwcowy motyl plącze się czule poboczem
to (paź) ministrant w towarzystwie owadów dzieci pyskate kwiatki scielą ksiądz – schodzone nogi przemienia pod osłoną baldachimu – majorowy śpiew plącze się droga w nastroju całości cień dubluje kontury biorących udział w obrzędzie procesji Bożego Ciała to było przefajne lato
próbuję wrócić w tamten czas.
Hafciorka
na kwiecie ostu
motyl usiadł bez celu
naiwny marzyciel
zatrzepotoł skrzydłami
do hafciarki z Polan
po tafli tamborka
spaceruje wiersz wolny
przeciągając siy w biegu
kolorami z motka
pajęcom niciom tematy
przędzy zachwytem
kwiat paproci rozkwita
na całej długości
roztańcone chabry bławatki
osty pocierajom siy lekko
kolejny dzień bez rymów
oslepia banalny banał
wokoło góralskie rozety
mruzom ocy sąsiadki
na nowe wzory swetrów
rekawicki z owczej wełny
uplecione na drutach
ludzie oniemieli
godajom godajom
wyhaftowane szarotki
ze sobom urodzajom
liście dziewięciornika
sukajom zaczepki
przydługawe powoje
na gorsetach na plecach
połyskują na kształtnych
piersiach góralek
w objęciach łąkowej ochoty
zaguzdrano siedzis
na schodach werandy
haftuje skwapliwie
od trzeciej klasy
za oknem ...
słonko nieśmiało
chowo siy za horyzont
cyrwieni siy zawstydzone
zza sterty szarych dni
piyrso gwiozdka
blaskiem świecy
ogień przygasa
bordowom nitkom
zycenie jej siy spełniyło
Jan Jachymiak ( Chicago )
Na śkle malowane
( piąto stacja Drogi Krzyzowej z kosciolka w Murzasichlu )
Z Tylmanowej hań bez Turbac
Orkanowski wiedzie ślak
boske rusył Jaś Jachymiok
w blizej mu nie znany świat.
Skole, ziąber , ścierniska
bose stopy dzióbały –
pod gorcańskom Golgote
nozki Jaśka ustały.
Obeżroł siy roz jesce i drugi
na chudobne polany
hań ka posoł owiecki
moj Ty Boze kochany.
Stanon górol na wierśku
hań ka krzyz stoł jedlany
wisioł Chrystus lipowy
na gębusi stroskany.
Nie same wezgłowia
ciyrniym rani koróna
ptosek dzióbkiem cyrwonym
wystukuje ćierpienia…
Cierp, ćierp nędzne plemie Jadama
na tym ziemskim padole
noś, noś, brzemie grzychu na grzbiecie
w syzyfowym mozole.
Ujon Jaśiek krzyz cierpień u śniatu
Studeruje Męke Pańskom (w pokorze)
o ziemi, o ludziak, o niebie
śtuderujmy pospołu - mój Boze.
Tęgo siy zdziwiył Chrystus
kie go na brzyzku obocył
zabocyl mu ludzkie winy
grzychy mu syćkie przebocył
Swiercki w ocy siy garnom
obroz staje siy śklany –
naskom Droge Ciyrniowom
bede dzierzgoł na ściany
Ktoryś cierpioł za nos ranny
Jezu Chryste - zmiyłuj siy nad nami
Została mu ino jesce
Długo ciernisto droga
Ktorom - mo iść poprzez zycie
Prosto do Pana Boga.
Andrzej Piton-Kubów
Chicago, w poście pod koniec lutego 1984
PS. Poznanemu w Chicago – przyjacielowi - Jaśkowi Jachymiokowi,
malarzowi śklanych obrozków, artystycznej dusy - chce dedykować.
Tu siy zasiedzioł - tworzy, jak mo na to ochote…
Notatka na boku : Jachymiak, do koscioła w Murzasichlu
namalowoł wszystkie stacje drogi krzyżowej
Dobry wspominek
( Blinkajom ognicki lećiwe )
Dziś swięto pomarłych…
- Nie ma ich już pomiędzy żywymi,
naszych Bliskich…
Pomineli sie w różnym czasie dziejowej poniewierki,
a czas z ckliwościom
zasklepił płaczliwe rany.
Ukoił smutek w grobelnej otchłani…
Byli , zlegli , pomineli …
Zawsze bywało w tradycji
Kładzenie na ich mogiłach
kiśći związanych chryzantem
kwiatów ciemności.
Często po omacku zapalamy
nagrobkowe znicze.
Przyklękamy przy omszałych krzyżach
szeptając błagalne modły…
Zapatrzeni w migotliwe blinkanie ogników
w niebieskawy dym
co się pląci w przestrzeń
ciche westchnienie
Swiętych obcowanie,
Ciała zmartwychwstanie,
Zywot wieczny …
A potem -
pełni zadumy wspominków,
zamyślamy się długo
Jakie krótkie jest ludzkie życie.
Wypominkami wchodzimy w bliższą zażyłość
odtwarzamy historie
kiedyś będziemy jej spadkobiercami.
Wodząc oczami – odczytujemy ,
pomiędzy tysiącem tysięcy przycupłych
mogił są i takie,
których obojętnie ominąć się nie da ,
choć
drogi uśpionych w nich ,
przygotowanych do wskrzeszenia poległych
nigdy się z naszymi nie zetknęły…
Są to zlegowiska tych wszystkich
Co oddali życie za Nasz Wspólny dom.
Za Naszej Ojczyzny Wolność i Slebode.
Za Naszą i Waszą Wolność spod jarzma niewoli.
Za stosunki sowiecko - polskie
po 17 września 1939 roku.
Katyń , Starobielsk , Ostaszków
Krwawiące rany w polskiej świadomości.
Za męczeństwo polskich oficerów,
przyodzianych trawnikiem we wspólnej mogile
strzałem w tył głowy, za jedyną ich winę
Miłość do Ojczyzny …
Niech dobry wspominek w nas
po Was zostanie.
Wieczny odpoczynek - radzże im dać Panie.
listopad 2, 1990, Chicago, Andrzej Piton - Kubów
tyz ,,, ludzie
Na bezboznej ziymi
spocnie grób
w te razy bez
zmortwychwstanio
jesce roz
niebo
odłożono na
potem
w alejach zasłuzonyk
na cud cekajom
mumie komisorzy
piersyk sekretorzy
ino ik połowice
pokryjomu
trwajom w
staromodnych modłach.
szlakiem Inków
Cusco – pępek świata
wysoczą się Andy ku niebu
w zasięgu chmur się chowają
pasiaste toboły z dziećmi w brzemieniu
w kapeluszach z rondem
wspinają się lekko Inkaskie kobiety
w czapkach wełnianych od lam
pochodzi i mleko
i robocizna
na stromych poletkach
ich grządki
w stopniowaniu skalnym poukładane
chodniki się piętrzą
życiodajne zagony ( Inków )
niczym latorośl
pnączem schódow
idą zwinnośćią pumy
tubylcy szurając nogami
raźnym krokiem
po zboczach historii
hiszpańskich konkwiskadorów
nie robiąc halasu jarzmem obarczeni
smutni biedni zagubieni
w masywach swoich gór i alpak
w krainie lotnych kondorów
kamienie nagrobne
z wyciagnięta ręką o wsparcie
o jednego “sola “
sobie i dzieciom na życie
przeżycie solą w oku
pożal się boże
o wspólne zdjęcie z usmiechem cywilizacji
z mozaikom chuścianych narzut
z kolorami rodzimego rzemiosła
i sztuki w tkackiej tradycji
na krosnach od zarania
uparta chęć przetrwania.
II
nasz czerwiec u nich grudzień
w tropiku zima nie panuje
tylko dzień się ociąga ze wstaniem
pomimo rychłego poranka
o brzasku dzieci piłkę kopią
aby nie spóźnić się do szkoły
ta scena powtarza się regularnie
nie ma nic piękniejszego
jedzie pociąg z daleka
z wysoka nie nisko
Machu Picchu nam celem
Secret Vally po torach się pełza
zboczami się styrma
pomału skalnymi półkami
po przełęczach się wspina
bez wyrzutów sumienia
wszyscy się patrzą
herbata z lisci coca
wysokości dotyk knebluje
łagodzi obniża ciśnienie
pokrzepe daje aby
nie wpaść w zapaść
przepaści z wysokości
ponad 4000 m.n.p.
tu zawsze tlenu poniżej
słońce znów się wysoczy
sa góry
nikt juz w to nie wątpi
mijają się krajobrazy
złoci się łubin w dali
bielą płatki konwali
za oknem rosa
przez szybe zagląda do środka
głód nowych wrażeń
nasze twarze
zdziwione się patrzą
nieznanym wioskom
dworcom mijanym pośpiesznie
śliwom czereśniom ciężarnym
ludziom polom zakolom
obłokom nad łąką
której obraz przemija
staje się rozłąką
zbieram go w sobie aby się wypełnić
rwący potok Urubamba
i most mijamy w podziwie
początek dżungli
i rzeki z nad Amazonki
stuka serce z kołami do taktu
do celu już nie daleko
III
Machu Picchu
ruiny zatracone wsród gór
sekretna skalna osada
od wieków swoje skarby
skrywa natura atrakcją
miliony kamieni w szyku
najeżonym ich kultem
pojmujemy Inków
ich przeznaczenie
szybkie przeskoki
z miejsc kolejno oswajalnych
począwszy od zaklętego
widnokregu dzieciństwa
trzcinowych szałasów z nad wód Tikitaki
przez Pisac, Ollaytantambo
obłędna wędrówka
czegoś szukanie
to boli
skąd my to znamy
jak być nigdzie i wszędzie
IV
Swięta Dolina Inków
kondory
rzadko spotykane ptaki drapieżne
And
najbardziej “ królewskie “ ze wszyskich
żyją towarzysko
w górach
wsród niedostępnych skał
latają wysoko i gniazda
budujom gromadnie
żerują tam
kondory to mądre ptaki
w wierzeniach Inków
ich morał taki ;
“stary“ kondor królewski
swój żywot
samobójczym kończy lotem
tragicznie
zebrawszy siły dostępne
wzbija się w przestrzeń co sił
i
pnie się w góre jak młody ptak
zostawiając pod sobą odchodzący świat
a
kiedy jest juz u niebios bram
po raz ostatni ogląda się tam
gdzie
docześnie spędził ostatnie lata
gdzie
władcą był tej części świata
doliny w zieleni pasma
nad brzegiem strumyka
vikunie alpaki i lamy trawy skubiące
na wierzchołki szczytów
niebotycznych gór
surowych i pięknych perlistych jak sznur
na błękitne bez chmurki dziś niebo
a
pod nim doczesność krolewstwa jego
i
z oczu starych pociekły łzy
a przejrzyste były jako niebiańskie sny
i
spojrzał raz jeszcze - poraz ostatni
na widok sercu i duszy bratni
i
wydał z siebie krzyk wojownika
i
w dól bezwładnie z oczu nam znika
przepastnie
i
serce nam pękło gdy runął strzęp
wiotkiego ciała
a
przepowiednia Inków się stała
naocznie się dokonała
pod koniec 11 czerwca 2005
2005, czerwiec 7-16 , / w Peru / wędrujemy szlakiem historii Inków.
Nie boli
Chodze i myśle
ze pamieć mom jesce OK
wiem ... bo pamiętom,
ze pamięć mom jesce OK
ubierołek śkarpetki
pamiętom póki co
jak odziywołek kiyrpce
wiązołek rzemienie
w syrokie ukośne popręgi
bez pychy z rozmachem
kosule zawdziołek
bo pasowała jak uloł
spinke bo miała przekolac
pamiętołek przez chwile
coby zabrać kapelus
wyglądać nicym rasowy górol
sposobny do tońca i do rózańca
jesce przed przezieradłem siy upewniyłek
cy jesce cegosi nie zawdzioć?
chodze i myśle
myśle i chodze
co to moze być ???